Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W swojej karierze jedenastokrotnie startował w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata. Największy sukces odniósł w 1974 roku na torze w Goeteborgu, gdzie z kompletem punktów został indywidualnym mistrzem świata. Dziś wolny czas w lecie poświęca najczęściej na łowienie ryb, a zimą – na polowania. Mowa oczywiście o jednym z najlepszych żużlowców w historii tego sportu, dzisiejszym solenizancie, Szwedzie Andersie Michanku.

 

Swoją przygodę z żużlem, jak to często bywa, późniejsza gwiazda zaczęła przypadkowo.

– Jeden z moich przyjaciół w młodości miał motocykl żużlowy i pewnego razu się mnie zapytał, czy bym nie chciał spróbować. Ja wtedy już próbowałem swoich sił na motocrossie, ale żużel spodobał mi się na tyle, że po próbnych jazdach na motocyklu kolegi, kupiłem sobie własny i dla żużla ostatecznie motocross zostawiłem. Nie miałem w młodości idola. Owszem, wiadomo, podziwiałem Ove Fundina, ale nigdy nie myślałem, by być takim jak on. Chciałem zawsze być sobą, Andersem Michankiem – zaczyna swoje wspomnienia Szwed. 

Ukoronowaniem kariery urodzonego w Sztokholmie zawodnika był tytuł Indywidualnego Mistrza Świata wywalczony w Goeteborgu w 1974 roku. Niewykluczone, że Michanek nie byłby mistrzem świata, gdyby nie… słaby występ w  finale rok wcześniej, czyli tym na Stadionie Śląskim, w którym triumfował po raz pierwszy Polak, Jerzy Szczakiel. Przed zawodami bowiem to Szwed był uznawany był za jednego z głównych faworytów turnieju. Przed zawodami w Chorzowie Michanek wygrał finał skandynawsko-brytyjski oraz europejski. Znajdował się w doskonałej dyspozycji. 

– Finał w 1973 roku kompletnie mi niestety nie wyszedł. Wiedziałem, że jestem w bardzo dobrej formie i byłem przecież uznawany przez wielu „ekspertów” za jednego z faworytów. Skończyłem jednak daleko w klasyfikacji. Obiecałem sobie wtedy, że za rok będzie zdecydowanie lepiej i tytuł musi być mój. Każdy, kto się ściga, chce być choć raz najlepszy – mówi Michanek.

Aby spełnić swoją obietnicę, Michanek musiał dość oryginalne jak na tamte czasy kroki w przygotowaniach. 

– W Chorzowie sędziował Niemiec, który za mną po prostu nie przepadał. Mówię to z całą odpowiedzialnością. To były takie czasy, że za wjechanie w taśmę sędzia nie musiał zawodnika wykluczać. Niemiec tak jednak zrobił. Miałem dobry sezon w 1973 roku  i dla wielu kibiców byłem tym, który ma pojawić się w Polsce tylko po to, aby zdobyć złoto. Doszło do tego, że sam zacząłem chyba podświadomie w to wierzyć. Po moim pierwszym nieudanym starcie w Chorzowie „uszło” ze mnie powietrze. Miałem dość. Po przegranym finale w 1973 roku zacząłem korzystać z pomocy psychologa, którego pomoc i rady okazały się później bardzo pomocne – kontynuuje Michanek.

Finał w 1974 oglądało w Goeteborgu blisko czterdzieści tysięcy kibiców. Tym razem Michanek był już idealny. W finale wywalczył rzadko spotykany komplet punktów. Przypadkowego rozstrzygnięcia zatem nikt nie mógł mu zarzucić. O cztery punkty wyprzedził w klasyfikacji Maugera oraz rodaka – Sorena Sjostena. Czterokrotnie również podczas finału poprawiał rekord toru. 

