fot. Sebastian Siedlik/media klubowe Unii Tarnów
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Poprzedni rok miał być dla niego sezonem na odbudowę. Plany pokrzyżował mu jednak uraz, który wykluczył go z jazdy na kilka kolejek. Kontuzje to zresztą nieodłączny element jego kariery, przez które tak naprawdę nigdy nie był w stanie rozwinąć skrzydeł. Patryk Rolnicki zapowiada jednak, że nie zamierza się poddawać.

 

Po dwóch przeciętnych sezonach spędzonych w Rzeszowie, 24-latek postanowił przenieść się do macierzystej Unii Tarnów. Tam też, delikatnie mówiąc, nie wiodło mu się najlepiej. Duży wpływ na to miała kontuzja odniesiona pod koniec kwietnia w starciu ligowym z Polonią Piła. – Miałem dwa miesiące przerwy z powodu kontuzji. Siedem meczów mi przeleciało, od nowa musiałem się rozkręcać, ale w zasadzie nie zdążyłem, bo sezon się skończył – mówi Rolnicki w rozmowie z polskizuzel.pl

Były zawodnik GKM-u Grudziądz wierzy jednak, że w końcu zła karta się odwróci i w Tarnowie uda mu się odbudować. – Po spadku do drugiej ligi Unia robi wszystko, żeby wykaraskać się z problemów finansowych. To jest w gestii działaczy, a ja trzymam kciuki, bo to mój klub. Wróciłem do niego po nieudanych wojażach. W Grudziądzu skończyłem z poważną kontuzją, Rzeszów też okazał się niewypałem. Wróciłem, żeby skoczyć do przodu i rok temu znowu się połamałem. Zobaczymy, co będzie za rok? Jak się nie połamię, to może się uda – mówi. – Od czterech lat coś mi się jednak w tym żużlu nie klei. Albo kontuzja, albo zły wybór klubu. Pół sezonu nie jeżdżę, potem walczą i tak w kółko. Dalej jednak będę się starał, żeby w końcu coś mi wyszło. Nie odpuszczam, inwestuję tyle, ile się da – dodaje.

Jak wiadomo, startując jedynie w drugiej lidze trudno wyżyć z samego żużla. Tarnowianin od kilku sezonów przerwę zimową poświęca na pracę zarobkową u swojego ojca. – Pracuję, bo trzeba z czegoś żyć. W drugiej lidze nie ma wielu spotkań, a jak się pauzuje i traci szansę zarobkowania, to z finansami jest różnie – tłumaczy. To już któryś rok z rzędu. Po sezonie mam dużo czasu i wtedy pracuję u taty. Teraz zacząłem w połowie października i będę pracował do końca lutego. W marcu już muszę szykować motocykle, potem dojdą sparingi, więc nie będzie już czasu. Ostatnie moje tygodnie wyglądały jednak tak, że o ósmej rano chodziłem do pracy, a o szesnastej miałem trening. Po jego zakończeniu szedłem jeszcze do warsztatu. I tak to zleciało – dodaje.

24-latek przyznaje, że po takich sezonach miewa chwile zwątpienia. – Ja po każdym słabym sezonie daję sobie spokój. Potem jednak miesiąc odpoczywam i znowu wracam. Jeżdżę już dziewięć lat po licencji. Ciężko ot tak z tego zrezygnować. Ambicja, żeby jeździć na dobrym poziomie, jest. Nie zawsze jest szczęście. Cały czas jednak żyję nadzieją, że w końcu się uda – kończy Rolnicki.

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Integracja Motoru Lublin przebiegła pomyślnie. „Atmosfera była super”

Żużel. Prezydent Gorzowa chwali współpracę ze Stalą. „Klub poradził sobie wizerunkowo i organizacyjnie”