Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nie brak księży, którzy nie kryją swojej pasji do żużla. Najbardziej znanym z nich jest bez wątpienia wywodzący się z Torunia Piotr Prusakiewicz, zagorzały fan speedwaya i klubu z Torunia. O „nietoruńskich aniołach”, czarnym sporcie i tym, czy zawodnicy wierzą w Boga w poniższej, świątecznej rozmowie.

 

Proszę księdza, zaczniemy naszą rozmowę nadzwyczaj typowo. Skąd wzięło się zainteresowanie żużlem?

Myślę, że nad tym również czuwała w moim życiu Opatrzność Boża. Urodziłem się w Toruniu, a kto w Toruniu mieszka, to je toruńskie pierniki i chodzi na żużel. Takie było kiedyś powiedzenie. Mój tata był fanem żużla i pamiętam, że jak byłem mały, to brał mnie na siodełko roweru i jeździliśmy wspólnie na mecze żużlowe. Wtedy jeszcze była to toruńska Stal. Żużel wszedł w krew oraz w serce i później, żartobliwie można powiedzieć, wyboru nie miałem. Uważam jednak zamiłowanie do żużla za „nałóg” pozytywny.

Pamięta ksiądz ten pierwszy mecz żużlowy?

Meczu nie pamiętam. Pamiętam jednak stadion. Podobnie jak w Rzeszowie, zawodnicy zjeżdżali z parkingu, który położony był u góry toru, ale na wyjściu z pierwszego luku… Pamiętam również ogromny kurz oraz to, że na mecz trzeba było iść wcześnie, aby zająć dobre miejsce na pierwszym wirażu. Nie ukrywam, że chętnie wracam pamięcią do tamtych czasów. Mieszkałem wtedy przy ulicy Grudziądzkiej i w sąsiedztwie mieszkał żużlowiec Zbigniew Raniszewski z rodzina, który, jak wiemy, zginął tragicznie w Wiedniu. Wielkim i trudnym przeżyciem wtedy było, to kiedy nadeszła wiadomość o śmierci tego zawodnika. Później przeprowadziliśmy się z rodzicami na Bydgoskie Przedmieście i tam już było słychać, jak zawodnicy trenują. Dźwięk niósł wiatr, wsiadało się na rowery, jechało na stadion i oglądało każdy trening. Żużlem żyło się wtedy od niedzieli do niedzieli.

Z tego co wiem, to były czasy, że ksiądz jako młody chłopak zbierał makulaturę czy butelki, aby pojechać na żużel…

Tak. Byłem w domu nauczony, aby nic, poczynając od żywności, nie wyrzucać. Rodzice o mnie dbali i na bilety miałem, ale budżet był reperowany niekiedy w sposób, o którym Pan wspomniał. Nie ukrywam, że trochę w młodości na mecze żużlowe poza Toruniem udawałem się „po kryjomu” i wtedy budżet musiał powstać w ukryciu przed rodzicami. Jechałem choćby do Bydgoszczy na mecze… Wystarczyło mi sześć godzin, aby zaliczyć tam żużel i wrócić do domu.

Nie było w życiu takiej sytuacji, przy tej miłości od „małego” do żużla, że ksiądz nie myślał, aby zostać… żużlowcem?

Powiem tak. Może i były takie momenty. Wtedy każdy chciał być żużlowcem. Jako młody chłopak udawałem żużlowca ścigając się, jak wielu, na rowerach. Jednak, aby być żużlowcem należało mieć dostąp do sprzętu, a to już wykraczało poza ówczesne możliwości. Powołanie duszpasterskie było zdecydowanie silniejsze. Ja idąc drogą powołania kapłańskiego z żużla nie zrezygnowałem. Serce mam kibica żużlowego.

Jest ksiądz osobą bardzo lubianą i cenioną. Prawdą jest, że niejako „niełatwy”  nowicjat też ukształtował taki, a nie inny charakter księdza?

Pochodziłem z Torunia. Zostałem powołany do Zgromadzenia zakonnego Księży Michalitów. Mieszkałem na terenie michalickiej parafii. Księża michalici chodzili po podwórkach, graliśmy z nimi w piłkę, razem chodziliśmy na mecze żużlowe, jeździlismy na oazy, obozy sportowe i ministranckie. Ten rodzaj posługi, blisko ludzi, zafascynował mnie do tego stopnia, że do Michalitów wstąpiłem. Tam droga do kapłaństwa jest dłuższa. Jest nowicjat, czyli przez rok człowiek znajduje się w „izolacji”. Jest czas na pracę i modlitwę. Ja ten nowicjat odbywałem na wiosce o nazwie Pawlikowice koło Wieliczki. Była to dla mnie swego rodzaju zaprawa życiowa. Były prace w polu, stajni, a nawet karmienie świń. Ciepła woda była raz w tygodniu. Tam uczyłem się wszystkiego począwszy od odróżniania słomy od siana… Chleba nigdy nie brakowało, ale masło, margaryna czy własnej roboty dżem stanowiły jego najczęstsze pokrycie. Nie ukrywam, że ten okres zahartował mnie na tyle, że jak potem miałem trudniejsze sytuacje, to potrafiłem się „odnaleźć”. Zostało mi też duże otwarcie na człowieka.

Co się księdzu podoba w żużlu?

Wszystko. Żużel to sport, który oddziałuje na wiele zmysłów. Po pierwsze, wydziela adrenalinę, na którą każdy ma potrzebę. Są silne bodźce słuchowe i wzrokowe. W tych czasach to bardzo kolorowy sport. Do tego dochodzi zapach, czyli węch. Jest i dotyk, wielu z nas nie raz przecież dostało żużlem po oczach. Poza tym, w żużlu dużo się dzieje. Ten sport wymaga również myślenia. Od zawodnika czy od samego kibica, który choćby musi wypełnić program zawodów. Aby zawodnik osiągnął dany wynik w dzisiejszym żużlu, to musi być spełnione bardzo wiele elementów. Żużlowiec musi myśleć, aby to wszystko poskładać w całość. Jest więc to tak naprawdę twórcze działanie, a takie ja lubię. Do tego wszystkiego mamy dużą dramaturgię w postaci wydarzeń na torze – rozegrania samego startu czy późniejszej walki na dystansie. A jak do tego dodamy kibiców, doping to mamy chyba komplet. Uważam, że jak ktoś pokocha żużel, to on nigdy potem nie może się znudzić.

Moim zdaniem w porównaniu choćby do lat 80. ubiegłego wieku sportowcy mniej wspominają o Bogu. Podzieli ksiądz opinię, że dzisiejszy sport się Boga wstydzi? 

Ciekawe pytanie. Powiem tak. Ogólnie rzecz biorąc ze względu na postępująca w laicyzację, pewnie i tak jest. Wiara zaczyna się od serca, które pragnie spotkania z Bogiem i pozwala się Jemu odnaleźć. Żużlowcy to ludzie ochrzczeni, wychowani w katolickich rodzinach, przyjmujący sakramenty święte, niektórzy nawet przez jakiś czas byli ministrantami. Patrząc jednak na określenie postacie to niekoniecznie. Nasz mistrz świata Bartosz Zmarzlik, który jeżdżąc ma na ręku bransoletkę z dziesiątką różańca czy bierze udział w akcjach takich jak „Nie wstydzę się Jezusa”. Wielu zawodników ma symbole religijne na kaskach, motocyklach, nosi medaliki, zegna się przed startem do biegu. Myślę, że jeśli zaczepiamy wątek „żużel i wiara”, to wiele rzeczy nie jest upublicznianych. Jak się rozmawia prywatnie z zawodnikami, to każdy z nich ma mniejsze lub większe odniesienie do Boga. Nie ma jednak tego co było kiedyś, a mam tu na myśli choćby msze święte z różnych klubowych okazji. Jest tego niestety coraz mniej, a szkoda bo nikomu to nie szkodziło lecz raczej jednoczyło ludzi. Wydaje mi się, że to wynika jednak z całościowej laicyzacji życia, która dotyka także sport zawodowy. Barcelona ma swoją kaplicę na stadionie. Pytanie jednak kto i przy jakich okazjach z niej korzysta. Wszystko zależy od środowiska i osoby…

A jeśli chodzi o żużel, to zawodnicy wstydzą się Boga?

Absolutnie. Nikt się nie wstydzi , takiego nie spotkałem. Osobiście uważam społeczność żużlową za wierzące środowisko. Zdarzało się, że ktoś prosił o spowiedź , o modlitwę czy błogosławieństwo przed zawodami. Dotyczyło to także obcokrajowców. Nie spotkałem deklarowanego przez żużlowców ateizmu. Jak każdy maja świadomość swojej słabości, grzeszności, ale są otwarci na to, co święte i nadprzyrodzone, bo wiedzą, że jak każdy potrzebują Jezusa. Żużel jest niebezpieczny i zawodnicy wiedzą, że na torze nie wszystko od nich zależy. Są różne zbiegi torowych okoliczności. Są zawodnicy, którzy gdy jadą na mecz, to najpierw jadą do kościoła. Z praktyką jest różnie, ale uważam, że w środowisku żużlowym z wiarą naprawdę nie jest źle. Na pewno jakieś znaczenie ma fakt, że większość polskich zawodników pochodzi z katolickich rodzin. Żużel przecież nie wychowuje do wiary, a rodzina, doświadczenia życiowe czy tradycja.

