Tak obecnie wygląda tor Wilków Krosno. fot. Facebook Wilki Krosno SA
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Florian Kapała trenerem szkółki w 1987 roku. Edward Jancarz trenerem debiutującego zespołu w sezonie 1988. Pod względem PR, przyznacie, zostało to rozegrane po mistrzowsku i musiało przyciągać na stadion kibiców spragnionych żużla. Te nazwiska działały na wyobraźnię, zobowiązywały i pozwalały mieć nadzieję na coś znaczącego już niebawem.

Początki szlaki w Krośnie to końcówka lat 50. XX wieku. Nad Wisłokiem, w latach 1945-1946 reaktywowano trzy kluby sportowe – Legię, Krośniankę i Hutę. Działacze Legii marzyli o żużlu. Pierwsze zawody żużlowe w mieście szkła rozegrano w 1950 roku na zaimprowizowanym torze, jeszcze podczas budowy stadionu. Sekcję żużlową powołano jesienią 1956 roku, wiosną 1957 roku zainaugurowano rozgrywki w III lidze. W pierwszym sezonie klub zajął szóste, a w 1958 roku – czwarte miejsce. Już trzeci sezon startów w najniższej klasie rozgrywkowej zakończył się awansem Legii Krosno do II ligi. Dokonała tego drużyna w składzie: Wiesław Kręt, Edward Węklar, Roman Gąsior, Kazimierz Węklar, Andrzej Winch, Emil Jakubowski, Ferdynand Długosz i Zygmunt Zygmuntowski. Trenerem był Mieczysław Kosierb. Warto przy tym wspomnieć, że z krośnieńskiego toru, w charakterze gospodarza, korzystały też ekipy AMK Nowa Huta (1956-1957) i Unii Tarnów (1957). 

Od 1961 roku krośnieńscy żużlowcy występowali w barwach Karpat. Liderami zespołu w tych latach byli Emil Jakubowski, Jerzy Owoc, a także Roman Gąsior, który w 1962 roku zdobył piąte miejsce w turnieju o Srebrny Kask. W 1969 roku, wskutek problemów finansowych, zawieszono działalność klubu. 

Czekać przyszło 19 długich lat. Wreszcie w 1986 roku zapadła decyzja o reaktywacji żużla w Krośnie. Do życia powołano Krośnieński Klub Żużlowy. W kolejnym roku ruszyła szkółka, prowadzona przez legendę owali Floriana Kapałę. Zainteresowanie chłopaków z Podkarpacia było olbrzymie. Ten sukces jeszcze bardziej zmotywował działaczy. W kolejnym roku sprowadzono do Krosna kolejną żywą legendę żużla – Edwarda Jancarza. Eddy w roli trenera miał poprowadzić ekipę złożoną z ludzi niechcianych w macierzystych ośrodkach. Dodajmy, z różnych powodów. Jancarz w tamtym czasie, bardzo serio traktował swą misję. Bardzo też się pilnował, a późniejsze problemy były jeszcze przed nim. Zebranych z całej Polski żużlowców zgrupowano w większości w jednym hotelu. Jancarz potrafił budzić śpiochów, bezceremonialnie ściągając im kołdrę i witając słowami: – To ja, mistrz świata, mam ci herbatę parzyć?

Kogóż tam nie było. Pankowski i Twardosz z Gniezna, Pietrzak z Bydgoszczy, Loman z Leszna, Piechaczek z Rzeszowa, Cieński z Gorzowa, Sokołowski, Endrich i Kowalski z Grudziądza. Byli też Leśniak i Stróżyk, pozostałych, wybaczcie nie pomnę. Nazwiska może nie powalały, ale ich dodatkowym atutem, obok trenera, był wówczas już nietypowy, czarny i długi, specyficzny tor.

Inaugurację po reaktywacji chciało obejrzeć niemal całe miasto, smaczku dodawał fakt, że garaże KKŻ miał poza stadionem. Nieopodal, ale na zewnątrz. To było święto, większe niż pochody na 1 maja. 17 kwietnia 1988 do Krosna przyjechała ekipa GKM Grudziądz, w swoim przekonaniu, po pewne zwycięstwo. W składzie gości doświadczeni Kwiatkowski, Żeromski, Kędziora jako jeżdżący trener, Podolski, do tego zmarły w ubiegłym roku Jurek Bałtrukowicz oraz młodzież z Bieńkiem, Skarżyńskim i Kanieckim.

