Robert Koteras
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Mieszka w Niemczech, ale miłości do żużla w ogóle nie stracił. Wręcz przeciwnie, na emigracji próbuje zaszczepić gen speedwaya wśród lokalnych ludzi organizując treningi żużlowe. Swoje pierwsze kroki stawiał przy Janie Grabowskim, a obok dostrzegał jak swój talent rozwija Tomasz Jędrzejak. Robert Koteras opowiada w rozmowie z naszym portalem m.in. o tym, jak organizuje treningi dla ludzi, którzy chcą poznać smak tego sportu czy o swoich początkach.

 

 

Pochodzi Pan z Ostrowa Wielkopolskiego, czyli miasta iście żużlowego. Zapewne stąd wzięła się Pańska miłość do żużla?

Pochodzę z Ostrowa Wielkopolskim, tutaj się urodziłem w 1978 roku, w kwietniu skończę 46 lat. W latach 90. zapisałem się do szkółki, gdzie miałem okazję trenować razem z śp. Tomkiem Jędrzejakiem, naszym mistrzem Polski. Do szkółki żużlowej uczęszczałem za śp. trenera Jana Grabowskiego z Zielonej Góry. W Niemczech mieszkam już parę ładnych lat, w miejscowości Lehrte obok Hanoweru, czyli Dolnej Saksonii.

Wspomniał Pan tutaj o nazwisku śp. Tomasza Jędrzejaka. Jak wyglądała wasza relacja, czy od samego początku widać było u Tomka ten talent?

Nasz Tomek był o rok młodszy ode mnie. My byliśmy wtedy młodzi i tak jak większość żużlowców, zaczynaliśmy ścigać się na rowerach. Był z nami także Karol Malecha, który również był w szkółce. Później przyszedł do nas Przemek Tajchert. Jak Przemek do nas doszedł, to trenerem był też jego śp. tato, czyli Roman. Tomek Jędrzejak wyróżniał się na tle nas wszystkich. To był mały chłopczyk, o kręconych, lokowatych włosach. Po pierwszych treningach jeszcze nie było widać „tego czegoś”, ale później można było zauważyć jego wielki talent. Długo w szkółce nie byłem, bo było to pół roku. Później zrezygnowałem ze względów prywatnych. Wcześniej na selekcję przychodziło około sześćdziesięciu osób. Selekcja za Jana Grabowskiego wyglądała tak, że na następny dzień przyszło już dwudziestu. Jak jeden był pod wpływem alkoholu lub palił papierosy, to następnym razem już się nie pojawiał. Później została nasza piątka.

Żużel. Ładny gest klubu. Licytacja dla dziecka osoby funkcyjnej

Wiadomo, to były inne czasy. Można powiedzieć, że dyscyplina za trenera Jana Grabowskiego obowiązywała. Miejsca na błędy nie było.

Z tego co pamiętam, to trener był bardzo surowy. U niego występowała krótka piłka. Pamiętam, że gdy robiliśmy błędy na torze, to potrafił czerwoną chorągiewką i tym patykiem „przełożyć” przez dupę i nogi. Tak że nie patyczkował się. Trenerem przede wszystkim był solidnym. Z jego ręki wyszedł przecież nie tylko Tomek, ale chociażby wielki Piotr Protasiewicz. Co tu dużo mówić, trener wysokiej klasy.

Ma Pan całkowitą rację. Często ludzie z Zielonej Góry wspominają Jana Grabowskiego. Słychać opinie, że brakuje kogoś takiego w szeregach klubu.

Dokładnie tak. Chociaż Panie Albercie w tych czasach też jest wielu świetnych, oddanych trenerów, którzy wychowują „piękne okazy”. Takim trenerem w tym momencie jest w Ostrowie Wielkopolskim Mariusz Staszewski.

Nie zapominając przede wszystkim o Romanie Jankowskim. W wielu polskich klubach możemy zauważyć leszczyńskie persony, chociażby w pańskim rodzimym Ostrowie.

Zgoda. Nie zapominamy o Panie Romanie. To człowiek, który bez Unii Leszno żyć nie może. Opiekuje się młodzieżą i robi to z całego serca, przesiadując praktycznie całe życie na „Smoczyku”. Tobiasz Musielak został z nami na następny sezon. Znam go, to bardzo fajny chłopak, który teraz miał pecha. On jeszcze pokaże, że ma papiery na dobrego żużlowca.

Pozwólmy sobie na trochę prywaty. Z zawodu jest Pan kolejarzem, zgadza się? Jak udaje się pogodzić obowiązki zawodowe wraz z zamiłowaniem do trenowania chętnych osób na żużlu?

Dokładnie tak! Pracuję w Deustche Bahn na niemieckiej kolei. To już ósmy rok. Na kolei pracuję od poniedziałku do piątku, a treningi robię w weekendy. Idzie to wszystko pogodzić, bo pracuję od 8.00 do 15.30. Jak są treningi, to spokojnie sobie wszystko układam. Też nie w każdy weekend robię trening, choć to bardziej zależy od pogody, a w tamtym roku nie było z nią łatwo. Dużo wydarzeń w Polsce czy w Niemczech odwoływano. Mam nadzieję, że w tym roku będzie lepiej z pogodą i objadę wszystkie treningi. Zostało mi dużo ludzi z 2023.

