Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Początek zmagań na PGE Narodowym w Warszawie nie układał się po myśli Bartosza Zmarzlika. Trzykrotny mistrz świata zaczął od wykluczenia, a następnie przyjechał do mety trzeci. Później jednak wszystko wróciło do normy i 28-latek jako jedyny z Biało-Czerwonych awansował do półfinału, a następnie do finału, gdzie ostatecznie zajął trzecią lokatę.

 

Po zawodach w wywiadzie z Marceliną Rutkowską-Konikiewicz na antenie Eurosportu przyznał, że turniej był dla niego bardzo wyczerpujący. Mimo tego, że nie udało mu się wygrać, był zadowolony z faktu, iż udało mu się stanąć na podium.

– Dzisiaj naprawdę się wiele działo i była to dla mnie trudna noc. W jakimś stopniu się przełamałem, jest podium w Warszawie, więc pozytywnie. Na dobrą sprawę przeszedłem z piekła do nieba i zrobiłem wszystko, co mogłem dzisiejszego wieczoru. Pierwszy bieg chciał mnie wybić z rytmu, ale powiedziałem sobie „spokojnie, jeszcze wiele biegów przede mną” i udało mi się awansować do półfinału, a potem do finału – przyznał Zmarzlik.

W pierwszej odsłonie biegu finałowego Polak jechał ostatni, lecz na trzecim okrążeniu przypuścił atak na Jasona Doyle’a, co spowodowało upadek Australijczyka. Sytuacja była trudna do oceny, natomiast sędzia wskazał 37-latka jako winnego przerwania wyścigu. Bartosz Zmarzlik starał się wytłumaczyć tę sytuację. – Spotkaliśmy się na bardzo ostrym torze w tym samym miejscu. Myślę, że gdybym to ja był za Jasonem, też bym próbował się kłaść, ale wiadomo jakby to się skończyło – podsumował.

Ostatecznie turniej padł łupem Fredrika Lindgrena, natomiast na drugim stopniu podium stanął Jack Holder. Co ciekawe, obaj są klubowymi kolegami Zmarzlika – wszyscy trzej żużlowcy są bowiem zawodnikami Platinum Motoru Lublin

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Wielkie emocje na Narodowym! Fredrik Lindgren królem Warszawy!

Żużel. Zmarzlik i Lindgren na czele. Oto klasyfikacja cyklu Grand Prix (TABELA)