– Tamtego dnia byłem już najlepszy. To była noc, którą pamiętam po dziś dzień. Myślę, że poza pierwszym biegiem doskonale wychodziły mi starty i co najważniejsze – byłem po prostu szybki. Inną sprawą jest, że wtedy bardzo dużo pomogła nam szwedzka federacja motocyklowa. Przez cały tydzień poprzedzający finał mieliśmy tor tylko do własnej dyspozycji i był on przygotowany wedle naszych życzeń. Federacja stworzyła nam więc doskonałe warunki. Sugerowałem toromistrzom, żeby tor był przyczepny i taki faktycznie został zrobiony. Efekty dała praca z psychologiem. W czasie zawodów byłem odpowiednio ustawiony „w głowie” – komentuje Michanek. 

Jak przyznaje sam zawodnik, praca z psychologiem sportowym była na tyle skuteczna, iż tytuł mistrza świata niewiele zmienił w jego życiu.

– Nie było mowy w moim przypadku o żadnej „sodowej”. Po wywalczeniu tytułu zmieniło się tylko tyle, że miałem więcej zaproszeń na zawody żużlowe, no i siłą rzeczy były one dla mnie całkiem nieźle płatne, lepiej niż wcześniej – dodaje Michanek. 

Od 1967 roku Michanek startował w lidze angielskiej. I choć bronił barwy kilku klubów, to najbardziej jednak kojarzony jest z drużyną Reading. Broniąc jej barw Michanek zasłynął z dwóch powodów. W 1973 roku wraz z Reading został mistrzem Anglii, a on sam „wykręcił” niebotyczną średnią 11,36 pkt na mecz oraz jako jedyny w zespole miał za konkretny wynik zaoferowane konkretne pieniądze.

– Do Reading trafiłem dzięki słynnemu promotorowi, Regowi Freemanowi. Warunki moich startów omawialiśmy u Rega w saunie i trwało to ponad dwie godziny. Pamiętam takie ustalenie, że nie wychodzimy z sauny, dopóki się nie dogadamy. Pod koniec negocjacji i Reg, i ja mieliśmy już dość. Ostatecznie za przekroczenie średniej w sezonie 10 punktów w meczu miałem specjalną premię – wspomina Michanek.

Kolejny sezon – 1975 – nie zaczął się dla Szweda szczęśliwie. Podczas zimowego pobytu w Australii doznał kontuzji nogi. Sezon w Reading zainaugurował poruszając się o kulach i startując w bucie o trzy numery większym, aby mieściła się w nim kontuzjowana noga.To nie był mój sezon. Kontuzja nogi sprawiała, że sprawy nie toczyły się zgodnie z planem i nie osiągałem tych wyników, które chciałem – dodaje Szwed. 

6 września na londyńskim Wembley Michanek miał bronić tytułu indywidualnego mistrza świata. Jak przyznaje po latach, nie miał „ciśnienia”, by bronić tytułu i udowadniać, że jest najlepszy. Po prostu nie musiał bronić złotego medalu.

– Jechałem na Wembley z myślą, że nie muszę wygrać, a wręcz kuriozalnie, że lepiej byłoby przegrać (śmiech). Nie chciałem mieć już na sobie presji, która towarzyszy najlepszemu zawodnikowi na świecie. Rok bycia mistrzem mi wystarczył. Z występu byłem zadowolony. Zająłem drugie miejsce i nie rozczarowałem swoich kibiców. Tytuł przypadł Ole Olsenowi – mówi Michanek. 

W latach 70. ubiegłego wieku Ole Olsen, Ivan Mauger oraz Anders Michanek zdominowali światowy żużel. Jak przyznaje Michanek, Mauger był totalnym profesjonalistą.

– Ivan to był znakomity zawodnik i człowiek. Bardzo profesjonalnie podchodził do żużla. W momencie, kiedy my szybko kończyliśmy trening przed jakimś finałem i myśleliśmy o kolacji czy piwie, on był w stanie siedzieć na stadionie aż do momentu, kiedy zrobiło się ciemno – wspomina Michanek. 

