Żużel. Prezes Texom Stali o play-offach, rozwoju i horrendalnych propozycjach od zawodników. Docenił również klasę… Macieja Jądera (WYWIAD)

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Sezon na polskich torach wchodzi w decydującą fazę. Już w tym tygodniu dowiemy się, jak będą wyglądały pary półfinałowe w najniższej klasie rozgrywkowej. Wciąż faworytem do awansu pozostaje Texom Stal Rzeszów, która przy sobotniej wygranej ze swoim rywalem zza miedzy, Grupa Azoty Unią Tarnów, zwycięży zarazem rundę zasadniczą i być może w play-offach trafi na… właśnie „Jaskółki”. O nadchodzących derbach, szkoleniu, finansach i kilku innych kwestiach porozmawialiśmy z prezesem „Żurawi”, Michałem Drymajłą.  

 

Panie prezesie, przed nami ostatnia kolejka rundy zasadniczej. W sobotę Stal podejmie sąsiadów z Tarnowa, a te mecze zawsze budzą dodatkowe emocje. Zawodnicy pojadą na maksa czy jednak będą oszczędzać siły na play-offy?

Zawodnicy nie będą kalkulować – wiedzą, jak ważny jest to mecz przede wszystkim dla kibiców. Wiadomo, że te derby rzeszowsko-tarnowskie zawsze dostarczają dużo emocji i nieważne czy to będzie mecz o pierwsze miejsce, utrzymanie bądź środek tabeli. Zawodnicy mają świadomość, że muszą zrobić wszystko, by to spotkanie wygrać i pojadą na 200 procent.

Ten mecz będzie miał dodatkowy smaczek, ponieważ jest duże prawdopodobieństwo, że spotkacie się z Unią również w play-offach.

Myślę, że kolejne derby w tym sezonie byłyby dla kibiców idealnym rozwiązaniem. To super sprawa mierzyć się z lokalnym rywalem jak najczęściej i oczywiście, mam nadzieję, jak najczęściej wygrywać. Jeśli trafimy na Unię w play-offach to liczę na to, że zakończy się to dla nas powodzeniem.

Biorąc pod uwagę początek sezonu spodziewał się Pan, że Unia będzie miała realne szanse na wejście do play-offów?

Szczerze mówiąc nie patrzyłem wtedy na ówczesną formę tarnowskiej drużyny. W jednym z wywiadów powiedziałem nawet, że może zaistnieć taka sytuacja, iż z Unią spotkamy się w finale. Nadal zresztą istnieje taka szansa, bo nikt nie powiedział, że my ten sobotni mecz wygramy, choć oczywiście bardzo byśmy tego chcieli. Trzeba rozpatrywać różne scenariusze.

Mimo, że kibice byliby zadowoleni, to Unia w tej formie nie byłaby chyba jednak zbyt wygodnym rywalem dla Stali. Nie wolałby Pan trafić na Kolejarza Opole?

My nie kalkulujemy – z kim przyjdzie nam jechać, z tym pojedziemy. Jeśli marzymy o wygraniu play-offów, musimy pokonać wszystkich, stąd nie myślimy w tych kategoriach.

Chciałbym jeszcze wrócić na chwilę do ostatniego meczu Stali. Kolejarz Rawicz przyjechał, tak jak zresztą można było się tego spodziewać, dosyć oszczędnościowym składem i skończyło się to tak jak się skończyło. Jak mocno nadszarpnęło to budżet klubu?

Tutaj muszę bardzo pochwalić trenera Kolejarza, Macieja Jądera, który zachował się w stosunku do nas bardzo fair. Jeszcze przed ostatnim, domowym meczem swojej drużyny w Rawiczu, zadzwonił do mnie i przekazał, jakim składem zamierzają przyjechać do Rzeszowa. Mieliśmy więc dużo czasu na reakcję, rozmawialiśmy o tym z naszymi zawodnikami i ci zgodzili się startować za ryczałt. Okazali duże zrozumienie za co im dziękuję. Pokazali, że szanują organizację, w której mają kontrakty.

Jeśli jesteśmy już przy finansach – jak na ten moment wygląda sytuacja klubu? Mamy w zasadzie końcówkę sezonu i docierają do nas informacje, iż kilka ośrodków ma problemy z płatnościami. Jak jest z finansami w Stali?

My praktycznie wszystkie mecze mamy opłacone. W przyszły wtorek lub środę będziemy przelewać pieniądze za mecz z Rawiczem oraz ten, który odbędzie się w sobotę z Unią Tarnów. Wówczas będziemy rozliczeni z zawodnikami za rundę zasadniczą.

Czyli w zasadzie płacicie na bieżąco.

