Robert Makłowicz. fot. archiwum prywatne
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Tradycyjnie sprawdzamy, co o żużlu wiedzą osoby niekoniecznie będące jego fanami, a znane większości z nas. Sobota jest wyjątkowym dniem, bo właśnie dziś, w Gorican, rozpoczyna się cykl Grand Prix. O speedwayu i nie tylko rozmawiamy z popularnym krytykiem kulinarnym, podróżnikiem i miłośnikiem historii, któremu Chorwacja jest bardzo bliska – Robertem Makłowiczem. 

 

Panie Robercie, z tego co mi wiadomo, nie jest Pan zagorzałym kibicem żużla. Sport ten kojarzy Pan jednak całkiem nieźle…

Oczywiście, że żużel kojarzę. Nie jestem wprawdzie jego zagorzałym kibicem, ale powiem tak. Często bywam na Bałkanach i dopiero tam zdałem sobie sprawę z tego, jak mocnym sportem w Polsce jest żużel i że mamy najmocniejszą ligę świata. Proszę sobie wyobrazić, że tamtejsi chłopcy wymienili mi więcej nazwisk polskich żużlowców, aniżeli ja sam znam. Powiem więcej. Nie są mi obcy Słoweńcy czy Chorwaci, którzy specjalnie do Polski wybierają się, aby obejrzeć na żywo zawody żużlowe. To właśnie uświadomiło mi swego czasu, że wiele osób niebędących fanami żużla nie wie, że mamy w Polsce coś, co jest najlepsze na świecie. Oczywiście żużel kiedyś oglądałem, doskonale pamiętam choćby legendę polskiego żużla, Zenona Plecha. W głowie utkwiła mi też tragedia z Wiednia. To tam przed wielu laty zginął polski żużlowiec, Raniszewski. 

Widzę, że z tym żużlem stoi Pan całkiem, całkiem. Bartosz Zmarzlik? 

Nie no, Pana Bartka to rzecz oczywista, że kojarzę. To postać, której kaliber sportowy jest odwrotne proporcjonalny do tembru głosu, który jest dosyć cienki. Ma wysoki głos, a sportowcem – jak popatrzymy na jego sukcesy w żużlu – jest niezwykle „grubym”. 

Z tego co mi wiadomo, zagorzałym fanem żużla był Pana bliski przyjaciel, śp. Piotr Bikont (reżyser, dziennikarz, krytyk kulinarny – dop.red.).

O tak. Piotruś to nie był kibic, ale prawdziwy maniak żużlowy. Jak się do niego przychodziło i była akurat transmisja z meczu, to nie popuścił. Siłą rzeczy oglądałem żużel wraz z nim. Piotr miał dwa ulubione sporty – żużel i snooker. Żużel chyba był jednak ważniejszy. Piotr potrafił jeździć specjalnie na mecze żużlowe, co mi się jeszcze nie zdarzyło. 

W jednym z wywiadów wspominał Pan, że razi Pana „kibolstwo” na stadionach. Żużel, póki co, jest sportem raczej wolnym od negatywnych zachowań kibiców. 

Narzekamy wszyscy na „kibolstwo” i niektóre rzeczy, jakie mają miejsce w piłce nożnej. Żużel jest sportem, w którym tego na szczęście brak. Na trybunach zasiadają całe rodziny, a kibice dwóch drużyn nie „tłuką” się na ulicach i nie obcinają sobie maczetą różnych części ciała. Podobną kulturę kibicowania ma jeszcze rugby. Zresztą, żaden sport w Polsce nie gromadzi na trybunach tylu kibiców, co właśnie liga żużlowa. Mamy tłumy na stadionach, najlepszą ligę na świecie, ale proszę popatrzeć w skali szerszej. Jest to jednak nadal sport niszowy, patrząc na popularność poza Polską. 

Jako miłośnikowi historii, nie kojarzy się Panu żużel ze starożytnymi wyścigami rydwanów?

Nie ukrywam, że to ciekawa teoria. Wie Pan, wyścigi rydwanów to jedno, a żużel to drugie, bo żużel to dla mnie jednak symbioza kilku elementów, które muszą w danym momencie zadziałać bardzo właściwie. Nawet najlepszy obecnie zawodnik bez odpowiedniego „konia”, czyli motocykla, który przygotowuje mu na zawody jego team, tak naprawdę niewiele znaczy. To tak, jak w Formule 1. Niech Pan dzisiaj weźmie i „przesadzi” najlepszego kierowcę do słabszego pod względem sprzętowym, to ten kierowca nagle też nie będzie tak dobry. W żużlu musi zagrać wiele elementów, aby przyniosło to określony, oczekiwany wynik. 

