Adrian Miedziński. Fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Adrian Miedziński po raz pierwszy od feralnego wypadku w Zielonej Górze minionego sezonu, miał okazję powalczyć o ligowe punkty. Nie był to udany występ „Miedziaka”, bo w trzech biegach ani razu nie zdołał zapunktować. Tego jednak od niego nie oczekiwano, bo każdy wie, jaka jest sytuacja i w jakich okolicznościach przyszło mu rywalizować.

 

Gołym okiem widać było brak rozjeżdżenia u Adriana Miedzińskiego. Jak przyznał w rozmowie z Gazetą Lubuską, przed tym meczem tylko raz miał okazję ścigać się spod taśmy. – Zawsze są emocje i stres, gdy startuje się pierwszy raz po tak długiej przerwie i po takich wydarzeniach, jakie mnie spotkały. Mam jeszcze zdecydowanie za mało jazdy. Przed meczem w Gorzowie odbyłem pięć treningów. W większości jeździłem sam, tylko raz startowałem z kolegą spod taśmy. To coś zupełnie innego niż rywalizacja we czterech w ligowym pojedynku – powiedział.

Oprócz braku jazdy, widać było również brak prędkości w jego motocyklach. – Starałem się podejść do tych zawodów spokojnie i nie robić błędów. To był dla mnie dobry sprawdzian, z którego na pewno wyciągnę wnioski, by powoli wracać do normalności. Dzisiaj nie trafiłem ze sprzętem. Po ostatnim treningu myślałem, że silnik będzie dobry ze startu, lecz stało się inaczej – tłumaczył.

„Miedziak” jest w bardzo trudnym położeniu. Już przed tą feralną kontuzją zdecydował się na jazdę w 1. Lidze, natomiast po kilku miesiącach bez jazdy z marszu musi stawiać czoła najlepszym żużlowcom na świecie. Wychowanek Apatora nie zamierza się jednak poddawać. – Jesteśmy w połowie sezonu. Wszyscy odjechali kupę spotkań, a ja dopiero zaczynam. Cieszę się jednak, że doszło do przełamania mojej sytuacji, że znów znalazłem się w parkingu. Spróbuję wrócić, ale nie od razu Rzym zbudowano. Za tydzień, podczas rewanżu w Lesznie na pewno będę mądrzejszy niż w Gorzowie – podsumował Miedziński.