Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W 1990 roku zezwolono zawodnikom zagranicznym na starty w polskiej lidze. Największą sensacją było  zatrudnienie przez beniaminka Ekstraligi, Motor Lublin, trzykrotnego mistrza świata, Hansa Nielsena. Duńczyk w sumie sięgnął po cztery tytuły mistrza świata. 63-letni dziś Nielsen był gościem Gdańskiego Speedway Campu, który co roku organizuje Krystian Plech.

 

„Profesor z Oxfordu” przyjechał do Gdańska na kolejną edycję campu. – Kilka tygodni wcześniej Krystian Plech zapytał mnie, czy chciałbym tu pojechać. Świetnie było ponownie spotkać Marvyna Coxa, mojego dawnego kolegę z Oksfordu. Nie przypuszczałem, że tu się zobaczymy. Krystian wykonuje kapitalną robotę. Myślę, że to jest potrzebne w każdym kraju. Fajnie jest, gdy młodzi chłopcy mogą pościgać się ze sobą. Przyjechałem pierwszy raz, ale z niecierpliwością czekam na kolejne zaproszenie – powiedział.

Hans Nielsen uczestniczył w spotkaniu z młodymi zawodnikami. Jeden z adeptów zapytał mistrza, w którym roku miał średnią powyżej 2 punktów na wyścig. Hans odpowiedział zgodnie z prawdą: „w każdym”.

Gdański Camp poświęcony jest Zenonowi Plechowi. Na zakończenie imprezy odbywa się zawsze turniej Golden Boy Trophy. Hans znał Super Zenona z toru. – Wiele razy rywalizowaliśmy. Spotkaliśmy się w Anglii, ale też w wielu zawodach międzynarodowych. Stoczyliśmy wiele fantastycznych wyścigów. To był świetny zawodnik, niestety nie sięgnął po mistrzostwo świata, choć był wystarczająco dobry, aby wygrać. Moim zdaniem nie miał szczęścia tego dnia, kiedy walczyliśmy w finale mistrzostw świata. Wystartował w kilku finałach, był drugi i trzeci. Był bardzo blisko. Uważam, że miał trochę pecha i nie wygrał. Szkoda, bo naprawdę był świetny. Fajnie było oglądać, gdy ścigał się na torze – wspominał Nielsen.

Hans opowiadał o początkach swojej kariery i wyborze dyscypliny. – Miałem dwóch starszych braci i  wszyscy uwielbialiśmy motocross. Bardzo dużo czasu spędzaliśmy razem na motocyklach. Ścigaliśmy się gdzie się dało: na drogach czy duktach leśnych. Mieszkaliśmy na wsi, w pobliżu której była żwirownia. Tam pierwszy raz zaczęliśmy kręcić się w kółko. Miejscowi pracownicy podziwiali nasze umiejętności… Kilka kilometrów od miejsca, w którym mieszkaliśmy, był też tor żużlowy, na którym zasmakowaliśmy żużla. Bardzo mi się to spodobało, dlatego wybrałem żużel. Oczywiście jako młody chłopak próbowałem piłki nożnej, piłki ręcznej czy siatkówki. To też podobało mi się, ale nie myślałem wtedy, że zostanę sportowcem. Inaczej było z żużlem. Uzależniłem się od żużla, kiedy go spróbowałem – powiedział.

Nielsen zaczynał od startów na motocyklach o pojemności 50cc. Nie myślał wtedy o podboju świata. – Zaczynałam w 1973 roku. Mając trzynaście czy czternaście lat nie wybiega się tak daleko wprzód. Nie myśli się, by zostać mistrzem. Jazda na motocyklu i rywalizacja z rówieśnikami sprawiała mi ogromną przyjemność. Po prostu dobrze się bawiłem i uwielbiałem to robić. Trzy lata ścigałem się na 50-tkach, potem przesiadłem się na duży motocykl – wspominał.