Po śmierci Lee Richardssona w jednej z angielskich gazet pojawił się słynny komentarz, że chyba Boga wtedy nie było przy tym wypadku. Jak ksiądz rozmawia z tymi, którzy stracili bliskich na torze czy właśnie przez żużel doświadczają niepełnosprawności?

Tutaj żadne słowa nie przyniosą ukojenia, jeśli mówimy o pierwszym wymienionym scenariuszu. Wtedy można tylko być z nimi w trudnych chwilach. Za mojego kapłaństwa był wypadek Grzegorza Kowszewicza. Był też wielki pogrzeb na Rubinkowie. Młody chłopak, kolega Wiesia Jagusia. Dramatyczna sytuacja. Pamiętam ten jego kevlar w parkingu. Jedyne, co można było zrobić, to właśnie być z jego rodziną. Żużel to jeden ze sportów ekstremalnych. Tak, jak wspinaczka w górach czy Formuła 1. Zawsze zagrożenie śmiercią istnieje. Wypadki były, są i będą. To jest wliczone w ten sport. W ewangelii też spotykamy przecież wydarzenia losowe. Trudno zatem oskarżać Boga o tragedie, które mają miejsce na torach. Czemu jednym się udaje szczęśliwie wyjść z opresji? Nie wiem. Pamiętam jak był święcony tor na Motoarenie. Wtedy porozmawiałem z Jezusem i poprosiłem, aby nikt na tym torze nie zginął. Mieliśmy fatalny wypadek Ząbika, Mateusza Jabłońskiego czy „ucieczkę” motoru Woffindena w trybuny. Dzięki Bogu, do tej pory wszyscy z opresji jakoś wychodzą. Ja zawsze modlę się, aby wszyscy zawsze z toru szczęśliwie wracali do domu. Niestety to też jest w żużlu tak, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Wypadki to część tego sportu. Przy rodzinach dotkniętych tragedią można tylko być i wspierać ich w bólu jaki ich dotyka. Pamiętam, jak pojechałem z tatą na pogrzeb Kazimierza Araszewicza. Było tam wielu kibiców z Torunia. Zawsze smucą takie tragedie. Nie po to jest ten sport, aby zawodnicy przedwcześnie kończyli życie. Dlatego też żużlowcy potrzebują Boga, aby mu się powierzać. Nieraz ręce Boga trzymają zawodników jak oni „koziołkują”. Ta są detale, zawodnik nie uderza w słupek czy w coś groźniejszego. Pamiętam, jak Krzysztof Cegielski był na wózku. Nakręcono film, w którym pokazano jak na wózku wjeżdża do kaplicy. Padło pytanie o to, za co dziękuje Bogu. Krzysiek odpowiada, że za to, że Bóg  jest, bo gdyby go nie było, to nie wie jak by sobie poradził w sytuacji, która go spotkała. Dzisiaj wiemy w jakiej kondycji jest Krzysiek, ale wtedy jeździł na wózku. Ile powrotów do zdrowia wymodliliśmy jako kibice, jeśli nie fizycznego (np. Adrian Miedzinski, Alex Dryml, Jacek Krzyżaniak itp.), to na pewno wsparcie psychiczne – Tomasz Gollob, Darcy Ward…

Czyli żużlowcy Boga nie oskarżają?

Nie. Oni dokładnie wiedzą, co ryzykują. Żużel ich wciąga. Oni nawet jak odnoszą kontuzje, to myślą o tym, aby jak najszybciej wrócić na tor. O wypadkach decyduje los. Inaczej jest, gdy człowiek, który paląc czy oddając się innym nałogom sam świadomie skraca sobie życie.

Wróćmy do lżejszych tematów. Posługa kapłańska to jedno, ale sprawdzanie wyników żużlowych to drugie. Wie ksiądz, co mam na myśli.

Domyślam się (śmiech -dop.red.). Powiem tak. Nawet jak mam kazania i jest w tym czasie mecz, to jak tylko wracam do zakrystii, to szybko sprawdzam co się wydarzyło przez ostatnie piętnaście minut. Ja przeżywam każdy mecz, Torunia w pierwszej kolejności i zawsze staram się być z wynikiem na bieżąco.

Ksiądz zna wielu zawodników. Najbliższa znajomość to ta z Ryanem Sullivanem?

