Piotr Pawlicki. fot. materiały prasowe Betard Sparty Wrocław
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Piotr Pawlicki w ostatnich tygodniach nie pojawiał się na żużlowych torach. Wszystko przez kontuzję odniesioną podczas pilskiej rundy Canal+online IMP, gdy po starciu z Adrianem Gałą upadł i złamał stopę. W wywiadzie mówi nam o przebiegu rehabilitacji, tegorocznych wynikach, a także ocenia swoje przejście do Betard Sparty Wrocław.

 

Od wypadku w Pile mijają trzy tygodnie. Jak na ten moment wygląda pańskie zdrowie i jak przebiega rehabilitacja?

Rehabilitacja przebiega bardzo dobrze. Nie chciałbym zdradzać jakiś szczegółów, ale wszystko idzie w dobrym kierunku. Nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć. Od razu zaznaczam, że jeśli chodzi o powrót na tor, to jeszcze się wszystko okaże. Przewidywania i rokowania są bardzo dobre, więc na pewno wrócę trochę szybciej, niż zakładano.

Co lekarze panu powiedzieli na temat tej kontuzji?

Lekarze mówili, że chwilę to potrwa. Wiadomo jak sportowcy się regenerują. Ja jestem dobrze wytrenowany i generalnie moje ciało radzi sobie dobrze z kontuzjami, a trochę ich już w życiu miałem. Jesteśmy dobrej myśli.

Z perspektywy czasu czuje pan jakiś żal do Adriana za tę sytuację, czy raczej była to zwykła sytuacja torowa i nieszczęśliwy zbieg okoliczności?

Była to zwykła sytuacja torowa. Adrian na pewno nie chciał źle. Każdy z nas jest ambitny i ściga się o pełną pulę. Żużel nie od dziś jest znany od tej strony, że zawodnicy często łapią kontuzje. Trochę nie bez powodu jest nazywany czarnym sportem. Już zaczynając swoją karierę i przy każdym podejściu do meczu oraz wyścigu mam świadomość, że jest to niebezpieczna dyscyplina.

Nie mam do nikogo pretensji, a tym bardziej do Adriana. Z pewnością nie chciał mi żadnej krzywdy zrobić, a skończyło się jak się skończyło. Było ciasno. Wszedłem ostro pod Adriana, jednakże z pełną kontrolą i spotkaliśmy się w szczycie łuku. Oczywiście, szkoda takich sytuacji. Chciałoby się, aby kontuzji w tym sporcie było jak najmniej i żeby tej krzywdy na torze wzajemnie sobie nie robić. Jednak nie nad wszystkim ma się zawsze kontrolę i zdarzają się różne przypadki. Akurat tutaj tak się wydarzyło i trudno.

W tym roku zaufał pan w pełni jednostkom od Ashleya Hollowaya. Jak przebiega wasza współpraca?

Cała współpraca ogólnie przebiega dobrze. Staram się i kładę duży nacisk na to, abym dobrze jeździł. Jak widać nie do końca potrafię jeszcze wyczuć ten sprzęt i dograć odpowiednie ustawienia. W moich słabszych występach nie doszukiwałbym się problemu w jednostkach. Z mojej strony wyczucie sprzętu nie jest jeszcze prawidłowe. Z tego wynikają błędne korekty, które podejmuję. Skupiłbym się bardziej, żebym ja poświęcił trochę czasu na wyczucie tego sprzętu, choć uważam, że i tak zostało włożone dużo pracy.

W ostatnim czasie się dużo rzeczy pozmieniało. Właściwie do silników Ashleya wróciłem po niecałym roku przerwy, bo w ubiegłym sezonie także na nich startowałem. Jednak w pewnym momencie przesiadłem się na silniki od Flemminga Graversena. W związku z tym to też wymagało trochę czasu i cierpliwości, żeby wszystko poukładać i dopasować te jednostki pod mój styl jazdy.

Myślę, że wszyscy dostrzegamy jak ten żużel zrobił się drobiazgowy. Przykładowo w jednym dniu może pan być bardzo szybki, a w kolejnym przegrywać z teoretycznie słabszym rywalem.

Właśnie wszyscy staramy się wyeliminować tego typu sytuacje, aczkolwiek nie skłamię, jeśli powiem, że ten sport zrobił się troszkę trudniejszy. Jeśli chodzi o samo dopasowanie i wyczucie sprzętu, doszły kolejne rzeczy, które istotnie wpływają na prędkość motocykla. Nawet wiesz, nie musi być to kolejny mecz. Wystarczy spojrzeć na sytuację z ostatniego DPŚ, gdzie zawodnik wygrywa dwa pierwsze wyścigi, a w kolejnym jedzie daleko z tyłu. Trzeba cały czas być czujnym. Wydaje mi się, że wszyscy staramy się dojść do tego, żeby takich sytuacji nie było. Swoją drogą jest to piękno tego sportu. Jest on nieprzewidywalny i sporo się dzieje. Należy non stop pracować, aby ta forma była równa.

Przed sezonem do pańskiego teamu dołączył Łukasz Jankowski. W tym aspekcie chyba również potrzeba czasu, żeby nawzajem się rozumieć?

Zgadza się. Jak ja to mówię nie od razu Warszawę zbudowano. Wymagaliśmy od siebie jako team, bo nie mam na myśli, że ja coś od Łukasza wymagałem, czy on ode mnie. Oczekiwaliśmy lepszego wyniku, natomiast jest jak jest, ale musimy uzbroić się w cierpliwość i spokój. To jest przede wszystkim najważniejsze. Myślę, że z biegiem czasu zrozumienie siebie nawzajem będzie coraz lepsze.

Dużo się spekuluje odnośnie pańskiej przyszłości w Betard Sparcie Wrocław. Chciałby pan zabrać jakiś głos w tym temacie?

Na razie się na tym nie skupiam, bo chciałbym jak najszybciej wrócić na tor. Chcę powalczyć z drużyną o założone cele, bo były i nadal są bardzo ambitne. Także zobaczymy co czas pokaże, ale każdy widzi jak jest i można się trochę domyślać.

Odejście z Leszna było argumentowane tym, że chciał pan odbudować swoją dyspozycję. W potencjalnie słabszym zespole mógłby pan liczyć na większą ilość startów. Czy można zatem stwierdzić, że dołączenie do tak mocnej drużyny było błędem? 

Myślę, że nie. Każda podjęta decyzja w życiu uczy człowieka i ze wszystkiego można wyciągnąć pozytywne wnioski. Bardzo się cieszę, że jestem zawodnikiem Betard Sparty Wrocław. Mam okazję współpracować z czołówką światową. Sam klub też jest bardzo profesjonalny i można wynieść wiele pozytywów z tego sezonu, choć się jeszcze nie zakończył. W żadnym wypadku nie żałuję tej decyzji i jestem zadowolony, że tutaj trafiłem i mam okazję współpracować z takimi ludźmi.

Dziękuję za rozmowę i życzę szybkiego powrotu na tor.

Dziękuję.

Rozmawiał SZYMON MAKOWSKI

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Makabryczne sceny w Edynburgu. Motocykl staranował fotografa – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)

Żużel. Sporna sytuacja w 15. biegu. Woźniak powinien zostać wykluczony? – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)