Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dobry trener to nie ten, który ustawia się w jednym szeregu z klakierami, po sukcesie zaś czeka w kolejce chętnych do poklepania „mistrza”. Dobry coach nie może, a raczej nie powinien wyłącznie chwalić skuteczną lub  tłumaczyć beznadziejną jazdę podopiecznego.

Rozumiem pozytywną motywację, ale przesadzać nie wypada. Podobnie z naganami, przytykami i dołującym czepianiem się każdego szczegółu – to przesada w drugą stronę. Właściwą jest zdecydowanie rzadka umiejętność równoważenia obu filozofii treningu. Trener ma być jak biblijny Bóg, który za dobre wynagradza, a za złe karze. Nie ma być kumplem na piwko, musi trzymać rezon i dystans, żeby nie mieć problemu ze zganieniem lub wprowadzeniem zmiany w meczu, ale też nie powinien być oschłym szubrawcą, czyhającym jeno na wpadkę, prawdziwą bądź wydumaną, swego podopiecznego. Z dwojga złego wolę już fachowców preferujących zimny wychów, bo ci zwykle osiągają krótkotrwałe efekty. Jednak ideał koniecznie musi łączyć cechy obydwu.

Najlepiej przy tym, gdy trener jest byłym zawodnikiem. Niekoniecznie wielkim w czasie kariery. Lepiej by był to dawny średniak, który nie łapał się na przydział najlepszych silników, nie był hołubiony przez klub i do wszystkiego co osiągnął, musiał dojść własną pracą, bystrością obserwacji i umiejętnością wyciągania właściwych wniosków. Jeśli ma do tego dar przekazania wiedzy – mamy idealnego kandydata.

Ktoś powie: „Ok, ale do czego w żużlu trener? W szkółce to jeszcze, ale potem? Co to za filozofia – jednocylindrowy silnik, bez skrzyni biegów, suche sprzęgło, bez hamulca? Gdzie tu trudność?” Ano jest tych arkanów troszkę i warto mieć ich świadomość. Przede wszystkim obchód toru. Czy to tylko spacer, by pomachać zalotnie prześlicznej fance w drugim rzędzie, czy powinno kryć się za tą wycieczką coś więcej? Otóż znacznie więcej.

Obserwacje z obchodu będą potem brzemienne w pierwszym starcie. Warto sprawdzić twardość nawierzchni w poszczególnych fragmentach toru. Krawężnik – twardy, kopny, mokry, czy wyślizgany. Środek łuku podobnie. Szeroka z zakamuflowanym kożuszkiem, czy rzeczywiście „pod koło”. Na starcie tylko zewnętrzne pole w cieniu i wilgotne, czy na pozostałych pod  twardą pozornie, betonową wręcz skałą, kopny piasek i kamyki. Po co? Żeby odpowiednio ustawić motocykl i mieć już wiedzę, którędy jechać po ewentualnie przegranym wyjściu spod taśmy, przede wszystkim zaś, jak tegoż wyjścia nie przegrać. Dalej obserwacja. Jeśli nie jadę w inauguracyjnym pojedynku, analizuję jazdę kolegów. Pomaga wiedza o tym, jak sprężone silniki mają w ramach, więc warto podyskutować przed ich startem i „powąchać” teren. Potem już tylko patrzymy. Ten na wzmocnionym silniku przegrał start z wewnętrznego, suchego pola – znaczy, musi być twardo. Później próbował szeroko i nabrał rozpędu, czyli kopnie i wilgotno – można jechać. Przy krawężniku twardo i wyślizgane, tylko ci na osłabionych osiołkach dają radę i zbliżają się do pędzącego szeroko. Czyli wewnętrzna też „chodzi”, ale wymaga zupełnie innego ustawienia motocykla. Chłopaki jadą jak Gollob z Protasem w słynnym barażu o tytuł IMP w Bydgoszczy ładnych parę lat temu. Wnioski. Duża kopna i wilgotna. Niesie, choć nadrabiasz dystansu. Mała sucha, twarda i też niesie, tylko potrzebny odpowiedni sprzęt.

Teraz pora na wybór klamota. Czas dwóch minut ruszył. Wyjeżdżasz najpierw na „osiołku”. Stajesz w miejscu idealnie podobnym do twojego pola startowego. Słabo. Silnik „zdycha”, umiera, nie wchodzi na obroty, tylko przydusza i po chwili dopiero próbuje się zebrać. Kicha. Ze startu nie pójdzie, ale jest jeszcze trasa. No tak, tylko wtedy warto się rozpędzić, więc lepiej mieć mocniejszą wersję fury i próbować gnać „po płocie”. Sprawdzamy drugi. To samo płaskie miejsce, bo na koleiny przy starcie za wcześnie. Lepiej. Wybór dokonany.

