fot. archiwum Artura Zaguły
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Streszczenie Odcinka I:

Żużel. Spotkanie po latach… (Odcinek Pierwszy) – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)

Tuż przed pierwszym weekendem tegorocznego lipca. Wracam z żoną FLIXBUSem z naszych wakacji, do naszej przystani od niepamiętnych czasów, czyli „Świętego” Miasta… Akurat jest 29 czerwca.

Leżący na rozłożonym przede mną pulpicie telefon „zawibrował”. Otworzyłem klapkę futerału i widzę SMS: „Wszystkiego Naj… z okazji imienin. Będę na Jasnej Górze w sobotę. Wpadnij pod ołtarz polowy między 18.30 a 20.00. Piotr”. To było info od Księdza Piotra Prusakiewicza, mojego Przyjaciela a zarazem Człowieka mocno związanego „od zawsze” z Apatorem (kiedyś Stalą-Apatorem) Toruń…

Dwa dni później we wskazanym miejscu i wskazanym czasie stawiłem się i zobaczyłem go znów „na żywo” po raz pierwszy od przeszło 20 lat. Akurat był czas miedzy głównymi uroczystościami całodobowej pielgrzymki, którą prowadził, przewodząc swoim wiernym, ale mimo to wciąż podchodził ktoś z wiernych po błogosławieństwo od niego, więc nasza kilkuminutowa rozmowa była mocno „rwana”. Uzgodniliśmy, że następnym razem… Boże, ileż było już tego „następnym razem”… Taaak… Życie goni coraz bardziej, a wraz z nim my, niemający czasu na nic i nikogo. Już się rozchodziliśmy, on kogoś przed sobą błogosławił i nagle obejrzał się na mnie i rzucił: „a tego znasz?”. To był Robert Sawina… „Pewnie, że znam! Przecież co tydzień oglądam jego twarz na „srebrnym ekranie” – odpowiedziałem. Uśmiechnęliśmy się obaj z Robertem do siebie. Mój Boże, Robercie… tego wspólnego Uśmiechu, twarzą w twarz, nie mieliśmy okazji wymienić przez… 32 lata

Część II

Niedziela tygodnia, w którym Sławek Drabik zdobył tytuł IMP’91 na torze przy ulicy Broniewskiego 98 w Toruniu. Późny poranek słonecznego, sierpniowego dnia na dworcu kolejowym Toruń Główny…

Stoimy we dwóch, czyli ja, mający zamiar jechać do Gdańska, i odprowadzający mnie Prusakiewicz Senior, ojciec Księdza Piotra. Mój, jakże owocny, kilkudniowy pobyt w Toruniu dobiega końca. Widać już nadjeżdżający z dala pociąg. Serdecznie żegnamy się nawzajem z Seniorem. Dziękuję mu za to kilkudniowe towarzystwo i gościnę. Wtedy ostatni raz go widzę. Po kilkunastu latach dotrze do mnie informacja, że zakończył swoje Życie.

Losowo wsiadam do wagonu. Są Kibice z Czewy jadący też na popołudniowy mecz na ulicę Elbląską w Gdańsku. Spotykam nieżyjącego już Karola Zagziła, cenionego fotoreportera, chyba też Ireneusza Romanka, chociaż jego w tym wagonie widzę przez dużą mgłę. Jest też mój Kumpel z osiedla, Andrzej Zaguła, były szermierz, a wtedy dziennikarz lokalnej gazety. Stoimy z Andrzejem na korytarzu, bo przedziały pełne, a przecież to tylko dwie godziny jazdy. W tym czasie rozmawiamy o sprawach naszej najbliższej przyszłości. Obaj kończymy powoli studia, a czasy bardzo dziwne. Niby są możliwości coraz szersze, ale z potencjalną robotą po studiach czy też bez nich duże problemy.

Po dwóch godzinach dojeżdżamy do Gdańska. Widzimy baner Gdańsk Główny. Tutaj Andrzej wysiada i kieruje się poprzez Długi Targ, Katedrę, pomnik Neptuna i most na Motławie. Później jeszcze około 500 metrów do pokonania i przy Elbląskiej, druga mniejsza ulica Długie Ogrody i przepięknej urody stadion GKS Wybrzeże. Po meczu wsiądzie w pociąg na południe i tak wróci do Czewy. Ja mam inny plan. Zostanę tutaj parę dni po meczu i wrócę dopiero przed samym meczem Czewy z Ostrovią. W końcu mam może ostatnie wakacje przed sobą.

Dlatego też przesiadam się na kolejkę śródmiejską i drałuję na Przymorze. Z wcześniejszych pobytów w Gdańsku mam tam „metę”. Dawna baza mieszkalna po jednostkach Obrony Cywilnej, tuż przy ulicy Dąbrowszczaków, przy budynku – bazie szkoleniowej gdańskiej firmy budowlanej PUSB. Teraz gdy piszę po latach te słowa to już hotel DAL, a i ulica nazywa się inaczej bo Lecha Kaczyńskiego. Docieram do noclegowni, biorę klucz od pokoju na 4 dni, rzucam bety i z powrotem kolejką na Gdańsk Główny. Potem pieszo tylko Długi Targ, Katedra, pomnik Neptuna i most na Motławie. Następnie jeszcze około 500 metrów i Elbląska, ulica Długie Ogrody na wprost i przepięknej urody stadion GKS Wybrzeże.

