Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Chyba nikt nie miał w swojej karierze tyle pecha, co Grzegorz Zengota. Żużlowiec w 2019 roku mógł stracić nogę, którą złamał podczas przygotowań do sezonu. Następnie wrócił na tor i ponownie trafił do szpitala, tym razem z urazem żeber. Popularny „Zengi” leżąc na torze przypomniał sobie tragiczną śmierć Lee Richardsona, który przez obrażenia wewnętrzne zmarł na stole operacyjnym.

 

Grzegorz Zengota to jeden z największych pechowców wśród zawodników. Wychowanek zielonogórskiego Falubazu przeszedł w swojej karierze kilka poważnych kontuzji. Najgroźniejszą była to odniesiona w Hiszpanii na motocrossie przed sezonem 2019. Wówczas groziła mu nawet amputacja nogi.

Po półtorarocznej przerwie powrócił do ścigania, przechodząc do klubu na zapleczu PGE Ekstraligi. W Bydgoszczy spędził półtora roku i w tym czasie dwukrotnie doznał fatalnej kontuzji żeber. Za pierwszym razem stało się to w Rybniku.

– Miałem taki moment, że chciałem to wszystko rzucić. Wróciłem po półtorarocznej przerwie. Myślałem, że najgorsze za mną, a tu ciach, przejechali mnie w Rybniku. Przestraszyłem się. Biorąc oddech słyszałem jak chrupocze cała klatka piersiowa. Pierwsze, co przyszło mi wtedy na myśl, to obrażenia wewnętrzne i Lee Richardson. Leżąc w karetce walczyłem z myślami. W takiej sytuacji nie wiesz, co się dzieje. Wtedy wyszło, że mam dziewięć żeber połamanych i odmę, a także opadnięte płuco – powiedział Grzegorz Zengota w Magazynie PGE Ekstraligi w Eleven Sports.

Lee Richardson to brytyjski zawodnik, który zmarł tragicznie na torze we Wrocławiu 13 maja 2012 roku. Było to spowodowane wspomnianymi przez Grzegorza obrażeniami wewnętrznymi. Tego właśnie obawiał się popularny „Zengi”. Miał on wówczas dużo szczęścia w nieszczęściu. Dziś bowiem zachwyca nas swoją jazdą w najwyższej klasie rozgrywkowej, jadąc swój najlepszy sezon w karierze.