Pierwszym znaczącym sukcesem, który otworzył drzwi do światowego żużla był tytuł indywidualnego mistrza Danii, zdobyty w 1978 roku. – Gdy zostałem indywidualnym mistrzem Danii otrzymałem ofertę, by pojechać do Anglii. Wtedy po raz pierwszy pojawił się temat profesjonalnego ścigania. Jeszcze wtedy nie myślałem o podboju świata. Nie myślałem, że zostanę kiedyś mistrzem świata. Po prostu lubiłem żużel i pomyślałem, że to może być fajny sposób na życie, bo będę mógł zarabiać robiąc to co lubię. Po pierwszym roku w Anglii, okazało się, że jestem całkiem dobry. Wtedy chyba pierwszy raz pomyślałem, że jeśli poważnie podejdę do sportu, to może pewnego dnia zostanę mistrzem. W pewnym sensie zdałem sobie sprawę, że niezależnie od tego, czy chcę zostać mistrzem świata czy nie, muszę ciężko pracować, czasem ciężej pracować niż ktokolwiek inny, wydawać wszystkie pieniądze, które zarabiam i inwestować je w sprzęt i przygotowania. Tak widziałem swoją drogę do mistrzostwa. Jeśli naprawdę tego chcesz, trzeba do tego dążyć. Oczywiście mogą zdarzyć się złe dni, ale pracując tych dobrych powinno być zawsze więcej. Trzeba starać się być coraz lepszym. Cały czas, nie można się zatrzymać. Wynik jest efektem połączenia talentu, sprzętu i pracy. A może nawet więcej? Wola, ambicja, ciężka praca… Długo można wymieniać. Oczywiście ważne jest spotkanie odpowiednich ludzi, którzy pokierują karierą. Do tego wszystkiego niezbędny jest odpowiedni sprzęt. Gdy wszystko jest jak należy możesz osiągnąć wszystko. Po prostu wygrywasz  – dodał.

Hans Nielsen dość szybko zdobył trzy tytuły mistrza świata. Przegrywał wprawdzie z Erikiem Gundersenem w 1984 i 1985 roku, ale wygrał potem dwa kolejne finały (Chorzów, Amsterdam). Triumfował również w 1989 w Monachium. Kolejne złoto dorzucił dopiero w inauguracyjnym cyklu Grand Prix (1995). Nie dał rady dogonić Ivana Maugera, zdobywcy sześciu tytułów IMŚ. – Mam cztery tytuły, sześć srebrnych i dwa brązowe medale. Oczywiście kilka razy byłem blisko wygranej. Myślę, że mogłem wygrać jeszcze dwa lub trzy razy, ale cóż. Przed laty były bardzo rozbudowane eliminacje. Cały rok trzeba było przejść wszystkie rundy kwalifikacyjne, by dojechać do finału. Trzeba było być konsekwentnym, by wystąpić w finale. Najbliżej byłem chyba w 1996 roku. Przed turniejem w Vojens miałem dziewięć punktów przewagi nad rywalami, ale przegrałem tytuł z Billy Hamillem. Brak kolejnych wygranych rekompensuje mi siedem złotych medali zdobytych w mistrzostwach świata par i jedenaście triumfów reprezentacji w drużynowych mistrzostwach świata. Jestem dumny z tych osiągnięć. Nie czuję niedosytu. Mogę śmiało powiedzieć, że jestem zawodnikiem spełnionym – stwierdził.

Duńczyk zaciekle rywalizował o światowy prymat z rodakiem, Erikiem Gundersenem. – W 1984 i 1985  roku trochę mi zabrakło. Erik w tamtym czasie był naprawdę świetny. Triumfowałem za to w dwóch kolejnych sezonach. Myślę, że to był świetny okres dla duńskiego żużla. Sporo imprez wygrywaliśmy razem. Szkoda, że w 1989 roku uległ strasznemu wypadkowi, który przerwał jego karierę. To był wielki mistrz – wspomniał Nielsen.

Nielsen zawsze był ogromnym profesjonalistą. Na przesadne świętowanie nie mógł sobie pozwolić. – Spotykaliśmy się z przyjaciółmi, rodziną, mechanikami. Było dobre jedzenie, trochę szampana. Ale nie mogłem sobie pozwolić na zbyt wiele, bo zaraz były kolejne zawody, dlatego nie było mowy o przesadnym świętowaniu – powiedział.

Tytuły mistrza świata kończyły się zakupami… koni, które nazywano Slaski i Amsterdam… – Mieliśmy w rodzinie jednego konia. Nasze dzieci dorastały. Ponieważ moja córka pasjonowała się jazdą konną  po powrocie do Danii nabyliśmy dwa małe konie na farmę, w której mieszkaliśmy. Lubiłem spędzać czas z moją córką i końmi – wyjaśnił Nielsen.