Żużel. W przeszłości współpracował z Gollobem. Znany sponsor wspiera Krakowiaka

Skąd zatem wziął się pomysł na organizowanie treningów dla innych?

Odkąd przyjechałem do Niemiec, zakupiłem motocykle od naszego Jakuba Jamroga. Sam sobie jeździłem na treningi do Norden, Neuenknick oraz Wagenfeld. Słyszałem, że niejeden chciałby spróbować, a nikt tego nie organizuje. Tak wpadłem na pomysł, aby spróbować. Zakupiłem motocykle, silniki kupuję od Staszka Burzy. Na sprzęt nie mogę narzekać, bo trochę go mam. Założyłem działalność, bo to jest jednak żużel i wszystko może się stać. Teraz będzie to trzeci sezon.

Wspomniał Pan, że może „coś się stać”. Jak wygląda sprawa w kontekście ubezpieczeń? 

Gdy przychodzi do mnie osoba chcąca spróbowania swoich sił na motocyklu żużlowym, wtedy umawiamy się na konkretny termin. Dostaje wówczas cały potrzębny sprzęt – kevlar, motocykl o pojemności 500cc, hełmy, ochraniacze i resztę potrzebnych akcesoriów. Przed treningiem wysyłam dwa zaświadczenia, że w razie gdyby coś się stało, całą odpowiedzialność bierze na siebie. Takie coś nie jest łatwo ubezpieczyć. Trzeba podpisać umowę z zarządcą toru, że gdyby się wywrócił, to nie będzie szukał sytuacji, że tor jest nieprawidłowy i to była przyczyna upadku. Każdy bierze wszystko na swoją odpowiedzialność. Inna sytuacja natomiast, gdy wyjeżdża na tor i coś się dzieje z silnikiem, to nie bierze za to odpowiedzialności, bo to rzecz martwa, może się popsuć. Jednak, gdy upada, złamie ramę lub coś uszkodzi, to musi oddać pieniążki. Zdecydowana większość osób w Niemczech ma natomiast na takie wypadki ubezpieczenia.

Panie Robercie. Czy jest to dla Pana opłacalne zajęcie?

Na ten moment bawię się tym. W tym roku chciałbym już wziąć większą ilość ludzi. Te dwa lata wcześniejsze, to były sezony testowe. Teraz w mojej stajni posiadam sześć kompletnych motocykli, które są gotowe do jazdy. Zapewniam wszystko. Śmieje się, że można do mnie przyjść na golasa, a wszystko się dostaje. Metanol, oleje, tarczki, wszystko. Przychodzi do mnie wiele osób mających wcześniej już styczność z maszynami żużlowymi. Mam dwa motocykle GM-y przygotowane do profesjonalnej jazdy.

Ostatnio miałem Pana w wieku 73 lat, a także szesnastolatka. Do mnie może przyjść osoba niepełnoletnia, ale musi mieć zgodę rodziców i przyjść razem z nimi. Przyjeżdżają także tacy, którzy nie mieli styczności w ogóle z motocyklami, wtedy zakładam blokadę na gaz do 40 km/h. Jest też możliwość potrenowania w Norden. Tam urzęduje Meik Lüders, jeden z najlepszych trenerów w Niemczech. On tam ma swój stadion i jeżeli ktoś chce tam pojeździć profesjonalnie, to się z tą osobą wybieram. Tam już jest szybka, ładna jazda.

Żużel. Ma dług wdzięczności. To powód startu w zawodach

Ten 73-letni mężczyzna to rozumiem, że jest u Pana „rekordzistą”.

Tak, to był rekordzista. Ten Pan był pływakiem, całe życie trenował sport. Przyszedł o godzinie 9.30 i jeździł tylko do jedenastej, bo ciało na więcej nie pozwoliło. Dostał od żony taki prezent na urodziny. Dużo ludzi nie wytrzymuje całej jazdy. Czasami gdy jest już pierwsza pauza, to dużo ludzi mówi „dziękujemy”. Spowodowane to jest tym, że dużo osób na pierwszy raz jeździ siłowo, a wtedy ręce puchną.

Dosyć romantyczny prezent. Ile przeciętny Kowalski musi zapłacić za godzinę lekcji?

Ja nie biorę za godzinę, tylko za cały trening. To jest opłata za motocykl, metanol, cały kompletny zestaw. Dodatkowo przekąski, napoje zimne, herbata czy kawa. W tamtym roku było to 230 euro, a teraz będzie to 250 euro. Wzrost jest spowodowany tym, że tory podwyższyły swoje opłaty o 20 euro.

Czyli po prostu przychodzi do Pana zainteresowana osoba, otrzymuje skórę, kask, motocykl, wskazówki i jedzie?

Dokładnie tak. Dużo ludzi wcześniej mi też pisze, że oni już jeździli na motocyklu żużlowym, że chcieliby sobie przypomnieć jak to jest. Wtedy zabieram ich do Norden, do Meika Lüdersa. Możemy pojeździć pod okiem profesjonalnego trenera. Wtedy jest jazda nawet i na cały gaz, więc koszta są większe. Jak taki Kowalski jedzie na niepełny gaz, to motocyklu dużo nie zużyje. Natomiast ktoś, kto już potrafi jechać z gazem, ze ślizgiem kontrolowanym, to eksploatuje ten motocykl – opony czy tarczki, które się palą.

Ile takiemu amatorowi, który dopiero zaczyna swoją przygodę zajmuje nauka, żeby zaczął jechać ślizgiem?

To jest ciężki temat. Powiem wprost, że to zależy od danego delikwenta. Jeden potrzebuje dwudziestu, a drugi czterdziestu kółek. Gdy ktoś taki do mnie przychodzi, to robimy pół dnia, żeby nauczyć się normalnie jechać, bo jednak żużlowy motocykl dużo różni się od crossowych. Sporo przychodzi z crossa i nie potrafi jechać na żużlowym motocyklu. Ostatnio miałem małego chłopca, który przyszedł na 9.30, a o 12 jechał już cały łuk. Tak że to zależy od danego człowieka, jakie ma predyspozycje czy talent. Nie można się też bać, respekt trzeba mieć, ale jak jest strach, to jest ciężko. Zależy od fantazji, że tak powiem.

Czy w czasie treningów miał Pan na torze taki incydent, że przyszła do głowy myśl „kurczę, teraz to się narobiło”.

Nie miałem takiej poważniejszej kraksy, ale były takie uślizgi bardziej kontrolowane. Jak wytłumaczy się człowiekowi, a on wysłucha jak ma jechać i nie będzie robił po swojemu, to wtedy na 99 procent nic się nie stanie. Oczywiście zostawiam ten jeden procent, bo to jest sport żużlowy i zawsze może coś się wydarzyć. Nic poważnego. Odpukać, aby tak było dalej.

Wspominał Pan o tym młodym chłopcu, że dość szybko załapał jazdę ślizgiem. Czy widzi Pan wśród tych młodych chłopców, którzy u Pana są, jakiś spory talent? Pozwolę sobie na określenie – następcę Egona Müllera.

Niemiecki żużel a polski, to jest spora przepaść. Znam dużo młodych zawodników żużlowych niemieckich oraz polskich. Są młodzi chłopcy, którzy nadawaliby się, żeby pojeździć przynajmniej w pierwszej lidze. Tylko tutaj nie ma takich nakładów finansowych jak w Polsce. Rodzice dają owszem synom pieniążki, ale oni bardziej się tym żużlem bawią. Nie ma takiego zęba, takiego profesjonalizmu od najmłodszych lat jak w Polsce. Wydawałoby się, że byłoby takich kilku chłopców. Tylko jak oni nie dostaną przepustki do pierwszej ligi, albo w Niemczech nie będzie nakładu finansowego, jeżeli chodzi o ligę, to będzie ciężko. Jest paru chłopców, którzy by się nadawali. Oni tutaj w Niemczech nie mają takich korzyści finansowych z tego jak w Polsce. Nie ma przekonania wśród rodziców, że z tego żużla można wyżyć. To jest spowodowane przede wszystkim brakiem zaangażowania sponsorów na tak młodym szczeblu, tak jak występuje to w Polsce.

Liczmy na to, że sytuacja ulegnie poprawie. Nie ukrywajmy, że im więcej państw liczących się, tym lepiej dla sportu. Może pojawi się jakiś złoty chłopiec, który wzbudzi wielkie zainteresowanie dla żużla w Niemczech. Ktoś pokroju Adama Małysza, który zaszczepił miłość w Polsce do skoków. Być może to Pan pokieruje takim młodym talentem na początku?

Bardzo byłbym z tego dumny. W tym roku ma przyjść wiele osób, które mają małe dzieci, żeby je „posprawdzać”. Wtedy weźmiemy ich do Norden, żeby Meik Lüders się nimi zaopiekował. W Niemczech niestety nie ma tak wielkiego zaangażowania. Nie widać, żeby Ci mali chłopcy garnęli się do tego sportu. Brakuje czegoś w stylu poborów do szkółki, takiego jak w Ostrowie czy Lesznie. Nie każdy klub jest w stanie też zapewnić sprzęt dla takich szkółek. Mimo, że to są Niemcy, to nie wszystkich rodziców stać na to, żeby kupić sprzęt. Jednak to nic dziwnego. To nie jest tani sport, a na samym początku powinno się mieć pomoc z zewnątrz.

I tego Panu życzę. Żeby trafił się jakiś chłopiec, który ożywi stan niemieckiego speedwaya. Dziękuję za rozmowę.

Byłoby miło, żeby ktoś powiedział, że pierwsze kroki stawiał u Roberta Koterasa, a następnie został mistrzem Niemiec. Dziękuję również.

Rozmawiał ALBERT FEDOROWICZ