Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Komunikat Głównej Komisji Sportu Żużlowego był do bólu lakoniczny: „W związku z brakiem wykonania orzeczeń GKSŻ zawieszeni zostają: – Krakowski Klub Żużlowy Sp. z o. o. – Paweł Sadzikowski.” I tyle. A jednocześnie aż tyle. Bo tym samym degrengolada speedwaya pod Wawelem została niejako urzędowo usankcjonowana.

Nie trzeba być geniuszem, aby domyślić się, o co chodzi. Jak mawia mądre porzekadło: jeśli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. W tym przypadku o ich permanentny brak.

Jak Wanda Kraków funkcjonowała w tym sezonie, jeden Bóg raczy wiedzieć i może jeszcze tylko Stanisław Burza. Doświadczony żużlowiec, wychowanek Unii Tarnów, były drużynowy mistrz kraju, był w teamie z dzielnicy Nowa Huta niemal wszystkim. Trenerem, zawodnikiem zdobywającym na biedę połowę punktów swojej drużyny, menedżerem, nieformalnym kierownikiem. Nawet licencje zawodników trzymał w swoim warsztacie. Brakowało tylko, aby w meczach domowych w biegach, w których nie brał udziału, stał z chorągiewką na łuku jako wirażowy.

Degradacja krakowskiego żużla to fakt bardzo smutny, bo kilka lat temu wydawał się on mieć wcale ciekawe perspektywy. W klubie trząsł wpływowy, miejscowy polityk partii rządzącej. Potrafił podczas meczu wpaść do parku maszyn i zrugać zawodnika za złą jazdę, albo trenera jeżeli nie trafił ze zmianą. Taki, nazwijmy to, lokalny koloryt. Ale kasiorka z grubsza się zgadzała. I mecz Polska – Australia nawet się odbył. I żużlowe bilbordy reklamujące speedway w atrakcyjnych miejscach stolicy polskich królów były.

Minęło trochę czasu, wpływowy polityk stał się jakby mniej wpływowy, kurek został automatycznie przykręcony i wszystko się rozpadło jak domek z kart. Propozycja przejęcia klubu przez biznesmena angażującego się do niedawna w sponsorowanie pojedynczych zawodników została odrzucona, chociaż powtórzona dzisiaj zostałaby pewnie przyjęta z pocałowaniem ręki. Ale nie będzie powtórzona, bo nic dwa razy się nie zdarza. Wanda z legendy utopiła się w Wiśle, bo nie chciała Niemca. Wanda żużlowa tonie w oceanie niemożności, a chętnego z kołem ratunkowym na horyzoncie nie widać.

I tak, niestety, także wyglądają żużlowe realia made in Poland, chociaż wielu woli się nie wychylać zza aksamitnej kotary „najlepszej żużlowej ligi świata” i tego nie dostrzegać. Bo tak wygodniej. Lepiej przecież żyć ułudą, że ci piękni i bogaci to właśnie my…

ROBERT NOGA