Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Starsze pokolenie kibiców żużla z pewnością pamięta takie hity jak „Do zakochania jeden krok”, „Zielono mi”, czy „Show by Night” Wyśpiewał je nie kto inny jak Andrzej Dąbrowski. Człowiek, o czym nie wszyscy wiedzą, wielu talentów. Znany jazzman, kompozytor, piosenkarz, dziennikarz motoryzacyjny i kierowca rajdowy. Kwestię czy autor hitów końca ubiegłego wieku zna żużel, sprawdzaliśmy w poniższej rozmowie.

 

 

Na początek rozmowy ciśnie się na usta tylko jedno pytanie. Patrząc z perspektywy lat do tyłu, co było dla Pana ważniejsze – muzyka czy rajdy samochodowe? 

Widzi Pan, ledwo zaczynamy rozmawiać, a Pan zadaje tak trudne pytania (śmiech – dop.red.). Trudno powiedzieć. Prawdę mówiąc, zaczynałem od muzyki, kiedy to uczyłem się w liceum muzycznym. W tym samym okresie startowałem jednak po raz pierwszy w jakichś zawodach samochodowych. Później zdobyłem licencję i w 1957 roku startowałem już w rajdowych eliminacjach mistrzostw Polski. Wtedy też uzyskałem tytuł pierwszego wicemistrza kraju. 

Rajdy na rzecz muzyki Pan opuszczał i do nich ponownie systematycznie wracał. Nie myśli Pan, że gdyby poświęcił się im całkowicie, to sukcesy mogłyby być w tej dziedzinie okazalsze?

Tu bym nie przesadzał. Wielkie sukcesy już pozostaną w kwestii moich byłych marzeń, a mi wystarcza w zupełności fakt, że do dzisiaj jeszcze staram się ścigać. Ostatnio nawet nabyłem jakiś tam samochód, aby w rajdy się jeszcze pobawić, ale jak to mówimy jako muzycy, to już będzie „koncert na małą salę”. Generalnie muzyka całe życie przeplatała się z pasją do motoryzacji. Nierzadko przecież  bywało tak, że mając propozycję  startu w jakiejś imprezie samochodowej, odmawiałem koncertów. Samochody to ogromna pasja i nie wiem tak naprawdę czy nie największa. 

Panie Andrzeju, tematem głównym naszego portalu jest żużel. Zawsze gdy mam przyjemność trafić na wyśpiewane przez Pana przed laty hity, zastanawiałem się, znając Pana pasję do sportów motorowych,  jaki jest Pański stosunek do żużla. Dziś jest zatem okazja, aby zapytać o to bezpośrednio.

Pewnie Pana zaskoczę, albo i nie, ale oczywiście doskonale wiem, co to jest żużel i na czym polega (śmiech -dop.red.). Powiem więcej, ostatnio okazji do bycia na meczu czy zawodach żużlowych wprawdzie nie miałem, ale na żużlu bywałem kiedy przed dekadami był obecny w Krakowie. Z tego co się orientuję, ma wkrótce powrócić. Oczywiście o to, czy dopingowałem Plecha lub Jancarza pytać Pan nie musi, choć przyznam, że bliższy był mi ten pierwszy. 

Czyli rozumiem obecny żużel jest dla Pana materią obcą? 

Absolutnie nie. Oglądam żużel w telewizji, jako, że jak Pan doskonale wie, pasjonują mnie sporty motorowe w każdym wydaniu. Oczywiście wiem, kim jest Bartosz Zmarzlik, dopinguję go i wierzę, że tytułami doścignie tego niebywale zdolnego wysokiego jak na żużel, szwedzkiego blondyna, Ove Fundina. 

Zatem żużel dla Pana to…

Sport o dwóch mocno skrajnych obliczach. Z jednej strony jest to sport niesamowicie emocjonujący, z drugiej jednak strony jest jak na dyscyplinę motorową niezwykle przecież niebezpieczny. Jak widzę niektóre wypadki, to powiem Panu, że ciarki mnie przechodzą. Chwała tym młodym chłopakom i obecnym zabezpieczeniom, że najczęściej wychodzą z tych zdarzeń bez większych opresji. Jedną rzecz Panu powiem. Nie do końca „rozumiem” fakt, iż jeden zawodnik startuje w paru ligach jednocześnie, no ale przecież mogę tego nie rozumieć. Ten element w żużlu jest nieco dziwny (śmiech- dop.red.). Oczywiście żużel to charakterystyczny odgłos motocykla i zapach oleju rycynowego, który niestety nie jest już tak charakterystyczny jak przed laty.

Po żużlu wróćmy do Pana wielkiej pasji, czyli rajdów samochodowych. Największy sukces Andrzeja Dąbrowskiego w ściganiu na czterech kołach to…

Dwa tytuły wicemistrza Polski. Do tego dodałbym na pewno sześciokrotne mistrzostwo Polski w rajdzie dziennikarzy. W 2017 roku, czyli jak na mój wiek całkiem niedawno (śmiech -dop.red.) w Rajdzie Żubrów byłem drugi, za samym Sobiesławem Zasadą. Startowałem wtedy Fordem Fiestą. 

Z tego co mi wiadomo bywało tak, że Andrzeja Dąbrowskiego klasyfikowano nad słynnym Sobiesławem Zasadą.

Tak było. ale to był tylko rok 1957.

Jest w środowisku taka doskonała skądinąd anegdota, że podczas Pana angażu w Ośrodku Sportu FSO, gdzie promowano swego czasu ściganie dużymi fiatami 125p, w momencie kiedy „uzbrajano” Panu samochód, ktoś powiedział: „Radia w tym fiacie dla Dąbrowskiego nie montujcie. Będzie potrzeba – sam sobie zaśpiewa”. 

(Śmiech – dop.red.). Tak, słyszałem o tym. Wie Pan, z tym zespołem, nazwijmy to rajdowym, stworzonym w FSO, była bardzo fajna przygoda i współpraca. Znałem Andrzeja Jaroszewicza, który był wówczas szefem w FSO. Kiedyś Andrzej, podczas gdy ja prowadziłem w „Trójce” audycję „Trzy kwadranse jazzu”, nagrał z mojej inicjatywy naprawdę fajnego bluesa. Jakoś się we dwójkę zgadaliśmy i tak dołączyłem do zespołu. Miałem to szczęście, że miałem samochód i mogłem jeździć. Nie chodziło wcale o wynik. Dla mnie sama jazda „rajdówka” to jest coś cudownego. Uwielbiam to. Z zespołem Fiata brałem udział czterokrotnie udział w Rajdzie Polski i za każdym razem go ukończyłem. 

Kierowcy rajdowemu ktoś próbował kiedyś „podprowadzić brykę”.

Tak, ale zaznaczam, że prywatnie. Kiedyś byłem na koncertach  w Szwecji z zespołem Michała Urbaniaka i wtedy skradziono mi Opla. Powiem tyle, że Szwecja to był wtedy fajny kraj. Na jej północy, gdzie samochód skradziono, były inne ceny, aniżeli wówczas na jej południu, gdzie to auto kupiłem. Finalne dostałem więc z ubezpieczenia więcej, aniżeli na auto wydałem. Generalnie nie jeżdżę nowymi autami i tym samym nikogo nie kuszę.

Ale miał Pan ich w swoim życiu ponad pięćdziesiąt. Jak się Panu coś spodobało, to potrafił Pan pozbyć się auta po niecałym roku.

Zgadza się. To moja choroba samochodowa. Z tym chyba należy iść do psychiatry (śmiech-dop.red).

Rajdowi idole Andrzeja Dąbrowskiego?

Było ich na pewno kilku. Jako dziennikarz byłem kiedyś na Rajdzie Akropolu i tam widziałem Collina McRaya. Fenomenalny człowiek, podobnie jak Carlos Sainz, który doskonale realizuje się przecież w rajdach terenowych. Z polskich zawodników oczywiście fantastyczny był świętej pamięci Janusz Kulig. Zawsze dopinguję Krzysztofa Hołowczyca i Sobiesława Zasadę, który jest dla mnie absolutnym „guru”. Sobiesław w swoich czasach był bez dwóch fenomenalnym zawodnikiem. 

Wspólny mianownik dla grania na perkusji, rajdów samochodowych i żużla?

Znajdziemy bez najmniejszego problemu. Wszędzie musimy doskonale angażować pracę nóg oraz rąk. Do tego w każdej z czynności bez doskonałego wyczucia refleksu wielkich sukcesów się nie osiągnie. On moim zdaniem nawet jest ważniejszy od pracy częściami ciała. W rajdach czy żużlu niejednokrotnie refleks ma ogromne znaczenie i doskonale wie Pan, co mam na myśli.

Były rajdy, był żużel, pora zatem  na muzykę. Panie Andrzeju, hitów parę było. „Do zakochania jeden krok” chyba jednak najbardziej dokuczał, jeśli chodzi o popularność.

Bez wątpienia tak. Dzisiejsza młodzież nie zdaje sobie sprawy, jaki to był hit w roku 1972 i latach kolejnych. Powiem Panu, pewnie zabrzmi to nieskromnie, ale dziś takich hitów po prostu nie ma. 

W ogóle dzisiaj chyba brakuje w Polsce prawdziwych hitów. Wpadających w ucho piosenek jest sporo, ale ich wartość stricte muzyczna oraz jakość to inna sprawa.

