Z prawej Jerzy Kanclerz. fot. Jakub Soboczyński
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Sezon żużlowy powoli dobiega końca, a to oznacza, że niebawem przedstawiciele naszej ukochanej dyscypliny będą mieli trochę czasu na odpoczynek. W kolejnym odcinku „Żużlowych Wakacji”, o plany i czas wolny od zajmowania się klubem zapytaliśmy prezesa Abramczyk Polonii Bydgoszcz – Jerzego Kanclerza.

 

Gdy jesteśmy starsi, to często przypominamy sobie nasze wakacje sprzed lat. Pierwsze podróże często wywierają na nas duży wpływ. Jakie jest zatem najlepsze wakacyjne wspomnienie z dzieciństwa Pana prezesa?

– Dużo już było tych wakacji. Pomimo, że było ciężko o wyjazdy, to takimi własnymi kanałami z Warszawy przychodziły skierowania na wczasy. Wiadomo też w jakich czasach ja się wychowałem, nigdy nie byłem w tych partiach w polityce i było bardzo ciężko. Pierwsze takie wczasy z żoną to był rok 1979, pojechaliśmy do Soliny. To były takie wczasy, które wspominam do dzisiaj. Pojechaliśmy pociągiem, potem przesiadaliśmy się, jechaliśmy takim „Gazikiem” wojskowym, który z Soliny nas zawiózł na ośrodek wojskowy/ Pracowałem wtedy w wojsku i to było coś pięknego. Z tych lat dziecinnych to najbardziej pamiętam z kolei kolonie, na których byłem. To był rok 1967, wtedy zmarł mój pierwszy trener, który był założycielem mojego ukochanego klubu LKS Rogowo – Klemens Maciaszczyk. I to właśnie na tej kolonii się dowiedziałem, że prezes Maciaszczyk nie żyje.

Lista odwiedzonych miejsc przez 68-latka jest całkiem pokaźna. Sternik bydgoskiego klubu zwiedził wiele krajów podczas wyjazdów na turnieje Grand Prix. Jak powszechnie wiadomo, jest on pod tym względem rekordzistą.

– Pojechaliśmy kiedyś grupą do Chin. Był to bardzo fajny wyjazd, widzieliśmy Chiński Mur i inne zabytki. Ja mam to do siebie, że moje trzy koniki to: geografia, matematyka i sport, którymi do dzisiaj się pasjonuję. Zorganizowaliśmy się i pojechaliśmy do tych Chin, żeby zobaczyć jak to wygląda od środka i bardzo sympatycznie wspominam ten wyjazd. Moje wyjazdy na Grand Prix, których było 263, to mam przekroczone już ponad 1480 osób, które ze mną jeździły. To mnie po prostu napędza do takiej dalszej działalności, do poznawania nowych ludzi, bo każdy z nas jest inny. Każdy taki wyjazd wspominam bardzo dobrze i z tymi ludźmi się do dzisiaj spotykam, niektórzy już – myślę, że to będzie ponad 10 – niestety nie żyją i to też jest przykre, ale takie jest życie. Ja większość życia poświęciłem dla sportu, bo też jeździłem na obozy sportowe, czy to do dawniejszego NRD, czyli Guestrow, Brandenburg, czy też na Węgry czy Czechy. Wtedy też jako były zawodnik udawałem się na te obozy. Natomiast jeśli chodzi o wczasy, to żona zawsze mówi, że jak mamy jechać gdzieś na weekend to mnie pyta: „Co będziemy robić?”, to jej odpowiadam: „Pojedziemy na działkę” – „Ale my nie mamy działki” – „Mamy, przy Sportowej 2” (Stadion Polonii Bydgoszcz – przyp.red.) (śmiech) – kontynuuje nasz rozmówca.

– Żona jedzie ze mną na stadion, także tak weekendy spędzamy, żeby tam wszystkiego doglądać. Myślę, że jak jeszcze zdrowie dopisze, to żonę zabiorę gdzieś na tydzień, żeby tak naprawdę wypocząć. Jeszcze raz podkreślam, że ze względu na mój charakter pracy to takich możliwości wyjazdu za wiele nie miałem. Jak mam tak na szybko wymienić, to byłem w Sopocie, wspomnianej Solinie, w Rynii, ten wyjazd też bardzo dobrze wspominam, bo to nad Zalewem Zegrzyńskim było jeszcze jak w wojsku pracowałem. Wtedy w jednym ośrodku spaliśmy z piłkarzami i to do dzisiaj pamiętam, bo to był Leszek Ćmikiewicz, Kaziu Deyna, bramkarz Władek Grotyński, był też Janusz Żmijewski, znakomity napastnik, a wówczas trenerem Legii był Kazimierz Górski. My tam byliśmy na wczasach 14-dniowych i też świetnie je wspominam, bo przyglądałem się z bliska tym piłkarzom. To było coś wspaniałego i nikt mi tego nie zabierze tych wspomnień, ci piłkarze byli vis a vis naszego pokoju i nawet jak szliśmy razem na jakiś spacer to się mijaliśmy – mówi.

Jakie jest najlepsze lokalne jedzenie jakie jadł na wakacjach prezes bydgoskich Gryfów? – Wiadomo, że tam w Chinach to jest głównie ryż i kurczak w takim bardzo pikantnym sosie, natomiast najlepiej wspominam degustację herbaty. Byliśmy na takim pokazie parzenia chińskiej herbaty, ale jak mam być szczery, to nie jestem degustatorem takiego chińskiego jedzenia – wspomina.

Czy po tylu zwiedzonych miejscach jest jakaś wymarzona podróż Jerzego Kanclerza? – Mam takie ulubione miejsce. Byłem trzykrotnie w Nowej Zelandii od Auckland aż po Cieśninę Cooka oraz Wyspy Południową i Północną, czyli Wellington, stolicę Nowej Zelandii, potem Rotorua czyli Miasto Gejzerów, Hamilton i jeśli miałbym gdzieś pojechać jeszcze raz, to tylko Nowa Zelandia. To były wyjazdy 10-dniowe z międzylądowaniem w Dubaju. Piękne widoki, woda naokoło, mały ruch i właśnie Nowa Zelandia mnie najbardziej zauroczyła. Nawet bardziej niż Australia, bo w Australii też byłem i w Melbourne i w Sydney i w Canberze, stolicy Australii i stąd mam nadzieję, że jeszcze Grand Prix w Australii w najbliższym czasie się odbędzie. Mam też zaliczone Zjednoczone Emiraty Arabskie, a konkretnie Szardżę i wspomniany Dubaj, także też to bardzo mile wspominam. To już było wszystko związane z moimi wyjazdami na Grand Prix. Wszędzie gdzie byłem jest wyjątkowo na swój sposób, ale jakbym miał wybrać takie jedno miejsce to jest to Nowa Zelandia – kończy nasz rozmówca.

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Leon Madsen: Presja jest na Kołodzieju. Nie chcę zostać z dwoma srebrami – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)

Żużel. Bartosz Zmarzlik: Oddam całe serce na torze. Chcę zrobić jak najlepszą robotę dla Gorzowa – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)

POLECAMY:

Żużel. Z dyskietką na dworzec i długie „wiszenie” na telefonie. Kulisy dawnego dziennikarstwa – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)