To się wszystko wydało! Kto jest winny absurdalnej otoczki transferu Bartosza Zmarzlika? Sam zawodnik? Jego team, w którym brakuje pijarowca z prawdziwego zdarzenia? A może nowy klub, który go skusił? Ewentualnie wadliwy regulamin, który nas karmi transferową fikcją co roku? Nie! Winni wszystkiemu są dziennikarze!
Kto to bowiem widział, żeby informować opinię publiczną? Kto to widział relacjonować z pierwszej ręki jak wygląda sytuacja? Takie sformułowanie wysnuł – nomen omen – dziennikarz Tomasz Dryła podczas niedzielnego Magazynu PGE Ekstraligi w Canal+. Bo to pismaki wytworzyły presję i jak to tak – Bartek Zmarzlik musiał głośno powiedzieć, że odchodzi (ale już Mikkel Michelsen nie musiał). A że nie dalej jakoś pół roku temu ten sam dziennikarz korzystał z tego samego narzędzia i tworzył presję, by zawodnicy z Rosji nie zostali dopuszczeni do rozgrywek? No, wtedy było cacy, teraz jest be. Idąc tym tropem, to dziennikarze nie powinni słowem się odezwać na temat transferu Roberta Lewandowskiego, a mieliśmy manię rodem z mistrzostw świata, kiedy to nas informowano, że kadrowicze zjedli śniadanie.
Dziennikarze i „dziennikarze” (bo i takich nie brakuje) sportowi generalnie łatwego życia nie mają. Weźmy dla przykładu transfery – jeśli chcą być w stu procentach wiarygodni, muszą albo czekać do ostatniej chwili albo zaufać swoim źródłom i trochę siedzieć jak na szpilkach. Jeśli coś się „wysypie” na ostatniej prostej, to nikt nie chce słuchać dlaczego nie doszło do transferu, tylko każdy obrzuci błotem dziennikarza, bo podawał coś, co ostatecznie nie miało pokrycia w rzeczywistości. A przecież żużlowcy sroce spod ogona nie wypadli i niejednokrotnie ciągną nie dwie, nie trzy, a nawet cztery sroki za ogon. A w innych dyscyplinach bywały transfery, które odwoływał dzwonek telefonu w momencie, kiedy sportowiec miał już długopis w ręce nad kontraktem i nagle pojawiała się oferta z tych nie do odrzucenia. I kto potem gryzipiórkowi uwierzy w takie historie?
Mała dygresja – „dziennikarze” muszą też sprostać wyzwaniu wydawcy i klikalności. Stąd też bardziej i mniej chamskie „klikbajty”. Sprawdźcie sobie, ile tekstów na portalach – nie tylko żużlowych – w tytule ma sformułowanie „wiemy, co się wydarzyło”, „sprawdź, jak do tego doszło”, „wiemy, jak” zamiast po prostu zwięźle napisać do się stało. Tyle dobrego, że chociaż poprawnie stosują już przecinek, co do niedawna nie było wcale normą. Za to normą stało się wojowanie w social mediach. „Nasz news”, „tylko u nas” i tak dalej. A jeśli ktoś nie daj Boże napisze o tym samym, to obowiązkowo trzeba wojować na Twitterze, kto był pierwszy. Jakby to zwykłego czytelnika obchodziło. I wtedy taki dziennikarz („dziennikarz”) często nie zdaje sobie sprawy, że osoba wypuszczająca newsa, czyli źródło tegoż pismaka, jednocześnie dzwoni do niego i… do konkurencji. I obserwuje potem, jak ku zażenowaniu odbiorców skaczą sobie do wirtualnych gardeł w social mediach.
I teraz do tego dochodzą zarzuty presji od de facto kolegi po fachu. Czyli dowiadywać się, koledzy po piórze (po klawiaturze?), ale nie informować! A już serio pisząc – jeśli to prawda, że ten transfer został klepnięty w lutym, to tym bardziej nie rozumiem, że wszyscy trzymali to w tajemnicy przez pięć miesięcy i nagle w lipcu postanowili „puścić parę”, bo nie wytrzymali ciśnienia po paru tekstach.
