Żużel. W Lublinie ścigał się na kacu, a w Zielonej Górze nie chciano go wpuścić na stadion. Dziwi go polska mentalność

Mads Korneliussen/ fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Miłość do speedwaya Duńczyk odziedziczył w genach. Jego ojciec oraz brat również byli w przeszłości  żużlowcami. Największy swój sukces na torze odniósł w 2014 roku, kiedy to z reprezentacją Danii wywalczył Drużynowy Puchar Świata. W Polsce po raz ostatni startował w sezonie 2017, kiedy bronił barw drużyny z Rybnika. Pomimo, iż zdaniem wielu Mads Korneliussen mógł osiągnąć na żużlowym torze zdecydowanie więcej, sam zawodnik niczego nie żałuje i do tego stwierdzenia podchodzi zupełnie inaczej

 

– Niedawno karierę zakończył Hans Andersen. Razem startowaliśmy w 2000 roku w finale światowym juniorów w Gorzowie. Ja byłem bodajże jedenasty, a Hans był wtedy rezerwowym. Kto z nas później więcej osiągnął, każdy wie. Były lata lepsze i gorsze w mojej karierze, ale zawsze starałem się jechać jak najlepiej i na pewno niczego nie żałuję. Owszem, chciałem wygrywać, ale nigdy nie nakładałem sam na siebie presji  – mówi Duńczyk w Talk Speedway Podcast. 

Korneliussen przyznaje, że nigdy nie traktował jazdy na żużlu jako pracy w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zawsze była to dla niego przyjemność.

– Nigdy nie podchodziłem do żużla jak do zwykłej zarobkowej pracy. To była dla mnie zabawa i przyjemność. Być może właśnie dlatego na początku kariery rozwijałem się szybciej i wszystko przychodziło mi łatwiej. Wraz z rozwojem pojawiły się oczekiwania i co za tym idzie presja. Są tacy, którym to służyło, są tacy, którym nie. Ma to też swoje plusy i minusy. Kiedyś rozmawiałem o tym z Nielsem Kristianem Iversenem. Jak w młodości mi coś nie szło, mój tato zawsze mnie usprawiedliwiał. Jak źle poszło Nielsowi, zazwyczaj był obwiniany przez tatę, że porobił błędy, że to czy tamto na torze zrobil źle. Nie wiadomo tak naprawdę które nastawienie jest lepsze – przyznaje.

POLECAMY:

Żużel. Zaczynał z Jędrzejakiem. Dziś organizuje żużlowe treningi (WYWIAD)

– W pewnym momencie swojej kariery poczułem, że już jestem zmęczony tym wszystkim i marzyłem o normalnej pracy. Skończyłem z żużlem, poszedłem do pracy, aż przyszedł moment, w którym pojawiły się myśli, że może za wcześnie powiedziałem „pas”. Żużel to taki sport zespołowy, który szybko pokazuje jakie ogniwo w zespole zawodzi. Wystarczy spojrzeć w program. Jak zawodzisz zbyt często, trzeba się zastanowić nad dalszym sensem startów – dodaje były reprezentant Danii. 

fot. Orzeł Łódź

Były zawodnik Orła Łódź jednoznacznie wskazuje sukces, który uważa za swój największy w karierze. 

– Jak wiadomo, w Grand Prix nie uczestniczyłem. Najwięcej radości mam z wywalczenia Drużynowego Pucharu Świata w Bydgoszczy w 2014 roku. Zdobyłem wprawdzie tylko trzy punkty, ale jakąś cegiełkę dołożyłem do sukcesu. Pamiętam, że tytuł zapewnił nam Iversen, który wyprzedził Kołodzieja. Po zawodach oczywiście delikatnie poświętowaliśmy. Na drugi dzień małem mecz w Lublinie. Upał był niesamowity, byłem na kacu. W pierwszym starcie wjechałem w taśmę, później wygrałem trzy biegi, w ostatnim z racji właśnie kaca już nie chciałem jechać. Pamiętam, że kierownictwo pytało mnie, czy ostro balowałem dzień wcześniej, a ja zaprzeczałem – kontynuuje ze śmiechem Duńczyk. 

Żużel. Ładny gest klubu. Licytacja dla dziecka osoby funkcyjnej

Pomimo tego, że w Polsce Korneliussen startował w siedmiu klubach, jak sam przyznaje, nie lubił polskiej ligi z prostego względu.

– Nie pasowała mi polska mentalność. Nigdy na żużlu nie były dla mnie najważniejsze pieniądze. W Polsce mentalność była tylko win- win, czyli zawsze musisz wygrywać. Przyjeżdżałeś co tydzień, na treningu ktoś stał z boku i ci w kółko powtarzał, że musisz jechać jeszcze szybciej. Pamiętam, że w jednym z klubów była taka sytuacja, w której menadżer w kółko mówił mojemu mechanikowi, że jestem zbyt wolny. Ten odpowiedział menadżerowi, że mecz jest jutro o 14. Zacząłem spotkanie bodajże od dwóch zwycięstw i wtedy mechanik spytał menadżera czy dalej jestem wolny. Presja, jak już mówiłem, nie była tym, co dodawało mi skrzydeł – tłumaczy Korneliussen.

Żużel. Kawiarz z papierami na mistrza świata. Marzenia przerwał Połukard 

Duńczyk przytoczył również zabawną sytuację z meczu w Zielonej Górze. – W 2017 roku pojechałem tam na mecz. Wyjąłem tylne siedzenia ze swojego samochodu osobowego i tam zapakowałem motocykle. Tak jeździłem pod koniec kariery. Podjechałem pod stadion i nie chciano mnie wpuścić do parku maszyn. Po jakiejś interwencji ostatecznie mnie wpuszczono. Zaparkowałem obok busów Hampela i Dudka. Mieli ze mnie uciechę, że jakiś „oszołom” przyjechał czymś takim na mecz Ekstraligi. W pewnym momencie podszedł do mnie Piotr Protasiewicz z którym się znałem, przywitał się, porozmawialiśmy i nagle wszyscy przestali się śmiać. Uznano mnie za zawodnika. Inna sprawa to treningi w Polsce. Nierzadko była to ostra rywalizacja o miejsce w składzie i pieniądze a nie dopasowanie motocykli. Mi ta polska kultura w tamtejszym żużlu po prostu nie pasowała  – kończy Korneliussen.