Stadion, który pierwszy raz „nawiedziłem” 28 czerwca 1979 roku jako 12-letnie pachole, a potem tak Bóg kierował, że miałem okazję bywać średnio co 2-3 lata i żyć tym stadionem i tymi, którzy byli tam domownikami, wielkimi Zawodnikami z Wybrzeża. Dotarłem na stadion równą godzinę przed meczem. W ten cały dzień, mimo drugiej połowy sierpnia, było dość chłodno i wietrznie. Bardziej wietrznie niż tam zazwyczaj o tej porze.

Nasi nawet nie wykąpali się rano w morzu, mimo, że chcieli to zrobić. Przyjechali już dzień wcześniej, aby wypocząć przed meczem. Mecz był bardzo ważny w kontekście awansu do I ligi. To były czasy, gdy drużyna przybywała na mecz wspólnym transportem w postaci autobusu wraz z maszynami w drugiej części tegoż pojazdu. Tylko Stranieri, a mogło być ich dwóch w zespole, docierali indywidualnie. W parkingu najbardziej zafascynował mnie swoją osobą weteran angielskich torów, John Davis, uczestniczący już w tym sporcie w latach 70.

Pamiętam jakby to było wczoraj. Rudo-blond fryzurka wycieniowana lekko tylko „na karku i nad uszami”, przedziałek symetrycznie pośrodku głowy, fioletowe okulary słoneczne „pół-lustrzanki”, modna kurtka wiatrówka w kolorze violet i beżowe spodnie materiałowe w drobną „angielską” kratę. Pomyślałem wtedy: mimo upływu lat, to wciąż gość trzyma level – a przy tym nie starzeje się nic a nic. Na torze w Gdańsku robił wtedy od 8 do 10 punktów w 5 wyścigach. Byli skuteczniejsi, choćby lider Marvyn Cox. I to najbardziej mi zostało w głowie z tamtego momentu.

Mecz Czewa przegrała wyraźnie, choć na zakończenie sezonu weszła i tak do I ligi, ale to nieważne teraz. Pamiętam tylko, że nasz Cowboy Rick Miller pięć razy przywiózł dwa punkty, czyli razem dziesięć, ale to było stanowczo za mało na lidera i aby postawić kropkę nad „i”. Sławek i Tod (Wiltshire) zrobili swoje… ale to wszystko okazało się za mało.

Po meczu wróciłem na Przymorze. Tam chyba na drugi dzień, albo trzeci, spotkałem Sławka Abakumowa, który miał być następcą Zenka Plecha. Przynajmniej tak mówił sam Super Zenon… Ja tego tak nie postrzegałem… ale to jałowy wątek…

Abakumow zakończył przedwcześnie swe młode życie, po jakichś 3-4 latach. Trzy dni zleciały jak z bicza strzelił na spacerach plażą z Przymorza do Sopotu i z Sopotu na Przymorze. Także plażą. Podczas jednego z takich spacerów spotkałem mojego „kuzyna”, Marcina Pietrzaka, i okazało się, że razem będziemy wracać ze środy na czwartek nocnym pociągiem do Czewy prosto na mecz z Ostrowem, gdzie miało nastąpić pierwsze oficjalne powitanie Sławka Drabika jako nowokoronowanego Inwidualnego Mistrza Polski Anno Domini 1991.

Marcin był sprytnym chłopakiem. Dzięki niemu nie przekiblowałem całej nocy na korytarzu pociągu, a we trzech przespaliśmy wygodnie w całym przedziale tylko dla nas. Co zrobił? Ano miał klucz do przedziałów jaki mieli pracownicy PKP i nim otworzył zamknięty przedział, a mokrą gąbką zmył nalepioną kartkę z napisem „zarezerwowany”. Opatrzność czuwała nade mną.

Po dziesięciu godzinach nocnej jazdy mieliśmy wysiąść na dworcu głównym w Czewie i po krótkim spaniu spotkać się na meczu z Ostrowem i celebrować sukces Drabika, ale jeszcze wciąż podróżowaliśmy, a mnie przewijał się co dopiero przeżyty „film-bajka” z ostatnich 8 dni.

Gdańsk i ulubiony, wakacyjny stadion Wybrzeża, pobyt na znanym mi doskonale Przymorzu a wcześniej Wspaniały Pobyt w Toruniu u Prusakiewiczów z tłem Mistrzostwa Drabika, ale też i z bliższym poznaniem Krzyżaniaków, Kowalika, Sawiny i paru Innych. Wtedy nie sądziłem, że „Bohaterowie z Torunia” zaistnieją jeszcze w mym życiu i to jak!! Nie w postaci krótkiego, przypadkowego spojrzenia w parku maszyn przed lub po meczu. Oj nie… absolutnie nie! Całkiem inaczej….

Koniec Odcinka Drugiego

PAWEŁ HUBKA