No, ale zostawmy już sam transfer, dużo już o nim napisano. Transfer jak transfer, choć mogę domyślać się, jak się czują kibice Stali. Jeszcze za młodziana, moje pierwsze świadome sezony żużlowe przypadły na przełom wieków i doskonale pamiętam, jak mój idol, Jacek Krzyżaniak, postanowił zamienić Wrocław na Bydgoszcz. Pogodziłem się, może i po części zrozumiałem, ale jakiś taki zawód w sercu młodego kibica pozostał. Więc nie dziwię się, jeśli teraz i starsi kibice czują się nieswojo. Jeszcze w przypadku innych sportów można to tłumaczyć faktyczną chęcią rozwoju, kiedy przykładowo jakiś piłkarz zostawia naszą rodzimą ekstraklasę i wybiera się za granicę, by zrobić bardziej karierę Roberta Lewandowskiego czy Kamila Glika niż tych, którzy po kilku miesiącach wrócili z podkulonym ogonem. A tutaj? Jeszcze dobrze się rana w kibicowskich sercach nie zasklepi, a już niedawny idol przyjedzie w innych barwach. Ale takie są uroku tego sportu.
Dobra, żeby nie było, że na smutno i narzekająco. Było kilka historii w żużlowym weekendzie, które mi się podobały. Pierwsza z brzegu – Jakub Krawczyk i jego dwanaście punktów w Grudziądzu. Chłopak po każdym kolejnym wygranym biegu nie dowierzał i łapał się za głowę, co było na swój sposób urocze. A ponieważ jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz, to myślę, że spokojnie znalazłby angaż w PGE Ekstralidze. Na razie jednak twardo zapowiada, że zamierza zostać w swoim Ostrowie i rozwijać umiejętności na zapleczu najwspanialszej ligi świata. Spokojnie mógłby podpisać taki kontrakt, że my, pismaki, napisalibyśmy, że rozbił bank. A gdyby jeszcze zahaczył się w Grudziądzu, gdzie najwyraźniej pasuje mu tor, mógłby mieć na koncie jeszcze kilka takich interesujących występów i pięknych chwil.
Podobało mi się też to, co działo się w Rawiczu. To znaczy, ogólnie „podobało” to chyba złe słowo, ale trzeba przyznać, że drugoligowe derby o awans pomiędzy Kolejarzem, a PSŻ-em miały swój folklor. I było tam chyba wszystko. Dla mnie podczas meczu znakomite pod kątem taktycznym było zachowanie Jonasa Seiferta-Salka (tak, panowie komentatorzy, ta taśma była celowa), który wjechał w taśmę ze złamaną ręką, tylko po to, by mógł za niego jechać junior, a po meczu – Jakuba Kozaczyka. Było gorąco w parkingu, poszły w ruch pięści i dłonie, pewnie posypią się kary, a może i zawieszenia zawodników, co byłoby epilogiem znakomicie wpisującym się w to, co się działo w tym meczu. Było gorąco, a tymczasem jeden z zarządców PSŻ-u od razu powiedział, że on nie chce tego komentować, że to emocje i jeśli ktoś ma się zająć wyjaśnianiem tej sytuacji, to na pewno ją wyjaśni. Sport generuje ogromne emocje, a tutaj mieliśmy niemal podręcznikową reakcję, jak nie zaogniać konfliktu. Jestem przekonany, że w przypadku innych prezesów jeszcze dobrze nie opadłby kurz po szamotaninie w parku maszyn, a już połowa medialnej Polski byłaby obdzwoniona i byłyby skargi, że „przecież naszego bijo” i „skandal”!
I potem znowu w oczach niektórych źli byliby ci dziennikarze, którzy to wszystko opisali…
PAWEŁ PROCHOWSKI
[…] Żużel. Paweł Prochowski: Źli dziennikarze, gorsi „dziennikarze” (FELIETON) – P… […]
Muchomorkowy komentarz.