Zgadzam się z Panem w tej kwestii całkowicie. Hity, które są grane i słuchane to owszem, są, ale brak tych jakościowych. Jakość tekstu i melodii jest dla mnie dyskusyjna. Wartościowego tekstu dla mnie często brak, a piosenki praktycznie dobrej melodii nie mają. Od moich czasów, kiedy musiała być jednak określona wartość utworu, muzyka się mocno zmieniła. Znak czasów. 

Popularność mocno dokuczała po tym, jak pojawił się publicznie utwór „Do zakochania jeden krok”? 

Popularność była bardzo duża. To był wtedy bardzo popularny „kawałek”. Jechaliśmy gdzieś na koncert do jakiegoś miasteczka, a tam z okien mieszkań leciała właśnie  ta piosenka. Czy w restauracjach, w których się siedziało, w kółko było słychać o jakimś zakochaniu (śmiech -dop.red). To było coś niesamowitego. Z jednej strony popularność była dla mnie fajna, z drugiej naprawdę bywała również bardzo męcząca. Wchodziłem do sklepu, a przed sklepem ludzie ustawiali się i czekali na mnie, aż go opuszczę.

Czyli towary „dostawał” Pan spod lady.

Jak rozmawiamy, mam wrażenie, że czytał Pan chyba moją biografię (śmiech- dop.red.). 

Niestety jeszcze nie miałem okazji.

Polecam w takim razie i gratuluję przygotowania do rozmowy. W biografii „ Do zwariowania jeden krok” szeroko opisuję większość poruszanych tutaj wątków. Co do zakupów, to pytaniem trafił Pan w odpowiedź. Niekiedy tak bywało (śmiech – dop.red).

Przed finałami Mistrzostw Świata 1974 w piłce nożnej  nagrywał Pan również z piłkarską reprezentacją Polski piosenkę „Ty się bracie nie denerwuj”.

Tak. Reprezentacja przyszła do studia i utwór nagrywaliśmy, zostało to sfilmowane i jest do obejrzenia w formie teledysku w internecie.  Fajny epizod, który do dziś wspominam zawsze, jak tylko mam okazję spotkać się z Jankiem Tomaszewskim. Mam do tego zdarzenia bardzo dużą sympatię, w szczególności do trenera Kazimierza Górskiego. Fantastyczny człowiek pod każdym względem, z tym swoim charakterystycznym akcentem. 

Z Janem Ciszewskim miał Pan pewnie też okazję się spotkać?

Oczywiście. Znaliśmy się. Janek jak Pan pewnie doskonale wie, to był wielki fan żużla, o którym Państwo piszą. Pamiętam, że była taka impreza telewizyjna, organizowana przez między innymi przez Mariusza Waltera i telewizyjne Studio 2 na Służewcu, podczas której z nieżyjącym Władysławem Komarem ścigaliśmy się pokazowo właśnie Fiatami 125p. Podczas konfrontacji urwało mi się koło, które… wyprzedziło auto. Skoczyło się niegroźnym wypadnięciem z trasy. Janek to wszystko prowadził wówczas jako konferansjer. Należy również pamiętać, że Jan Ciszewski pracował również parokrotnie przy samochodowych rajdach Polski. 

Pierwszy samochód który Pana zafascynował to…

Od lat fascynowało mnie Porsche. W latach 60. ubiegłego wieku nasz ówczesny menadżer miał chyba Porsche 365, które podczas jazdy niesamowicie mnie wtedy zafascynowało i ta fascynacja marką pozostała do dziś. Rok temu chyba przejechałem się Porsche 911. Niesamowitą frajdę miałem tak naprawdę w Austrii. Byłem tam swego czasu na testach Porsche i mogłem z nikim innym, jak doskonałym kierowcą rajdowym, triumfatorem choćby rajdu Monte Carlo, Walterem Röhlem, przejechać się Porsche Careera 4 razy 4 w „otoczeniu” lodowców. 

Zupełnie na koniec rozmowy zahaczę już Pana tym razem jako dziennikarza o obecne dziennikarstwo. Nie irytują Pana choćby tytuły nie mające nic wspólnego z zawartością artykułu?

Irytują. Takie niestety czasy.  Najbardziej irytuje mnie jednak to, że sporty motorowe są systematycznie w Polsce bardzo mocno pomijane w mediach i spychane na dalszy plan, pomimo tego, że mamy w nich sukcesy. Potwornie mnie to wkurza i powiem Panu, że czasami mam ochotę aktywnie wrócić do pisania i właśnie ten wątek między innymi poruszyć. Jeśli mamy przykładowo takie zawody w Enduro, rozgrywane w Łodzi, gdzie startuje nasz Tadek Błażusiak i fani sportów motorowych nie mogą tego zobaczyć na żywo w telewizji, to jest to dla mnie rzecz po prostu skandaliczna. Powinno ulec to zmianie. 

Dziękuję za rozmowę 

Dziękuje również.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA

autor zdjęć: Marek Kaczmarek