FOT. WŁÓKNIARZ CZĘSTOCHOWA
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Osiem lat temu, w pewien ciepły, majowy wieczór żużel nie zaprzątał mi specjalnie umysłu. Był to bodajże mój czwarty rok we Wrocławiu i skupiałem się bardziej na walce ze studiami i depresją, niż na speedwayu. Na meczach kochanego Włókniarza bywałem sporadycznie, choć w Częstochowie spędzałem niemal każdy łikend. Moje bliskie związki ze ścigającymi się na sjenitowym owalu gośćmi uznawałem raczej za skończone, przygotowując się mozolnie do roli nauczyciela historii.

Tamtego dnia, gdy Stal Rzeszów usiłowała pokonać na wyjeździe Spartę, nurzałem się wraz z kumplami w jeziorze zjaranego absurdu. Z sąsiedniego pokoju dobiegał mnie stłumiany pogłos żulowych emocji – Mama z Przyjacielem, jako naczelni fanatycy czarnego sportu, oglądali to spotkanie. Nic, a nic mnie to nie obchodziło, aż do momentu, gdy wykrzyczano moje imię. Początkowo niechętny, oderwany od aktualnych rozrywek, po chwili gapiłem się z rozdziawioną gębą w ekran. Obrażenia wewnętrzne. Nie pamiętam, kto komentował ten mecz, ale gdy padły owe dwa straszne słowa, nie liczyło się już nic prócz telewizora i odległych o niecałe dwieście kilometrów wydarzeń.

Kilkadziesiąt minut później rzeczywistość przesłoniła mi już tylko kurtyna bolesnej, pustej ciszy. Cały świat żużla zamarł, pogrążając się we łzach. Gdy wydawać się mogło, że epoka fatalnych kraks już dawno za nami, wydarzyła się rzecz wstrząsająca. Bogowie zabrali kolejnego gladiatora w kasku, postać o wielkim sercu i talencie. Żużel pokazał swą najokrutniejszą twarz, a telewizja nadawała na żywo rzeczy, których nigdy nie chcielibyśmy jako fani doświadczyć. O cyrku mającym wtedy miejsce w Gorzowie wspominać nie warto. Przedstawiciele rodziny crocuta crocuta istnieją tak w sporcie, jak i dziennikarstwie.

Nie będę robił z siebie nie wiadomo kogo, ale płakałem jak bóbr. Takie już mam geny, teraz też oczy zachodzą mi mgłą. Dla wszystkich osób związanych ze stadionem przy Olsztyńskiej postać Lee Richardsona pozostanie obecna w sercach na zawsze. Mało było obcokrajowców wiążących się z klubem na długie lata. Team Lee Richardsona stał się częścią mojego życia praktycznie odkąd zacząłęm pomagać jednemu z juniorów w parkingu. Dla nieopierzonego grubaska, który nigdy nie jeździł, jakakolwiek możliwość dorzucenia cegiełki – choćby umycia przedniej osłony – doświadczonemu zawodnikowi była bezcenna. Boks Lee zawsze emanował radością, a sam Anglik i jego mechanicy nie odmawiali nikomu pomocy. Tam nauczyłem się między innymi żużlowych aspektów mowy Szekspira, a mój ówczesny rajder zawsze uzyskał cenne sprzętowe doradztwo. Nigdy, przenigdy nie zapomnę tych czasów żużlowej edukacji, a postaci, które je współtworzą otaczam wewnętrznie aureolą.

Anglik identyfikował się silnie z Częstochową. Był bardziej swój, niż niejeden Polak, nie znalazłaby się przy tym osoba, która mogłaby odmówić mu zaangażowania i waleczności. Dlatego nikt, a nikt nie może się dziwić, że w parku maszyn znajduje się obecnie tabliczka ku jego pamięci. Dla osób mogących o sobie powiedzieć je suis Włókniarz Lee był, jest i będzie Lwem, jedną z biało-zielonych legend. Zasługuje na cześć, uwielbienie i szacunek po wsze czasy.

Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci. Niech jego rodzinę mają w opiece wszyscy bogowie, a sam Lee niechaj zdobywa w zaświatach same trójki. Nic i nikt nie zastąpi go rodzinie i przyjaciołom, lecz w ten szczególny dzień powinniśmy zrobić wszystko, by spróbować choć trochę załatać tę potworną wyrwę w ich sercach.

Nie szukam tutaj poklasku, ani ciepłych słów. Skierujmy je w stronę Emmy Richardson, a także trójki dzieciaków, z którymi została osamotniona. Nie tańczmy nad grobem, nie szukajmy taniej sensacji. Skupmy się na tym, co naprawdę istotne. Chwila ciszy, zadumy, koncentracji. Wznieśmy delikatny, skromny toast. Przypomnijmy sobie najlepsze wyścigi Anglika, jego sukcesy, pogodę ducha, waleczność i oddanie dla każdego kombinezonu, który na siebie wdziewał. Oddajmy hołd Lee w taki sposób, w jaki potrafimy najlepiej – w moim wypadku niechaj przemówi pióro.

DAMIAN KLOS

One Thought on Damian Klos: Lee Richardson. Biało-zielone serce
    Wariat
    13 May 2020
     6:51pm

    Czas goi rany….
    „W dniu śmierci Lee Richardsona w Gorzowie odbywały się lubuskie derby. Mecz pomiędzy Stalą i Falubazem zakończył się skandalem. W pewnym momencie, z uwagi na tragiczne zdarzenie, zielonogórski zespół odmówił jazdy. Sędzia zawodów nie przerwał spotkania, do kilku wyścigów wyjeżdżali wyłącznie gospodarze wygrywając za każdym razem 5:0. – ”
    Jak byś to skomentował ?

Skomentuj

One Thought on Damian Klos: Lee Richardson. Biało-zielone serce
    Wariat
    13 May 2020
     6:51pm

    Czas goi rany….
    „W dniu śmierci Lee Richardsona w Gorzowie odbywały się lubuskie derby. Mecz pomiędzy Stalą i Falubazem zakończył się skandalem. W pewnym momencie, z uwagi na tragiczne zdarzenie, zielonogórski zespół odmówił jazdy. Sędzia zawodów nie przerwał spotkania, do kilku wyścigów wyjeżdżali wyłącznie gospodarze wygrywając za każdym razem 5:0. – ”
    Jak byś to skomentował ?

Skomentuj