Geteborg 1974

Z kolei dzięki Ole Olsenowi Michanek w swojej karierze zarobił parę „groszy”.

– Ole bliżej nie znałem, ale były czasy, kiedy dobrze nam płacili za starty w zawodach na klasyku czy długim torze. Potrafiliśmy widowiskowo rywalizować, a to chcieli oglądać kibice. Często wtedy się spotykaliśmy na torach. Olsen unikał przebywania w grupie. Trzymał się raczej z boku. Kiedyś się go zapytaliśmy w Australii, czemu stroni od reszty. Odpowiedział mi wprost: „gdybym się z tobą zaprzyjaźnił, nie mógłbym z tobą później rywalizować” – dodaje Michanek. 

Szwed bez wątpienia może czuć się spełniony. Oprócz tytułu indywidualnego mistrza świata na żużlu klasycznym, ma także na swoim koncie złoto wywalczone na długim torze z Aalborga z 1977 roku. W kolekcji ma również złoto w Mistrzostwach Świata Par oraz Drużynowych Mistrzostwach Świata.

– Myślę, że nie mam powodów do narzekań. Swoje osiągnąłem. Jeśli jestem wymieniany, jako jeden z najlepszych Szwedów w historii tego sportu, to tylko powód do dumy i zadowolenia. Myślę, że swój talent wykorzystałem na tyle, na ile potrafiłem – komentuje Michanek. 

Przez wiele lat startów Michanek miał okazję do rywalizowania na polskich torach i z polskimi zawodnikami. Miłe wspomnienia ma z pewnością z Wrocławia, gdzie wraz z Tommym Jansssonem w 1975 roku został mistrzem świata w parach.

– Pomimo tego Chorzowa w 1973 roku, Polska kojarzy mi się bardzo fajnie. Oczywiście nie może zabraknąć skojarzenia z Zenonem Plechem czy Edwardem Jancarzem. Chcę podkreślić, że obok faktu, iż obaj byli doskonałymi zawodnikami, co najważniejsze byli bardzo fajnymi chłopakami poza torem. Jeden i drugi miał „papiery” na mistrza świata i kto wie, co by było, gdyby dysponowali lepszym sprzętem – kontynuuje Michanek.

Sprzęt żużlowy na przestrzeni lat zmienił się diametralnie. Jak więc zmienił się przez lata żużel zdaniem Andersa Michanka?

– To jest skomplikowana sprawa. Tak naprawdę z zewnątrz nie zmieniło się wiele. Jest motocykl, zawodnik i dalej jedzie się w kółko przez cztery okrążenia. Niestety według mnie dziś o wszystkim absolutnie decyduje szybkość, nic więcej. Ten kto ma najszybszy silnik jest wygrywa. Kiedyś, może nie mam racji, ale sprzęt był bardziej zbliżony i wpływ miało więcej rzeczy na efekt końcowy. Tym samym wydaje mi się, że dziś żużel dla kibiców jest nieco mniej widowiskowy – odpowiada Michanek. 

Dziś Anders Michanek wiedzie spokojne życie emeryta – choć może nie do końca spokojne – na wyspie Singo na północ od Sztokholmu. W lecie często spędza czas w swojej łodzi motorowej, w zimie nie stroni od polowań. Może zdarzyć się zatem i tak, że korzystając w tamtych okolicach z wodnej taksówki traficie na samego Andersa Michanka.

– To prawda. Po żużlu znalazłem swoje miejsce. Dziś najczęściej używam życia na wodzie. Mam wodną taksówkę i wspomagam w miarę potrzeb lokalne pogotowie wodne. Zdarzało się i tak, że w nocy wyciągałem tkwiących na mieliźnie żeglarzy. Na nudę nie narzekam. Zdarzają się jeszcze takie niespodzianki, jak choćby telefon z Polski, który Pan wykonał  – podsumowuje ze śmiechem kończący 30 maja 80 lat Szwed.

ŁUKASZ MALAKA