Jaimon Lidsey. fot. Jędrzej Zawierucha
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Kiedy w 2020 roku po kilku kolejkach wskoczył do składu Fogo Unii, wszyscy patrzyli z niedowierzaniem. Wygryzł starszego stażem rodaka Brady’ego Kurtza i był niezwykle ważnym ogniwem w ostatnim z czterech z rzędu tytułów leszczyńskiej ekipy, dodatkowo zostając Indywidualnym Mistrzem Świata Juniorów. Wszyscy wróżyli mu wielką karierę, jednak tak dobrego sezonu już nie powtórzył. Teraz czeka go sezon w GKM-ie Grudziądz, ale z racji wieku, już na pozycji regularnego seniora. Musi zatem pokazać coś ekstra, żeby po sezonie pozostać na najwyższym szczeblu.

Jaimon Lidsey to jedna z australijskich perełek, które Piotr Rusiecki ściągnął pod swoje skrzydła z dalekiej Australii, dając im nie tylko szansę na rozwój, ale również dom. Nie jest bowiem tajemnicą, że ci młodzi chłopcy mieszkają u prezesa Fogo Unii i na co dzień pomagają w czynnościach domowych. Został temu zresztą poświęcony jeden z odcinków serialu Canal + “To Jest Żużel”. Co więcej, wszyscy z nich mają taką możliwość dzięki legendzie leszczyńskiego klubu, jaką jest Leigh Adams, który, mimo zakończenia kariery i strasznego w skutkach wypadku podczas pustynnego rajdu, nie zraził się do motocykli i prężnie pracuje na Antypodach z kolejnymi młodymi zawodnikami. Najmocniej na tej współpracy do tej pory skorzystał właśnie Lidsey.

Żużel. Irena Nadolna bliżej Księgi Guinnessa! Dziękujemy za pomoc

Od początku było widać błysk

Zadebiutował w 2018 roku w barwach rawickiego Kolejarza, który był wtedy niejako drugim garniturem Unii Leszno ze względu na fuzję łączącą oba kluby. Na tej podstawie zawodnicy do lat 24 oficjalnie zakontraktowani przez Byki mogli ścigać się w dowolnej liczbie spotkań w ówczesnej 2. Lidze, jak również w elicie. Niedźwiadki w tamtym sezonie mocno postraszyły inne zespoły, do końca bijąc się o finał rozgrywek. Duża w tym zasługa 19-letniego wtedy Lidseya, który wystąpił w 10 spotkaniach i osiągnął średnią na poziomie dwóch punktów na wyścig. Rok później jeszcze ją poprawił, przez co zaczął co raz mocniej pukać do bram pierwszego składu w PGE Ekstralidze. 

Żużel. Inauguracja sezonu w Ipswich bez mistrza świata. Zabraknie go z powodów osobistych

Nie mieli nic do stracenia, zdobyli złoto.

Pandemiczny sezon 2020 rozpoczął się ze sporym opóźnieniem. Pierwsze mecze, o ile spokojnie przez Byki wygrane, nie napawały optymizmem, jeśli chodzi o formę Brady’ego Kurtza. W Gorzowie zdobył 5 punktów w czterech startach a przeciwko wrocławianom na domowym owalu 3 punkty w trzech podejściach. U progu sezonu błyszczał z kolei młody, gniewny Jaimon. Jako, że fuzja między wspomnianymi zespołami nadal funkcjonowała na takich samych zasadach, dostał on szansę już w trzeciej kolejce przeciwko ekipie z Lublina. I trzeba przyznać, że otworzył drzwi Ekstraligi razem z futryną. Wygrał dwie pierwsze gonitwy a w całym spotkaniu wywalczył 9 punktów. Stało się jasne, że dojrzał już do najwyższego poziomu i należy dać mu szansę na rozwój. Zwłaszcza, że Unia przed sezonem otwarcie zapowiadała walkę o czwarte z rzędu złoto. Sezon zakończył ze średnią 1,719 pkt./bieg, walnie przyczyniając się do założonego i zrealizowanego przez drużynę celu, ponieważ trzeba przyznać, że poza piekielnie skutecznym Emilem Sajfutdinowem (2,523 – najlepszy zawodnik ligi) siła Byków opierała się na równym, dobrze zbilansowanym składzie, gdzie każdy, poza wspomnianym Rosjaninem i młodzieżowcem Szymonem Szlauderbachem, zakręcił się ostatecznie w okolicach 1,7-2,0 pkt./bieg. Australijczyk z kolei do końca walczył również o tytuł Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów z klubowym kolegą Dominikiem Kuberą i na finiszu to on zasmakował złota cyklu. W Lesznie wszyscy zacierali ręce, ponieważ wydawało się, że po latach poszukiwań, udało się w końcu odnaleźć “Kangura”, który będzie w stanie napisać legendę podobną do Adamsa.

Żużel. Hit KLŻ w telewizji! Ligowe ściganie w Polsce rozpocznie starcie w Pile

Na szczyt łatwiej wejść, niż się utrzymać

Od tamtej pory siła Fogo Unii stopniowo maleje. Najpierw odeszli Bartosz Smektała i Dominik Kubera, którzy w dużej części na swoich barkach wnieśli leszczynian na czteroletni piedestał. Po słabym sezonie 2021 szeregi drużyny opuścił Sajfutdinow, następnie Piotr Pawlicki i Jason Doyle. Odbija się to wszystko na pozycji tej ekipy na koniec sezonu a ten, który miał być powiewem świeżości i przejmować pałeczkę lidera, czyli właśnie Lidsey, nie mógł choćby dorównać wynikom z debiutanckiego sezonu. Przez trzy lata miewał lepsze i słabsze momenty, bardzo często nawet podczas tych samych pojedynczych spotkań, legitymując się średnimi 1,403 (2021), 1,628 (2022) i 1,622 (2023) pkt./bieg. Nie da się nie odnieść wrażenia, że jego rozwój się zatrzymał i zarówno on, jak i włodarze Byków doszli do wniosku, że musi coś zmienić, żeby spróbować przebić się przez tę ścianę przeciętności. 

I tak doszło do tego, że za niecałe trzy tygodnie australijczyk zadebiutuje w barwach drużyny GKM-u Grudziądz. Skończył się dla niego jednak okres ochronny, czyli wiek U24, zatem, jeśli dalej marzy o wielkiej karierze w PGE Ekstralidze oraz cyklu Grand Prix, jest to najlepszy i niewykluczone, że ostatni moment, żeby pokazać pełnię umiejętności, które z pewnością ma i udowodnić sobie, jak i całemu światu, że reprezentacja Australii może się pochwalić kolejnym świetnym żużlowcem.