Nie sposób nie „zahaczyć” w rozmowie z Panem o kulinaria. W Polsce trudno sobie wyobrazić żużel bez pieczonej na stadionie kiełbaski. Robert Makłowicz jada na stadionach podczas oglądania imprez sportowych?

Całkiem szczerze. Jak ja się włączam w dane widowisko sportowe, to najczęściej moje ręce zajęte są „machaniem”. Tak się emocjonuję. W związku z tym, nie jadam. Ewentualnie piję dla ochłody. Czas na konsumpcję jest zazwyczaj po widowisku. 

Najlepsza impreza sportowa jaką Pan widział na żywo i najlepsza potrawa serwowana podczas imprezy sportowej?

Zacznę od końca i może Pana zaskoczę. Miałem okazję doświadczyć dwóch w jednym. Mianowicie w Chorwacji cyklicznie odbywają się mistrzostwa tego kraju w przygotowywaniu zupy rybnej. Byłem tam jako obserwator. Było i gotowane i kosztowanie, a jednocześnie rywalizacja o wygraną. Był więc w tym wszystkim element sportu (śmiech -dop.red.). Takie mistrzostwa w gotowaniu też cieszą się niezwykłą popularnością. W miejscowości Baja na Węgrzech, nad odnogą Dunaju, odbywają się podobne mistrzostwa. Gotuje się tam zupę w specjalnych kociołkach i tam jest kilkanaście tysięcy uczestników. Aby móc w tym uczestniczyć, trzeba się zapisać rok czy dwa lata wcześniej. Jeśli zaś chodzi o imprezę sportową, która wywarła na mnie największe wrażenie, to Puchar Świata w narciarstwie alpejskim w austriackim Schmadling. Zawody odbywały się nocą i było tak zimno, że tam trzeba było jeść i pić praktycznie cały czas. Powiem Panu, że pod względem kulinarnym była to bardzo „wypasiona” impreza. 

Kiedy zatem będzie można zobaczyć Roberta Makłowicza dopingującego żużlowców na żywo? 

Mam nadzieję, że taki czas szybko nadejdzie. Zrobię to z największą przyjemnością. Swoje dzieciństwo spędziłem w Krakowie. Mieszkaliśmy na parterze i niedaleko była stacja benzynowa. Ja wyrastałem wśród bardzo przyjemnych „wyziewów” benzyny i jej zapach lubię, a jak wiadomo, żużel ma też swój charakterystyczny, niepowtarzalny zapach. Generalnie lubię motoryzację, sam jeżdżę jednośladem i mam nadzieję, że czas wkrótce pozwoli na żużel w wersji live. 

A kiedy widzowie Pana kanału na platformie YouTube obejrzą odcinek z żużlem w tle? Załóżmy taki nakręcony na stadionie żużlowym?

Powiem szczerze, że do tej pory o tym nie myślałem, ale to jest pomysł świetny. Zainspirował mnie Pan. Nie żartuję. 

Dzisiaj tegoroczne indywidualne mistrzostwa świata rozpoczynają się w chorwackim Gorican. Jako krytyk kulinarny, co poleci Pan kibicom do zjedzenia w tamtych rejonach Chorwacji?

Byłem w okolicach Gorican parokrotnie. To rejon słynący mocno, i warto o tym wiedzieć, z ryb słodkowodnych. Warto zatem próbować tamtejszego paprykarza z suma czy też karpia. Godna polecenia jest również tamtejsza fischsuppe, czyli po naszemu zupa rybna. Tam jest podobna kuchnia, jeśli chodzi o jej pikantność, do węgierskiej. Naprawdę kuchnia północnochorwacka godna jest polecenia i spróbowania. 

A co specjalnego po ewentualnej wygranej w dzisiejszym turnieju zjeść winien Bartek Zmarzlik? 

Pan Bartosz powinien zjeść to, co najbardziej lubi. To dla mnie tak wybitny sportowiec, że ja nie śmiem mu czegokolwiek narzucać ani, sugerować (śmiech- dop.red.). 

Bartosz Zmarzlik lubi połowić ryby…

O i tu już inna rozmowa (śmiech- dop.red.). To się świetnie składa. Tamten rejon Chorwacji, jak mówiłem, słynie z ryb słodkowodnych. Tak więc życzę Bartkowi złowienia dobrego suma, bo z niego naprawdę można zrobić wiele wspaniałych rzeczy. 

Możemy więc naszą rozmowę zakończyć stwierdzeniem, że po dobrym dzisiejszym występie w Gorican niech Bartek wybierze się na łowienie suma…

Tak. Po ciężkiej pracy sportowej niech idzie na suma i życzę, aby połów był skuteczny. Tak jak jego jazda, bo w to, że nie tylko w Gorican, ale i w całym sezonie taka będzie, to nie wątpię. 

Dziękuje za rozmowę.

Dziękuje również.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA

fot. archiwum prywatne/fb Robert Makłowicz