Stajemy pod taśmą. Butem sprawdzamy, czy pole rzeczywiście jak miejsce, z którego wykonaliśmy próbny start. Jest ok. Można się skupić, bo już dwie minuty do startu się kończą. Poprawka przy sprzęgle, bo manetka to jedno, a dźwignia sprzęgła drugie. Wybieramy miejsce, sprawdzając butem dwa/trzy różne, by dobrać najbardziej zbliżony fragment, do tego, z którego wykonaliśmy próbę przed biegiem. Teraz ustawienie. Uda ściskają przód. To już nie czasy Michaela Lee i jemu podobnych, którzy startowali… stojąc.

Zielone światło i taśma poszła. Nie udało się upilnować przodu. Klamot poszedł w górę zamiast do przodu, na szczęście nie trzeba było przymykać gazu, żeby go zdusić do dołu, straty nie są duże. Na szeroką, bo jedziemy wersją mocniejszą. Pod płotem klops, bo pcha się nas tam trzech. Upsss. Obrazek. Przy obchodzie środek pierwszego wirażu też był przyczepny, choć nie tak wilgotny jak zewnętrzna – próbujemy. W szczycie lekka przycinka i wyjście środkiem. Skleiło, jest dobrze. Przed nami tylko jeden rywal. W mgnieniu oka (nie więcej niż 2/3 sekundy do kolejnego złożenia się w łuk) analizujemy jego jazdę. Odbija się od ogrodzenia i wyraźnie ścina do krawężnika. Jasne. Wejdzie ciasno, wyjedzie do środka toru i w szczycie wirażu zdecyduje, czy blokować od wewnątrz, czy napędzać się pod płotem. Krawężnik tu też twardy i wyślizgany, a on pierwszy łuk skroił po bandzie. Wjeżdżam szeroko i próbuję go „opędzlować” na okrągło. Może nie zdąży mnie dogonić w szczycie. Przesuwam cztery litery po szerokim wjeździe, lekko na bagażnik, by uniknąć zbliżającego się od wewnętrznej rywala, pozwalam motocyklowi jechać, cały czas pilnując przodu ze stopą na podnóżku. Udało się. Potem meta, feta, euforia, ale na święto nie ma czasu.

Kolejny start mam po czterech biegach. Według programu za dwa wyścigi równanie i roszenie toru. Trzeba poczekać i bacznie obserwować. Co zrobią? Ugniotą, ubiją i poudawają polewanie, kierując sikawkę na trybuny, czy zostawią kożuch pod płotem i zleją go wodą ile można? To wszystko ważne. Jeszcze tylko cztery równie udane biegi i można mecz kończyć w glorii. Radość wokół, a  tu… trener. „Mówiłem ci,pilnuj przodu na starcie, w trzecim biegu zdjąłeś nogę z podnóżka, wiesz jak to się mogło skończyć, widziałeś ostatnią prostą Zmarzlika na GP? Trochę lepiej niż ostatnio, ale mamy co robić. Raz popełnić błąd – rzecz ludzka, ale powtarzać te same – głupota. Do roboty.” I po to jest trener. Kiedy trzeba, musi umieć podnieść na duchu. Kiedy zasłużysz – zganić, co się zowie. Przede wszystkim jednak powinien być uczciwy i sprawiedliwy. Jednakowo srogi dla wszystkich. Szanować siebie, podopiecznych no i bezwzględnie nie robić z „gęby cholewy”. Rozumnie, konsekwentnie i skrupulatnie. Z wyrozumiałością i życzliwością, ale też batem w ręku kiedy trzeba.

A nam, kibicom, pozostaje tylko pamiętać, że w każdym wyścigu pod taśmą staje czterech ambitnych sportowców i każdy z nich stara się na miarę możliwości, umiejętności i ambicji – zwyciężyć. Spośród tej czwórki jednak, pierwszym może być tylko jeden i jeden musi być ostatni, zawsze. Pamiętajmy o tym, nim siarczyście rzucimy coś w kierunku tej „łazęgi, co to nawet skręcać nie umie, a wolę walki ma jak przestraszony struś na asfalcie”.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI