Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Tony Briggs zdaniem wielu kibiców, którzy znali go z toru, miał zadatki na dobrego zawodnika. Na skutek fatalnej kontuzji nigdy jednak nim nie został. Można w pewnym sensie powiedzieć, że dzięki jego wypadkowi dziś zawodnicy ścigają się z mniejszymi obawami. W tym roku mija piętnaście lat od kiedy na polskich torach mają zastosowanie dmuchane bandy.

W polskiej lidze od 2006 roku zawodnikom na torze towarzyszy dmuchana banda. Za jej pomysłodawcę uznaje się syna słynnego Barry’ego Briggsa. Nikt tak naprawdę nie wierzy, że przy pomyśle nie „maczał” palców były czterokrotny indywidualny mistrz świata. 

– Na pewno mogę powiedzieć, że konsultowaliśmy ten pomysł. Ja dużą część swego czasu spędziłem również na myśleniu o tym, co można zrobić, aby było bezpiecznej. Tony przed swoją kontuzją zdawał sobie sprawę z faktu, jak niebezpieczny jest to sport. Wystarczyło, że spojrzał na tatę stojącego w kąpielówkach i jego bliznę na plecach – wspomina Barry Briggs. 

Tony Briggs w 1980 roku z powodzeniem wystartował w finale mistrzostw Europy juniorów. Zajął w nim drugie miejsce. W sezonie 1980 oraz 1981 bronił barw zespołu Reading. W 1981 roku na torze w Coventry uległ poważnej kontuzji. Na wskutek upadku złamał kark. Pomimo że lekarze nie dawali mu jakichkolwiek szans na to, że będzie chodził, dzięki wierze i rehabilitacji na nogi stanął. Na tyle, że próbował nawet wrócić na tor. O powrocie do profesjonalnego ścigania nie było jednak mowy. 

– Bardzo chciałem wrócić do żużla. Mogłem sobie jeździć na motorze, ale nie było mowy o profesjonalnym ściganiu. Nie byłem w stanie tak operować sprzęgłem, jak przed upadkiem. Nie miało więc to sensu – mówił w 2006 roku dla Sunday News, syn Barry’ego Briggsa. 

Od żużla jednak nie odszedł. Pomimo faktu, że swoje zainteresowania przeniósł na piłkę nożną, którą trenował, o żużlu wciąż myślał. Dołączył myślami do ojca, który wciąż zastanawiał się nad doskonaleniem żużla. – Bez dwóch zdań – nie wiem czy byłyby dmuchane bandy, gdybym dalej startował. Stało się jednak, jak się stało. Najważniejsze było to, że z pozoru niegroźne uderzenie w bandę sprawiło, że złamałem kark. To tylko uświadomiło, jak groźne potrafią być kolizje z normalną bandą i w którym kierunku należało wtedy myśleć – kontynuuje Tony Briggs.

Dziś chyba nikt nie wyobraża sobie profesjonalnych zawodów bez dmuchanej bandy. Wprowadzenie jej na żużlowy rynek nie było jednak zadaniem łatwym. Najwięcej kontrowersji budziła cena. Sporo klubów na początku nie było przekonanych do tego rodzaju zakupu.

– Tylko ja wiem, ile czasu poświęciłem na przekonywanie, że warto je posiadać. Osobiście nie wyobrażam sobie, aby przy tych prędkościach, które teraz mamy, ktoś ścigał się bez dmuchanych band na najwyższym poziomie – mówił w 2016 roku Tony Briggs. 

Z wynalazku syna zadowolenia nie ukrywa słynny Barry Briggs. – Tony naprawdę podjął wiele prób i trudu, aby wymyślić taką dmuchaną bandę, jaką mamy na stadionach w tej chwili. Myślę, że w jakiś sposób w pracy nad nią pomogła mu myśl, że jego pomysł może uchronić innych zawodników przed tym, co spotkało jego. Dmuchane bandy dają zawodnikom większe poczucie bezpieczeństwa i na pewno więcej ryzykują na torze. W głowie zamiast świadomości „jest siatka”, istnieje poczucie „jest dmuchawiec, który mnie zamortyzuje”. Większe ryzyko zawodników poprawiło też widowiskowość biegów. Są zawodnicy, którzy praktycznie się o nią ocierają. Moim zdaniem jednak najlepszym nie jest ten, który jedzie w kółko przy bandzie na dużej prędkości, ale ten, który również potrafi jechać dalej od niej i nie wytracać prędkości. Jedynym takim zawodnikiem jest dla mnie Emil Sajfutdinow. Bez dwóch zdań uważam, że bandy dały bardzo dużo. Żałuję, że nie było ich wcześniej. Miałbym parę blizn mniej i pewnie paru kolegów więcej – podsumowuje Nowozelandczyk.