Mimo sukcesów w finałach jednodniowych znakomity Duńczyk jest zwolennikiem cyklu Grand Prix. – Zdecydowanie lepsze jest Grand Prix. To świetnie rozwiązanie. Obecnie odbywa się dziesięć rund co dwa tygodnie. W finale jednodniowym była loteria. Tak naprawdę jeden dzień decydował, kto zostanie mistrzem. Teraz jest sprawiedliwiej. Jedno niepowodzenie, jakiś pech, nic nie przekreśla. Następne turnieje dają kolejne szanse i wygrywa najlepszy ze wszystkich rund. Nie ma przypadkowości, złoty medal zdobywa rzeczywiście najlepszy w danym sezonie – dodał.

Hans przez lata był ciągle na topie. Sporym zaskoczeniem była decyzja „Profesora z Oxfordu” o zakończeniu sportowej kariery w 1999 roku. – W 2000 roku kończyłbym 40 lat. Pomyślałem, że to odpowiedni wiek, by powiedzieć koniec. Poza tym muszę przyznać, że zaczęła spadać mi motywacja do ścigania. Wyniki były, ale wyścigi, wygrane nie dawały już tyle radości, co wcześniej. Do tego momentu moje życie podporządkowane było żużlowi, a chciałem w końcu dać więcej czasu rodzinie: żonie, dzieciom, które zaczynały dorastać. Chciałem być mężem, ojcem i robić różne fajne rzeczy z moimi dzieciakami, jak każdy normalny ojciec. Nadszedł właściwy czas, aby przestać. Czułem, że robienie czegoś innego również może sprawiać przyjemność – tłumaczył.

Przez lata Nielsen stronił trochę od żużla, ale wrócił w roli menedżera reprezentacji. – Było w porządku. Pracowałem z reprezentacją sześć i pół roku…  To zupełnie inna praca. Czym innym jest bycie zawodnikiem, gdy można skupić się tylko na sobie. Będąc menedżerem trzeba było pracować z większą grupą sportowców, dbać nie tylko o seniorów, ale także o młodych, juniorów. To zajmowało naprawdę sporo czasu i zaangażowania. Obejmując posadę menedżera zapowiedziałem, że będę pracować maksymalnie pięć sezonów. Faktycznie wyszło, że z reprezentacją spędziłem sześć i pół. Wystarczy, nie planowałem działać do końca mojego życia i kariery. Rok wcześniej zapowiadałem, że „Jeszcze rok i odejdę”. Byłem z tego całkiem zadowolony – powiedział Nielsen, którego w roli menedżera zastąpił Nicki Pedersen.

Hans Nielsen z uwagą śledzi rozgrywki Grand Prix. – Zmarzlik jest obecnie najlepszy na świecie. Udowodnił to wiele razy i będzie bardzo trudno go pokonać. By z nim wygrać – potrzeba czegoś specjalnego. Leon Madsen był blisko już kilka razy i może zbliżyć się i w tym sezonie, ale prawdopodobnie nie wygra. Zmarzlik ma po prostu zbyt dużą przewagę. Madsen chyba już nie da rady odrobić strat z pierwszych turniejów… By wygrać ze Zmarzlikiem trzeba jechać dobrze od początku. Więcej spodziewałem się też po Michaelu Michelsenie i Andersie Thomsenie. Świetnie radzą sobie w lidze, ale nie wiem, czemu nie potrafią tego powtórzyć w mistrzostwach świata. Sam zastanawiam się, z czego to wynika. Czy nie są tak dobrzy, czy też nie pracowali wystarczająco ciężko? Oczywiście mając tak świetnego jeźdźca naprzeciwko jak Zmarzlik, trudno walczyć o wygraną. Trzeba po prostu być przygotowanym i jechać perfekcyjnie. Może w pewnym momencie zabraknie mu motywacji, mocy, ale dzisiaj jest nie do ugryzienia. Wierzę, że przyjdzie taki moment, że moi zawodnicy znajdą na niego sposób i go pokonają – mówił.

Bartosz Zmarzlik ma na koncie już trzy tytuły. W tym roku może zrównać się pod względem tytułów z Hansem Nielsenem, ale czy go przegoni i dopadnie Ivana Maugera i Tony Rickardssona? – Wszystko zależy od motywacji. Jeśli będzie potrafił się ciągle motywować i chciał wygrać, to może tego dokonać. Tak było ze mną. Trzeba wiedzieć, jak to wykorzystać. Każdy zawodnik musi sam znaleźć motywację. Jak byłem młody to chciałem się ścigać. Nie zastanawiałem się, wsiadałem na motocykl i jechałem. Nawet nie myślałem jak to robię. Chciałem wygrywać. Kiedy stawałem się coraz lepszy, pojawiały się nowe bodźce. Chciałem nadal zwyciężać, coraz częściej robiłem to świadomie. Potem przyszedł moment, gdy impulsy do walki były coraz słabsze i wtedy zaczęły przychodzić słabsze wynik. Nie wiemy, kiedy Zmarzlikowi skończy się motywacja. Stanie się to pewnego dnia, ale czy to będzie za rok, dwa, trzy czy cztery – nie wiemy. Ale oczywiście czekam na jego kolejne tytuły. Zasługuje na to. Obecnie jest najlepszy – dodał.

