Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Sobota była szczególnym dniem dla Stanisława Burzy. Wielokrotny reprezentant Polski w zawodach longtrackowych po raz ostatni wyjechał na tor i pożegnał się z kibicami w Ostrowie Wielkopolskim. O ostatnich zawodach, wspomnieniach z kariery, ale także pracy trenera rozmawiamy w poniższym wywiadzie.

 

W piątek mieliśmy pożegnanie Kuby Błaszczykowskiego z piłkarską reprezentacją Polski. W sobotę Pan żegnał się z długim torem. U naszego wieloletniego kapitana było widać wzruszenie, jak to wyglądało u Pana po zawodach w Ostrowie?

Nie będę ukrywał, że u mnie to wzruszenie również się pojawiło, gdy pan Maciek Polny wręczał mi puchar za całokształt moich startów w longtracku. Było dużo podziękowań i gratulacji zarówno ze strony organizatorów, jak i kolegów z toru. Przebyliśmy sporo lat razem i na pewno jest z tego czasu dużo wspomnień. Każdy wiedział, że to ostatnia impreza, więc było miło i serdecznie. To było ładne pożegnanie. Moment był szczególny, ale trzeba też było skupić się na obowiązkach i zawodach, bo bardzo mi na nich zależało.

Był wygrany wyścig, a nawet udział w gonitwie o finał. Jak Pan ocenia ten ostatni turniej?

Wiadomo, że jadąc na zawody zawsze chcę zrobić jak najlepszy wynik. Niezależnie czy byłby to pierwszy czy ostatni turniej. Nie było łatwo, bo nie ścigałem się w tym roku. Rywale jeżdżą natomiast na co dzień. Starałem się, jak mogłem, ale parę błędów się przytrafiło. Ogólnie występ oceniam na plus.

Sporo mówiło się o wyborze lokalizacji na ten turniej. Ostatecznie zawody w Ostrowie Wielkopolskim chyba można zaliczyć do udanych?

Rozmawiałem z kilkoma osobami, które od wiele lat pracują przy klasycznym żużlu i stwierdziły, że nawet lepiej się to ogląda niż zwykły żużel, bo dzieje się więcej i jest sporo walki oraz zamieszania. Tor był bardzo twardy więc trudno było znaleźć szybkie ścieżki, pomimo tego było dużo mijanek. Na longtracku lepiej gdy jest bardziej przyczepnie. Kibice, którzy przyszli na zawody byli mile zaskoczeni. Nie dopisali tak jakbyśmy sobie tego życzyli, ale wynikało to z faktu, iż w tym samu dniu było kilka imprez żużlowych.

Czytam głosy, że dałby Pan jeszcze radę trochę się pościgać. Ostatni turniej nawet to potwierdził. Nie było takiej myśli u Pana po tym udanym turnieju?

Powiem szczerze, że gdyby nie urazy kręgosłupa, to jeszcze bym trochę pojeździł. Mam jednak świadomość tego, że kontuzje nabyte podczas kariery mają poważne skutki i uważam, że to jest odpowiedni moment, aby zejść ze sceny. Ściganie sprawia mi dużą frajdę, czuję się dobrze na motocyklu, jadę tymi ścieżkami, którymi chcę, ale aby robić to na naprawdę dobrym poziomie trzeba być w pełni sił. Przyszedł czas, aby zająć się czymś innym. Myślę, że przy żużlu będę do późnej starości, ale już w innej roli.

Które wydarzenia z tej kariery na długim torze zapamięta Pan najbardziej? Rzeszowskie podium z zeszłego roku na pewno do tych szczególnych należy…

Ten Rzeszów jest wyjątkowym wspomnieniem. To był duży sukces, a do tego wydarzył się niedawno, więc jest świeżo w pamięci. Doskonale pamiętam też 2013 rok, gdy pierwszy raz szykowałem się do startu w longtracku. Nie dysponowałem żadnym sprzętem, nie wiedziałem nawet jak te motocykle są zbudowane. Składałem stary, muzealny wręcz motocykl niedługo przed startem. Potem na nim wygrywałem z mistrzem świata i innymi zawodnikami z czołówki. To było motywujące, aby na longtracku spróbować swoich sił. Muszę podziękować wspomnianemu już Maćkowi Polnemu, który podjął się organizacji tych turniejów w naszym kraju. Dzięki temu trochę tych imprez zaliczyłem i z turnieju na turniej się rozkręcałem. Dużo miłych chwil, zapamiętam je na całe życie.

Był Pan takim naszym jedynym przedstawicielem w longtracku od lat. Myśli Pan, że ktoś nowy się pojawi?

Niełatwo jest przekonać „klasycznych” żużlowców do ścigania się na długim torze, gdyż są zbyt zajęci rozgrywkami ligowymi, co ma przełożenie na brak chętnych.

Ciężko jest znaleźć miejsce na rozgrywanie tych zawodów w Polsce. Tory przeważnie są krótkie, przeznaczone do klasycznego żużla. Na longtracku sporo się jednak dzieje i takie zawody powinny być ciekawą atrakcją dla kibiców. Może brakuje u dużej części kibiców tego przekonania, że na longtracku też może być super. Jest podobnie, a ja bym powiedział, że nawet ciekawiej. Trzeba liczyć, że więcej osób się właśnie tą odmianą zarazi.

Teraz będzie się Pan odnajdywał w pracy trenera. Aktualnie prowadzi Pan tarnowską Unię. Trudniej jest w roli zawodnika czy właśnie szkoleniowca?

Gdy jesteś zawodnikiem, to myślisz tylko o własnym przygotowaniu. Skupiasz się tylko na sobie. W przypadku pracy trenera jest trudniej. Nie znasz dokładnie zawodnika, nie wiesz jakim dokładnie sprzętem dysponuje. Trudno też czasem każdego jednego zawodnika wyczuć i wczuć się w jego potrzeby. Ostatnio mieliśmy taki mecz w Tarnowie, gdy wszystko szło dobrze, ale jednak ostatecznie liderzy zawiedli. Często jest tak, że jedna osoba ma słabszy dzień i to po prostu nie wypala. W pracy trenera trzeba czuwać nad wszystkim. Podoba mi się to jednak, bo to ciekawe wyzwanie. Jak wspominałem przy żużlu chcę być jeszcze przez długi czas.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.

Rozmawiał BARTOSZ RABENDA