Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Wychowanek leszczyńskiej Unii, Krzysztof Kasprzak został nowym zawodnikiem Wybrzeża. Utytułowany zawodnik po raz pierwszy w swojej karierze wystartuje w pierwszej lidze. Wszyscy liczą, że wicemistrz świata z 2014 roku będzie jednym liderów gdańskiej drużyny.

 

Wybór Wybrzeża

39-letni Krzysztof Kasprzak od początku kariery ścigał się w Ekstralidze. Miniony sezon nie był może najlepszy, ale zawodnik wcale nie ocenia go negatywnie. – W tym roku dobrze mi szło do momentu wypadku. Jeśli dobrze pamiętam byłem na 24. miejscu w ekstralidze pod względem średniej. Ostatnio słyszałem w jakimś magazynie, że jak ktoś mieści się w czołowej „25” – to ma super sezon. Gdyby nie pech, to pewnie skończyłbym w pierwszej dwudziestce – ocenia.

Mimo wszystko, zdecydował się zejść poziom niżej. Nie traktuje tego jako degradacji. ­– Parę lat temu rzeczywiście była zauważalna różnica między ligami. Dzisiaj tak nie jest. Pierwsza liga prezentuje coraz wyższy poziom i wcześniejsze różnice coraz bardziej się zacierają. Spotkania w pierwszej lidze są czasem ciekawsze od tych w ekstralidze. W każdej drużynie są mocni zawodnicy, którzy chcą walczyć o jak najlepszy wynik. Obecnie nie ma tak znaczącej różnicy między ekstraligą a jej zapleczem. Myślę, że przynajmniej piętnastu czołowych zawodników pierwszej ligi poradziłoby sobie w ekstralidze  – przekonuje.

Kasprzak lubi gdański tor. Zawsze prezentował się dobrze, odnotował kilka znaczących sukcesów. W 2019 roku wygrał Złoty Kask, w 2005 roku zdobył mistrzostwo Europy w parach.  – Tak, tor w Gdańsku bardzo mi odpowiada. Mam same dobre wspomnienia. Chciałbym, by tak zostało – stwierdza.

Tor nie był jedynym argumentem, które przekonały Krzysztofa do przyjścia do Gdańska. – Działacze z Gdańska podeszli bardzo profesjonalnie do rozmów ze mną. Od początku czułem, że chcą mnie w drużynie. Przekonały mnie także czynniki nie tylko sportowe. Gdańsk jest położony nad morzem, a ja uwielbiam sporty wodne. Mam nadzieję, że będę miał wiele okazji, by aktywnie spędzić tu trochę wolnego czasu – wyjaśnia.

Wielu zawodników, także Kasprzak, określa gdański tor jako specyficzny. To ma być sprzymierzeńcem gdańszczan. – Tor jest techniczny. Jest ciężki do jazdy, ale to dobrze – będzie naszym atutem – ocenia.

Doświadczony zawodnik, mimo niezbyt udanego sezonu, otrzymał sporo ofert. – Na początku dostałem propozycję z sześciu klubów. Potem kontynuowały temat cztery… Wybrzeże było najbardziej zdeterminowane, by się ze mną dogadać. Tak jak już powiedziałem Gdańsku skusił mnie torem. Mam dobry kontakt z Erykiem Jóźwiakiem, który – gdy miałem taką potrzebę – zezwalał mi na treningi. Wszystko wskazuje, że to jest optymalny wybór – stwierdza.

Na początku kariery Kasprzak raczej rzadko zmieniał barwy klubowe. Dziesięć lat spędził w macierzystym Lesznie, dziewięć w Gorzowie, z dwuletnią przerwą na Tarnów. – Jak jest dobrze w klubie, dogadujemy się i wszystko gra to nie ma potrzeby szukania innego klubu. Dopiero, gdy klub szuka zmian – to najczęściej sięga po innych zawodników – ocenia.

Roczna przygoda z Krosnem

Ostatnio nie udaje mu się zagrzać miejsca na dłużej. Dwa sezony jeździł w klubie z Grudziądza, a w Krośnie ledwie rok. – Jak są plany klubu oraz zawodnika są rozbieżne – dochodzi do rozstania – dodaje.

W Krośnie liczono, że pomoże Wilkom utrzymać się w ekstralidze. – Mieliśmy pecha: najpierw przerwany mecz, potem moja kontuzja. Zabrakło szczęścia, ale też naszych punktów. Myślę, że każdy z zawodników zawiódł i nie jechał tak jak liczyliśmy przed sezonem. To jest jednak tylko sport. Każdy sportowiec chce wygrywać. Tak samo było z Wilkami. Każdy z nas chciałby walczyć o mistrzostwo, o medale ale stało się inaczej… – dodaje.

Kasprzak nie zgadza się też z opinią, która przylgnęła do krośnieńskiego toru, że był przygotowywany nieregulaminowo. – Nie rozumiem narzekań. Tor w Krośnie jest naprawdę w porządku. Czasem jeździ się na gorszych torach i nikt nie narzeka – stwierdza.

Wychowanek Unii opuścił macierzysty klub w 2010 roku i do niego nie wrócił. – Trzeba byłoby zapytać włodarzy Unii czemu nie wróciłem do macierzystego klubu… – odpowiada.

Krzysztof Kasprzak miewał w karierze wzloty i upadki. Nie zastanawia się nad przyczyną. – Nie wiem z czego to wynikało. Szczerze mówiąc nie zastanawiam się nad tym, nie wracam do przeszłości. Zawsze staram się pracować tak, by każdy sezon był dobry – przekonuje.

Z Wybrzeżem liczy, że będzie jechał skutecznie. – Będziemy walczyli o play-off. To jest dla nas najważniejsze. Potem wszystko może się zdarzyć. To jest sport – dodaje.

Wielkie sukcesy

Gdańszczanie dawno nie mieli w składzie medalisty mistrzostw świata. Ostatnim był trzykrotny champion, Nicki Pedersen, który zdobywał punkty dla Wybrzeża m.in. w 2012 roku. Kasprzak zdobył srebro w Grand Prix w 2014 roku. Tamten sezon popularny „KK” zaczął znakomicie. Po dwóch rundach był nawet liderem cyklu. – Tytuł straciłem w Landshut podczas zawodów Best Pairs. Tak naprawdę nie miałem brać udziału w tych zawodach, ale Tomek Gollob zachorował. Miał grypę i Marek Cieślak zadzwonił do mnie z prośbą, bym go zastąpił. Dla mnie reprezentowanie Polski zawsze jest ogromnym zaszczytem, dlatego zgodziłem od razu. Jak się potem okazało skończyło się to dla mnie pechowo. Zerwałem więzadła w kolanie. Lekarze mówili, że konieczna jest operacja. Mam jednak silny charakter, dużą odporność na ból, dlatego sprawę zabiegu odłożyłem. Mimo dolegliwości, zakończyłem sezon z wieloma osiągnieciami. I nie będę ukrywał, jestem z tego dumny – stwierdza.

Kasprzak nie wystąpił w Tampere, choć oczywiście pojechał do Finlandii. – Do Tampere pojechałem wierząc, że wystartuję w zawodach. Niestety, ból na treningu był za mocny. Nie byłem w stanie normalnie wejść w łuk. Niewielu już pamięta, że choć w Finlandii nie wystartowałem, to nadal byłem na czele klasyfikacji Grand Prix – przypomina. Ostatecznie mistrzem został Greg Hancock, do którego nasz zawodnik stracił tylko 8 punktów.

Kasprzak nie został mistrzem świata seniorów, ale „wylosował” tytuł mistrza wśród juniorów. – W Wiener Neustadt po trzech seriach przerwano turniej. Na torze było dużo wody. To był mój ostatni sezon w gronie juniorów i wiedziałem, że muszę jechać. Byłem gotowy jechać wyścig barażowy o mistrza. Tomas Suchanek nie chciał jechać, bo wiedział, że ze mną przegra. Wolał losowanie. Bóg jednak sprawił, że wyszło sprawiedliwie. Byłem najlepszym juniorem 2005 roku. Zasłużyłem na ten tytuł i tak się stało – mówi.

Przez szereg lat Kasprzak był podporą polskiej reprezentacji. Aż pięć razy zdobył Drużynowy Puchar Świata (2007, 2009, 2011, 2013 i 2016). – To były wspaniałe chwile. Każde złoto, każdy sukces zdobyty dla naszego kraju smakuje doskonale. Wszystkie finały dostarczyły wielu miłych wspomnień. Na pewno z chęcią wracam do finału w 2007 roku. Finał był w Lesznie, ja byłem liderem drużyny. W 23 biegu na dystansie wyprzedziłem Nicki Pedersena i Jasona Crumpa. Jak zdobyliśmy złoto straciłem oddech. Zaparło mnie jak nigdy. Dobrze też wspominam drugi tytuł, gdy znów rywalizowaliśmy u mnie w domu, w Lesznie. Gorzów, Praga, Bydgoszcz, Manchester  – każdy start był cenny – dodał.

Zdaniem Kasprzaka wyniki zawodników coraz bardziej uzależnione są od sprzętu. – Tak jest niestety. Według mnie to nawet 90 procent wyniku zależy od jakości motocykli. Bez dobrej „fury” nie istnieją nawet najlepsi. Nigdy nie oszczędzałem na sprzęcie. Tak jest od początku, gdy zacząłem ścigać się na żużlu. Na kolejny sezon kupię kilka nowych silników i będę robił wszystko, by zdobywać jak najwięcej „trójek”. Nie zastanawiam się czy kupię trzy, cztery a może pięć jednostek. Jak zakupy będą potrzebne – zrobię to. Współpracuję z kilkoma tunerami. Sprawdzam ich silniki i wybieram najlepsze dla mnie jednostki. Dziś tak wiele zależy od sprzętu, dlatego nie można ryzykować współpracy tylko z jednym konstruktorem. Gdy w danym momencie coś nie zagra – to zawodnik „ginie”. W sezonie nie ma czasu na szukanie nowych rozwiązań. Trzeba po prostu zasuwać – stwierdził.

Miniony sezon zakończył kontuzją, ale leszczynianin nie zwykł narzekać na zdrowie. – Mam silny organizm i ze zdrowiem jest naprawdę dobrze. Niedługo wracam do treningów na motocrossie. W marcu będę gotowy na sto procent do ścigania. Nie mogę doczekać się już jazdy. Chcę ścigać się i sprawiać radość naszym kibicom – powiedział.

W boksie Krzysztofa Kasprzaka nie ma taty Zenona, ale nie oznacza to, że nie korzysta z pomocy ojca. – Mojemu tacie bardzo wiele zawdzięczam. To on ukształtował mnie jako zawodnika. Jako dzieciak marzyłem o Grand Prix, o medalach mistrzostw świata. Nie przypuszczałem jednak, że zdobędę blisko 50 medali, w tym jedenaście w mistrzostwach świata. Zenon Kasprzak jest wspaniałym trenerem i tatą. Nadal jest częścią naszego zespołu. Przez 40 lat w sporcie stracił wiele nerwów. Obecnie odpoczywa, bawi się życiem, ale zawsze jest skłonny nam pomóc. Bardzo się kochamy, uważam, że jesteśmy wspaniałą rodziną. Taka, jak wyjechał z domu 1984 roku, wrócił dopiero w 2019… Mama ma w końcu pociechę z męża – wytłumaczył.

Z Krzyśkiem na bieżąco współpracuje młodszy brat, Robert, który też ścigał się na żużlu. – Robert startował pięć lat. Uważam, że bardzo dobrze jechał jako junior. Razem zdobyliśmy złoty medal mistrzostw Polski par klubowych juniorów. Wygrywał biegi młodzieżowe. Dziś taki junior byłby cenny w każdym klubie. Zdecydował się zakończyć karierę i pomóc mi w przygotowywaniu motocykli. Jestem mu bardzo wdzięczny, bo robi to znakomicie. Pomaga mi już piętnaście lat – dodał.

Stały skład jest gwarantem sukcesów leszczynianina. – Tata jest ze mną od początku, Robert od 15 lat. Wspomnieć też trzeba Dominika Szymanowskiego, który spędził z nami 10 lat. Za moimi sukcesami zawsze stała cała rodzina oraz sponsorzy, którzy zawsze mnie wspierali. Oczywiście niezbędna była ciężka moja praca, wiele nieprzespanych nocy. No i Bóg, który zawsze mnie wspierał w najtrudniejszych momentach – dodał.

Wciąż duże ambicje

Kasprzak nie zdecydował jeszcze, w jakich klubach zagranicznych wystartuje. – W lidze polskiej trzeba zdobywać punkty. Nie ma czasu na testy. Dlatego jazda w ligach zagranicznych jest niezwykle przydatna. Na razie nie podjąłem jeszcze wiążących decyzji w temacie kontraktów zagranicznych. Zobaczymy, jakie będą propozycje – powiedział.

Nadal myśli o skutecznej jeździe. – Chcę robić dużo punktów, być zdrowym i cieszyć się jazdą. To mój cel. Reszta przyjdzie sama. Wszystko jest w rękach Boga. Jeździłem w ekstralidze 23 lata wiec nie odczuwam już presji. Myślę, że jest mało zawodników, którzy startowali w ekstralidze tyle co ja. Jestem spokojny o swoją dyspozycję. Byłoby fajnie awansować z Wybrzeżem i cieszyć kibiców skuteczną jazdą w ekstralidze – zapewnił.

TOMASZ ROSOCHACKI

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Dwa lata Dudka w Toruniu. Jest gorzej niż w Zielonej Górze – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)

Żużel. Klan Australijczyków w Grudziądzu. Czy oni poprowadzą drużynę po play-offy? – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)