Zgadza się. Są różnego rodzaje terminy od sponsorów, ale staramy się, aby zawodnicy dostawali pieniądze jak najszybciej. Jeżeli są jakieś opóźnienia to są one śladowe, większość kontrahentów wie, na czym polega żużel i wykazuje zrozumienie. My nie podpisaliśmy nic wirtualnego, w związku z tym na chwilę obecną jest walka tylko o płynność, bo do 31 października na pewno będziemy mieć wszystko uregulowane. Moim celem jest jednak (zakładając, że awansujemy do finału), po odjechaniu ostatniego meczu 7 października, rozliczenie się ze wszystkimi podmiotami do 15 października i podejście z chłodną głową do procesu licencyjnego.

Oczywiście do awansu jeszcze daleko, ale przypuszczam, że już myślicie o kolejnym sezonie. Nie boli Pana głowa od stawek, jakie proponują zawodnicy pierwszoligowi?

Myślę, że u prezesów klubów musi przyjść refleksja. Przychody i koszty muszą się w klubie bilansować. Przypuszczam, że w pewnym momencie przyjdzie jakiś reset. Oczywiście, kwoty, jakimi rzucają kluby ekstraligowe, również mają przełożenie na to, co dzieje się na pierwszym oraz drugim szczeblu. Patrząc na to, co było jeszcze dwa lata temu, jest to dosłownie przepaść. My podpisaliśmy kontrakty za rozsądne stawki i z tego się wywiązujemy. Kiedy jednak dostajemy oferty od innych zawodników, to naprawdę są one mocno odrealnione. A dostajemy je ze względu na to, że mamy opinię dobrego płatnika.

Może Pan zdradzić jakiego rzędu są to kwoty?

Rekordowa stawka to 600 tys. za podpis i w okolicach 5,5 tys. za punkt. Nie będę jednak rzucał nazwiskami. Generalnie dużo było propozycji opiewających na pół miliona za podpis.

Mówimy tu o pierwszoligowych liderach?

Patrząc na średnie biegowe – mówimy o bardzo solidnych ligowcach, ale nie oszałamiających liderach, choć oczywiście w naszym klubie stanowiliby o jego sile. Żużlowcy jednak sondują rynek i nie czekają. Mamy zatem ten sam problem, co Falubaz. Nikt bowiem nie poczeka aż wejdziemy, bo chce mieć już podpisany kontrakt. A co się stanie jak nie awansujemy? Wtedy zawodnik zostanie na lodzie. Ryzyko jest zatem po obu stronach.

Jak w takim razie zorganizować budżet, który pozwoli o walkę o utrzymanie? Mieliśmy w tym roku przykład PSŻ-u, który z wcale niemałymi pieniędzmi pożegnał się z 1. Ligą.

My się o przyszłoroczny budżet nie martwimy, choć będziemy stawiać nacisk na zrównoważony rozwój. Nie chcemy tych pieniędzy kolokwialnie mówiąc “przejeść”, tylko zainwestować głównie w szkolenie i budować wszystko od podstaw, bo tak naprawdę startujemy od zera. Proszę zauważyć, że 14 lutego ubiegłego roku założyliśmy spółkę. Nie mieliśmy dosłownie nic. Na chwilę obecną mamy na stanie sporo sprzętu i podwaliny pod przyszłość. To, że mamy teraz budżet na poziomie 5 milionów nie znaczy, że wszystko pójdzie na wypłaty dla zawodników.

Czyli poważnie podchodzicie również do tematu szkolenia. 

W tym momencie, poza adeptami Janusza Kołodzieja, mamy w szkółce 11 chłopaków, którzy trenują pod okiem Stanisława Kępowicza. Każdy nasz szkółkowicz ma do dyspozycji swój motocykl. To są rzeczy, które nie zaprocentują od razu, tylko za 4-5 lat, ale to po prostu musi już w tym momencie funkcjonować. Inne ośrodki te sprawy zaniedbują, a Rzeszów zawsze znany był właśnie ze szkolenia, w związku z tym chcemy do tych złotych czasów nawiązać. Mam nadzieję, że doczekamy się za jakiś czas wychowanków, bo kilku chłopaków rokuje bardzo dobrze. Korzystając z okazji, z tego miejsca chciałbym zaprosić do naszego klubu wszystkich młodych chłopaków chcących spróbować jazdy na żużlu. Każdy nowy żużlowiec w naszym kraju jest na wagę złota.

Zatem życzę jeszcze większej ilości młodych adeptów i serdecznie dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.

Rozmawiał JAKUB MRÓZ

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Jego mama pochodzi z Seszeli. W tym sezonie zadebiutował w polskiej lidze

Żużel. Rasmus Jensen gotowy na PGE Ekstraligę? “Rasser to walczak i nigdy nie odpuszcza”