Grzegorz Zengota. Foto: Jarek Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Fogo Unia Leszno porażką z Betard Spartą Wrocław zakończyła tegoroczny sezon. Nie był on dla nich łaskawy, bowiem przez jakiś czas w oczy zaglądało im widmo spadku. Plaga kontuzji zweryfikowała plany, lecz ostatecznie udało się awansować nawet do fazy play-off. Po przegranej z faworytem rozgrywek żałują jednak, że nie udało się sprawić niespodzianki.

 

Leszczynianie przegrali oba ćwierćfinałowe starcia z Betard Spartą Wrocław. Przed rewanżem była jednak szansa na wejście do półfinału z pozycji lucky losera. Ta sztuka się jednak nie udała, choć brakowało naprawdę niewiele. – Wrocławianie są naprawdę silnym zespołem i trzeba im to przyznać. Jest to zespół kompletny, bo w każdym biegu jedzie mistrz świata albo pretendent do tego tytułu. Staram się oczywiście nie zwracać na to uwagi, ale trzeba przyznać, że są mocni. My cieszymy się, że udało nam się z nimi wygrać w rundzie zasadniczej, ale w fazie play-off pokazali swoją siłę – powiedział nam Grzegorz Zengota.

Według wielu ekspertów to właśnie Byki miały największe szanse na awans do dalszego etapu wśród przegranych drużyn. Zazwyczaj dobrze czuli się na wrocławskim torze, co pozwalało im wierzyć w końcowy sukces. Tak się jednak nie stało i w szeregach Unii zapanował lekki zawód. – My ze swojej strony żałujemy, że nie udało się dziś sprawić trochę niespodzianki, bo faworytem tego spotkania nie byliśmy. Jednak głęboko wierzyliśmy, że jesteśmy w stanie swój plan wykonać i uzbierać jak najwyższą liczbę punktów – tłumaczył.

Fogo Unia uniknęła jednak najgorszego. Choć początek mieli fenomenalny, to cały obraz zakrzywiły kontuzje, które w środku sezonu nawiedziły większą część zespołu. To spowodowało, że drużyna rywalizowała w wielu spotkaniach bez swoich kluczowych zawodników. Jednak na najważniejsze starcia mogła liczyć na pełen zespół, dzięki czemu udało im się awansować do fazy play-off.

– Mieliśmy różne momenty, a także te ciężkie. Wielu chłopaków z naszego zespołu zmagało się z kontuzjami w tym również ja. Nie było nam przez to łatwo rywalizować z wieloma drużynami. Jednak zdołaliśmy wszyscy w odpowiednim momencie powrócić na tor i nagle los zaczął nam oddawać to, co nam wcześniej zabrał. Jesteśmy przede wszystkim szczęśliwi, że uniknęliśmy spadku i zakwalifikowaliśmy się do fazy play-off. Jednak trafiliśmy w niej na najmocniejszy zespół, więc było przed nami bardzo trudne zadanie – kontynuował.

Najwięcej nadziei dawał mecz trzynastej kolejki, kiedy to 18-krotni mistrzowie Polski w pełnym składzie pokonali Betard Spartę na własnym terenie. Warto jednak zaznaczyć, że wrocławianie musieli sobie radzić wówczas bez kontuzjowanego Piotra Pawlickiego. – Oczywiście po tym zwycięstwie ze Spartą apetyty urosły w miarę jedzenia i uwierzyliśmy w siebie, że może mamy szansę przebrnąć do kolejnej fazy. Niestety się nie udało – zakończył.

SZYMON MAKOWSKI, POBANDZIE

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Wiktor Lampart: Pokonać Bartosza Zmarzlika? Niesamowite. Cieszę się z awansu

Żużel. Tym będzie się kierował Przyjemski? Rozwój Cierniaka mocnym argumentem Motoru