Przez szereg lata liga angielska była centrum światowego speedwaya. Tam jeździli najlepsi, przez wiele lat na Wembley rozgrywano finały IMŚ. Dla Hansa Nielsena to była trampolina, dzięki której „doskoczył” do światowej czołówki. Tam zyskał przydomek „Profesora z Oxfordu”. – W Anglii zacząłem startować jako młody zawodnik. To była dla mnie znakomita szkoła: różne tory, świetni rywale. Dzisiaj zawodnicy startują w Polsce, niektórzy w Szwecji. Zmieniła się technika, sprzęt ma coraz większą moc. Zmieniło się też przygotowanie torów, które są coraz lepiej przygotowane. Nie są one trudne do jazdy, dlatego zainteresowanie ligą angielską znacznie spadło. Oczywiście czasem spadnie deszcz, warunki są gorsze i wtedy sobie nie radzą. Widzę, że Zmarzlik potrafi jeździć w każdych warunkach. Inni muszą za nim podążać, jeśli chcą go pokonać. Po prostu muszą radzić sobie na każdym torze. Pod tym względem dobrym pomysłem może być jazda w Anglii. To nadal dobre miejsce do nauki wszechstronności – dodał.

Hans Nielsen był gwiazdą każdego klubu, w którym startował: Brovst, Oxfordu czy polskich drużyn: Motoru Lublin i Polonii Piła. – Wszystkie miejsca miło wspominam. Anglia to pierwszy kraj, do którego przyjechałem. Byłem młody, miałem zaledwie siedemnaście lat. Mieszkałem na Wyspach przez osiemnaście lat. Wtedy poznałem moją żonę, tam urodziła się moja córka. Istotna była dla mnie oczywiście Polska. Oba kluby, zarówno Lublin, jak i Piła pozostają głęboko w mojej pamięci. W Polsce bywałem wcześniej, by startować w wielu różnych zawodach. Pamiętam ile było kłopotów choćby z przedostaniem się przez granice. Pamiętam „zimną wojnę”. Kontrakt podpisałem po upadku komunizmu. Byłem jednym z pierwszych zawodników, którzy zaczęli tu startować. Miło było widzieć zmiany, poprawę warunków życia w Polsce, która zaczynała przypominać inne europejskie kraje… Podpisanie kontraktu w Polsce było także dużą zmianą dla mnie. Zawodom w lidze polskiej towarzyszyła dużo większa presja. Pamiętam też ogromne tłumy kibiców, które nas dopingowały. To było niesamowite. Mile wspominam też Piłę, z którą w ostatnim roku startów sięgnąłem po tytuł mistrza. Tam też odbył się turniej pożegnalny. To były ważne miejsca w mojej karierze – zapewnił.

Z uwagą obserwuje rozgrywki w Polsce. – Polską liga to dzisiaj oczywiście najlepsza na świecie. Podoba mi się gdy widzę, jak zmieniły się w Polsce stadiony, tory. Powstają nowe obiekty. Startują najlepsi jeźdźcy na świecie. To jest fantastyczne. Kiedy są transmisje w telewizji – to z przyjemnością je oglądam. Zastanawiam się, czy w ekstralidze, która jest uważana za najlepszą ligą na świecie, powinni rywalizować aż tak młodzi zawodnicy. Owszem mają świetny sprzęt, ale czy powinni jeździć mając zaledwie szesnaście lat? Nie wydaje mi się. Zobacz, ile było wypadków z tego powodu. Myślę, że oni powinni rywalizować w niższych ligach, tam zdobywać doświadczenie. Myślę, że ekstraliga często przerasta młodych chłopaków i jest zwyczajnie niebezpieczne – stwierdził.

TOMASZ ROSOCHACKI

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Woffinden wrócił do dobrego ścigania! Czy utrzyma formę na najważniejszą część sezonu? – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)

Żużel. Bewley broni mistrzostwa Wielkiej Brytanii! Poznaliśmy także dziką kartę na SGP w Cardiff! – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)