Po meczu euforia wśród miejscowych i duże rozczarowanie po stronie przyjezdnych. KKŻ wygrał to spotkanie pewnie i wyraźnie 53:36, mając liderów w Pankowskim (14) i Sokołowskim (13). Po meczu, jak opowiadał mi wiele lat temu Andrzejek Sokołowski, Kędziora miał podejść do niego i dziwić się swojej wcześniejszej decyzji, powtarzając w kółko: – Kogo ja oddałem, kogo ja oddałem.

Sezon krośnianie zakończyli na ostatniej pozycji, ale zdołali odnieść 4 wygrane. Oprócz GKM-u pokonali jeszcze Lublin, Częstochowę i Gniezno. W tabeli zapisano im jednak tylko 3 meczowe punkty, a to za sprawą regulaminu. Każdą porażkę różnicą 25 oczek lub wyższą „karano” wówczas punktem ujemnym. KKŻ przyzwyczajony do jazdy po typowym żużlu, na nietypowym torze, na wyjazdach miał spore problemy i często przegrywał mecze bardzo wysoko. Wtedy jednak nie było internetu, ani transmisji telewizyjnych. Miejscowych kibiców najbardziej interesowały spotkania u siebie, a te, nawet jeśli przegrane, zawsze dostarczały sporą dawkę emocji.

Z czasem w Krośnie pojawiła się grupka wychowanków. Maciej Bargiel, Roman Raś, Irek Kwieciński, Paweł Grygolec, Arek Stasik. Wydawało się, że Krosno ma skład na lata i predyspozycje do osiągania niezłych rezultatów. Utwierdzał w tym choćby finał Brązowego Kasku z sezonu 1992. Po półfinale w Machowej, zatem takim polskim Eastbourne, na krótkiej, technicznej agrafce z czerwoną nawierzchnią, gdzie młode wilczki poradziły sobie wybornie, przyszedł czas na rozstrzygnięcia u siebie w domu. Głodni sukcesów kibice i oddani, zaangażowani w sprawy klubu działacze przeżyli niemal ekstazę. Dla wielu, szczególnie współcześnie, to trochę taki podrzędny turniej, bez większego splendoru. Wtedy i tam było zupełnie inaczej. Dla Krosna organizacja zawodów to było ogromne wyróżnienie i święto. Wiem co piszę, bo identycznie było rok wcześniej w Grudziądzu, podczas finału MDMP. Miejscowa młodzież udźwignęła oczekiwania i niesiona dopingiem pełnego stadionu wspięła się na szczyty. Wygrał z kompletem Maciej Bargiel, przed Piotrem Baronem – wtedy w barwach Wrocławia i drugim z wilczków Irkiem Kwiecińskim. Dwóch swojaków na pudle – czego chcieć więcej.

Niestety następne lata nie były tak owocne, jak można było przypuszczać. Kłopoty finansowe zaczęły trapić zespół, którego siłę stanowili wówczas Andrzej Surowiec, Bogdan Ciupak, czy Roman Lubera, no i przede wszystkim węgierski, wąsaty zaciąg z Laszlo Bodym, Jozsefem Patrikovicsem i Sandorem Tihanyim na czele. Zawodnicy w znacznej części albo odeszli za chlebem, albo zakończyli przygodę ze speedwayem. Stopniowo Krosno gasło. Młodzież rozpierzchła się po kraju, choć nie odniosła niestety na obczyźnie sukcesów, do których miała predyspozycje. Koniec końców, po 9. latach w II lidze KKŻ przeszedł do historii, zaś żółto-czerwono-czarną schedę przejął powołany w to miejsce Żużlowy Klub Sportowy.

KKŻ zapamiętano jednak nie tylko z sukcesów i specyficznego obiektu na „końcu świata”. Nie z racji oddanych ludzi na czele z Kazimierzem Bobusią, który przywiózł kiedyś do Grudziądza połowę zawartości magazynów tamtejszej Huty Szkła, by nakłonić działaczy GKM-u do „ zwrotu” swego wychowanka Pawła Grygolca, po nie do końca udanej przygodzie tego ostatniego z Gołębiem na plastronie, czy Stefanem Lubasiem. Ja zapamiętałem Krosno jeszcze z jednego co najmniej powodu. Otóż w dobie przedkomórkowej i przedinternetowej, gdy nie znano jeszcze nawigacji samochodowej ani pojęcia „GPS”, jeden ze światowych tuzów zamiast do Krosna nad Wisłokiem, pojechał na mecz do… Krosna Odrzańskiego i bardzo się zdziwił, że nikt tam na niego nie czeka, ba nawet nie ma… stadionu żużlowego, ale to już inna historia. Dobrze, że Wilki wciąż funkcjonują i stanowią solidną ekipę na drugoligowym froncie. Jeśli dołożą do swej działalności tyle serca i kolorytu, co ich prekursorzy, mogą sprawić kilka niespodzianek.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI