Przemysław Tajchert. fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Ostatnie miesiące są bardzo radosne dla wszystkich osób związanych z ostrowskim żużlem. W październiku Arged Malesa przypieczętowała bowiem swój triumf w eWinner 1. Lidze i szykuje się do startów w PGE Ekstralidze. O awansie, sile drużyny Mariusza Staszewskiego, a także poprzednim pobycie na najwyższym szczeblu rozgrywkowym rozmawiamy z Przemysławem Tajchertem, jednym z byłych zawodników, którzy mieli już okazję reprezentować Ostrovię w zmaganiach o Drużynowe Mistrzostwo Polski.

 

Urodziłeś się w Zielonej Górze, mieszkasz natomiast w Ostrowie Wielkopolskim. Los tak chciał, że w tym roku te dwa ośrodki zamieniły się miejscami w PGE Ekstralidze i eWinner 1. Lidze…

Ciekawie się to wszystko potoczyło. Zielona Góra to wielki klub i spadek jest dużym zaskoczeniem. Pracowałem w tym sezonie u Mateja Zagara, więc widziałem to wszystko od środka. Trochę w tym spadku było pecha. Trzy domowe mecze zostały przegrane 44:46 i one przesądziły. Mecz z Lesznem u siebie na pewno wszyscy długo będą jeszcze pamiętać, bo te punkty były naprawdę blisko.

W drużynie z Ostrowa Wielkopolskiego ścigałeś się najdłużej. Obserwowanie kolejnego awansu klubu właśnie z tego miasta było dużym przeżyciem?

Na pewno bardzo się cieszyłem. W Ostrowie zaczynałem karierę i też w tej drużynie najwięcej pojeździłem. Nam udało się awansować do tamtejszej 1. ligi i to były wielkie emocje. Teraz również spokojnie nie było, bo to jednak dopiero trzeci raz, kiedy zespół z Ostrowa znalazł się w gronie tych najlepszych drużyn. Prezes Waldemar Górski i trener Mariusz Staszewski zrobili wielką robotę. Efekty ich pracy doskonale widać. Fajne jest też to, że coraz więcej ostrowskich chłopaków ściga się na żużlu i ta drużyna jest prawdziwie ostrowska. Oby w sezonie było jak najmniej kontuzji i jak najwięcej wygranych spotkań.

A byłeś zaskoczony tym awansem? Przed sezonem wyżej oceniano zespoły z Rybnika, Gdańska czy nawet Tarnowa.

To prawda, ale ta liga od początku zapowiadała się na mocno nieprzewidywalną. Zebrało się sporo wyrównanych zespołów i te wyniki trudno było przewidzieć. Ostrów i Krosno były jednak zdecydowanie najlepsze i cieszę się, że ostatecznie ta Ekstraliga jest w Ostrowie.

Cofnijmy się na chwilę do czasów poprzedniego awansu Ostrovii, który miał miejsce w 1997 roku. Ty wykręciłeś średnią 1,815 punktu na bieg. Jak wspominasz tamten sezon?

Była wtedy wielka radość, choć sezon nie należał do najłatwiejszych. Wtedy były trochę inne czasy, inny sprzęt i inni zawodnicy. Mieliśmy naprawdę dobrą i zgraną drużynę. Zawsze do tych chwil chętnie wracam, bo był to miły moment w mojej karierze zawodniczej.

Kluczowy mecz odbył się w Rybniku w ostatniej kolejce. Przywieźliście wtedy bardzo cenny remis, który zapewnił Wam drugie miejsce i awans do najwyższej ligi…

Ten mecz mam nawet nagrany. Wtedy niesamowity był ostatni bieg. Ja jechałem w parze z Rinatem (Mardanszynem – dop.red.) i zaraz po starcie zawodnicy z Rybnika wyszli na 5:1. Zanotowałem defekt, więc nie miałem jak pomóc Rinatowi. On zdołał jakoś przedrzeć się na drugą pozycję i udało się awansować.

Jak wyglądała feta po tym zwycięstwie?

Wtedy klub był jeszcze na Paderewskiego i pamiętam, że jak wróciliśmy z Rybnika, to pod klubem stało kilka tysięcy ludzi. Wszyscy czekali na autobus, którym wracaliśmy z meczu. Była wielka feta i balowaliśmy całą noc. Był ku temu jednak powód, bo to był naprawdę duży sukces.

Z zawodnikami z tamtej drużyny utrzymujesz jeszcze kontakt?

Wielu byłych zawodników jest mechanikami żużlowymi i czasem się mijamy. Staramy się utrzymywać kontakt. Co roku spotykamy się też w gronie zawodników, którzy wywalczyli ten awans. Jest wtedy okazja do powspominania tych starych, dobrych czasów.

Sezon w Ekstralidze tak dobry już nie był. Co sprawiło, że Ostrovia zdobyła wtedy tylko dwa punkty?

Moim zdaniem brakowało trochę profesjonalizmu w Ostrowie. Była wtedy bardzo duża różnica między funkcjonowaniem klubów w tej najwyższej lidze, a pozostałymi. Nie było zbyt dużo pieniędzy i nie do końca wypalili ściągnięci zawodnicy. Poza Markiem Loramem zabrakło nam prawdziwego lidera, który pilnowałby wyniku. Były też inne czasy i dojście do najlepszych tunerów było znacznie utrudnione. Dziś może nie każdy ma możliwość podjechania do Ryszarda Kowalskiego, ale do Flemminga Graversena czy Petera Johnsa już tak. Zawodnicy, którzy długo byli w tej najwyższej lidze mieli łatwiej. Robiło się wtedy sprzęt u Jana Anderssona czy Otto Weissa, ale Ostrów zwyczajnie nie miał dojścia.

Jeden mecz udało się wygrać w tamtym sezonie. Historia tak się toczy, że akurat z drużyną z Zielonej Góry. Tamto ekstraligowe zwycięstwo, mimo gorszego sezonu, jest szczególne?

Kolejne dobre wspomnienie. Miałem wtedy ostatni bieg z „Loramskim”. Wyszliśmy wtedy na 5:1, ale były takie dziury i kartoflisko, że mocno mnie podbiło i upadłem. Całe szczęście, że Mark i Grzegorz Walasek mnie ominęli, bo mogło się skończyć różnie. Dziś mecz w takich warunkach już by się nie odbył. Na pewno nie przy komisarzach. Z torami wtedy się trochę kombinowało, aby sobie pomóc.

Wróćmy zatem do niedawnych wydarzeń. Trzecie podejście ostrowian do najwyższej ligi w końcu nie skończy się szybkim spadkiem?

Jak każda osoba z tego miasta będę wierzył do końca w utrzymanie. Będzie jednak ciężko, bo Ekstraliga to nie są przelewki. Jedynie Grudziądz nieco odstaje od tej czołowej szóstki, ale nie jest powiedziane, że ta drużyna przyjedzie do Ostrowa i na pewno przegra. Pomagam już od kilku lat zawodnikom w PGE Ekstralidze i wiem, co w tych boksach się dzieje. To już nie jest pierwsza liga, w tej lidze od startu do mety naprawdę trzyma się gaz i nikt nie odpuszcza nawet na centymetr. Zawodnicy mają najlepszej klasy sprzęt i decydują niuanse. Ostrovii na pewno nie będzie łatwo.

Jakie wskazałbyś mocne strony drużyny z Ostrowa?

Moim zdaniem siłą będą juniorzy. Przed tymi chłopakami jest jeszcze dużo pracy, ale myślę, że jak się dogadają ze sprzętem, to mogą robić dobre punkty w Ekstralidze. Potrzebne jest też to, żeby mieli sporo jazdy. W młodym wieku jest to bardzo ważne, aby tych startów było jak najwięcej. Wtedy juniorzy pewnie się czują na motocyklu. Plusem może być też wyrównany skład i klimat. Trener Mariusz Staszewski potrafi stworzyć tę atmosferę. Jeśli to wszystko zadziała, to Ostrów stać na niespodzianki.

A Ty będziesz pojawiał się na stadionie?

Jak tylko będę miał czas, to oczywiście, nawet w parkingu będę pomagał. Kibicować będę z całego serca, bo fajnie jakby się w końcu udało to utrzymanie zrobić. Trzymam kciuki za ten zespół.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.

Rozmawiał BARTOSZ RABENDA