Po trzech dniach przemyśleń, namysłów i wielu zebrań i tych za pomocą ZOOM i takich zwykłych telefonicznych ze swoich najnowszych smartfonów padło na pana Pawła Prochowskiego – to właśnie on napisze paszkwil na swojego kolegę z Lublina, na tego co miał śmiałość przeciwstawić się zdaniu pana Ostafińskiego i jego insynuacjom kilka lat temu. Wtedy biliście brawa dziś … już niekoniecznie. Ciekawe co się zmieniło? Do dziś ten portal Po-Bandzie wydawał mi się dość obiektywny. Czyżby jednak zmiany personalne miały wpływ na … dzisiejszą radosną twórczość panów, którzy mienią się szumną i dumną nazwą – DZIENNIKARZ?
Patrząc na powyższego gniota myślę, że tu was boli. Pan Tomasz Dryła zamiast być z wami a nawet z panem Majewskim z jakże wpływowego Canal+ miał odwagę wystąpić przeciw wam „dziennikarze” i pismaki, przeciwko pudelkowcom rozsiewającym plotki i niszczącym całe zadowolenie z oglądania sportu na szlace, nam KIBICOM! Nawet tu nie chodzi o piszących na Po-bandzie, jak poprzednio zaznaczyłem, jednak ten artykuł pokazuje wasze nastawienie i orientacje, może nie trzeba było ruszać tematu?
Nie wiem czy powinienem pisać o portalu który wywołał te całą burzę, gdyż jest to największy sportowy polski portal internetowy z potężnym forum, jednak większość dziennikarzy wypadło sroce spod ogona a panowie G, K, P potrafią dziennie stworzyć po kilka takich samych artykułów, byle przyciągnąć klikających userów. Inna sprawa, że przypuszczalnie sami wpuszczają kontrowersyjne posty, byle podsycić atmosferę, czy to jest fair? Jak widać to i PB wskoczyło w podobny ton. Macie profity z mojej klikalności? No raczej, przecież oglądam reklamy.
Wracając do transferów i porównań z piłką nożną, czyżbym coś przeoczył? Może zrobił to pan Prochowski? Słowem klucz jest … REGULAMIN PZM! „Wszyscy trzymali sprawy transferowe w tajemnicy przez pięć miesięcy i nagle w lipcu postanowili „puścić parę”” – no właśnie tego pan nie rozumie. Może właśnie nikt nie wiedział, ale się dowiedział. W gruncie rzeczy powinno być to zgłoszone na policję, tak powinny postąpić kluby, gdyż jest to zwykłe, ścigane przez prawo szpiegostwo przemysłowe!
Gdybym bawił się w historie spiskowe to bym powiedział, że może to potężne korporacje dziennikarskie wywierają wpływ, za pomocą pieniędzy, szantażu i innych technik by dowiedzieć się o rozmowach i ustaleniach transferowych pomiędzy klubami a zawodnikami. Łatwo panią Krysię, czy Bożenę a może pana Mietka z sekretariatu przekonać by podłożyć mały mikrofonik w sali konferencyjnej prezesa za paczkę banknotów z głowami królów polskich a może i głupi programik szpiegujący w laptopie prezesa.
No cóż, wiem że zabrano mi całą radochę z oglądania żużla w tym roku. A zrobili to dziennikarze. Pytanie typu: „kto potem gryzipiórkowi uwierzy w takie historie?” – Wszyscy a przynajmniej 95% podatnych na to czytających. Oskarżacie Tomka Dryłę o stronniczość i że stoi po stronie kibiców jest absurdalne … a po jakiej stronie ma stać? WY NIE JESTEŚCIE I NIE POCZUWACIE SIĘ KIBICAMI?
Żużel. Fajfer nie myślał o zmianie klubu. Spędzi tam piąty sezon
Żużel. Wielki dzień bydgoskiego talentu. Stanął u boku Zmarzlika
Żużel. Dlaczego Woryna nie dostał powołania? Dobrucki tłumaczy
Żużel. Mecze Stali dla bogaczy, na Spartę w promocyjnej cenie! (RANKING KARNETÓW)
Żużel. Widziane zza Odry. O wejściu podatku żużlowego i nabranych (FELIETON)
Żużel. Nietypowy podarunek! Gorzowski szpadel na licytacji!