Z Ryanem znam się długo. Ściągnął go do Torunia Jacek Gajewski i przed laty bywało, że po meczu razem jechaliśmy do Warszawy – ja do siebie – do redakcji w Markach, a Ryan oczywiście na lotnisko. Potem jak byłem w Anglii, to jeździłem na mecze żużlowe. Mecze tam są późno. Był problem zatem z powrotem tego samego dnia pociągiem. Korzystałem z możliwości noclegu u Ryana. Znałem wszystkie jego narzeczone. Jak jestem w Australii, to staram się zawsze go odwiedzić. Można powiedzieć przyjaźń przez lata. Jest też stara gwardia – Krzyżaniak, Kowalik, Derdziński, Sawina, Miastkowski, Żabiałowicz, Kuczwalski, Stanisław Miedziński, Tietz. W miarę możliwości staram się być w kontakcie z wieloma osobami środowiska żużlowego. Nie tak dawno pochowaliśmy śp. Piotra Mackiewicza Można powiedzieć znajomości z lat 80., 90. ubiegłego wieku trwają po dziś. Kiedy teraz do Torunia wrócił Piotr Baron, jako trener, z wdzięcznością wspominam jego udział wraz z innymi zawodnikami w mej Mszy Świętej prymicyjnej w 1990 roku. Z sentymentem spoglądam na zdjęcia, kiedy Rober Sawina wiezie mnie na motorze z plastronem Apatora, a Piotr Baron niesie puszkę z komunikantami podczas procesji z darami ofiarnymi podczas Eucharystii.

Prawdą jest, że Tomasz Gollob obecność księdza na zawodach traktował jako „talizman”?

Nie wiem. Chyba nie do końca. Ale obecność księdza na zawodach nie przeszkadza, a niektórzy mówią, że przyniosłem im szczęście. Co do Tomka to prawdą jednak jest, że jak byłem w Anglii, a on startował dla Ipswich, to zawsze nie miałem problemu z biletami i szczerze cieszył się, że jestem. Tomek zawsze chętnie ze mną rozmawia i staram się wspierać go jak mogę. Prosi mnie o modlitwę w intencji jego powrotu do zdrowia. Tomek przy swoim łóżku ma wizerunki Pana Jezusa i Matki Bożej, co widać na ekranie podczas wywiadów. Wiara daje mu siłę. 

Ilu zawodnikom ksiądz udzielał ślubu czy też chrzcił ich dzieci?

Na pewno kilkunastu. Najczęściej tym, z którymi byłem czy jestem bliżej związany.

Nowe przepisy regulaminowe sprawiły, że księdza w parkingu, parafrazując powiedzenie z pewnego filmu, „mniej coraz”?

To prawda. Czasy się zmieniają. Jestem w nim dopiero po meczu, ale powiem szczerze, że jakoś też nie mam ochoty już „przeszkadzać” przed meczem. Na rozmowy, wymanię poglądów jest teraz czas po zawodach. Bywam jednak, jak czas pozwala, na treningach. Ja robię swoje, wspieram ich duchowo.

Najlepszy i najgorszy moment księdza przy żużlu?

Najlepszy to oczywiście Drużynowe Mistrzostwo Polski Apatora Toruń, które jednak było już dość dawno oraz tytuły mistrza świata Tomka oraz Bartka. Najmniej przyjemne to wiadomości o poważnych kontuzjach zawodników i ich przedwczesnej śmierci 

Podzieli ksiądz opinię, że Fundacja PZM winna działać sprawniej, a ostatnio coraz ciszej o telefonie „zaufania” dla zawodników? 

Nie śledzę losów Fundacji. Zawodnicy mają ogromne obciążenie. Oczywiście ci, którzy jeżdżą wiele lat, to mają większą odporność, ale uważam, że przy tej presji, która jest w Polsce, zawodnik powinien móc się „wygadać”. Ja, jako ksiądz, mogę tylko wysłuchać, pomodlić się, a pomoc psychologiczna jest bardzo ważna w żużlu. Mamy w żużlu typy ekstrawertyczne i introwertyczne. Z niektórych zawodników pewne rzeczy trudno wydobyć i ich to „zżera”. Innym sama możliwość wyrzucenia pewnych rzeczy z siebie pomoże. Mój numer telefonu jest powszechnie znany i zawsze służę jak potrafię.

Na kanale „Któż jak Bóg” na YouTube ksiądz mówi, że najważniejszy jest umiar i zdrowy rozsądek. To teraz załóżmy tak hipotetycznie. Groźny manewr, grożący upadkiem zawodnika z Torunia, może dać Toruniowi złoty medal. Co ksiądz pomyśli z trybun. „Atakuj!” czy „spokojnie jedź do mety?”. 

Trudne pytania Pan zadaje. Na pewno cel nie może uświęcać środków. Po „trupach” nie idzie się do zwycięstwa. Niemniej wiadomo, że na żużlu podejmuje się ryzykowne akcje. Pamiętam, jak w meczu o brąz Sullivan wszedł pod Jonssona na ostatnim wirażu. Ten prawie spadł z motocykla, ale go wyprzedził. Podobnie finał IMP 1997, czyli pojedynek Krzyżaniaka z Drabikiem. Krzyżaniak wygrał start i dyktował warunki. Wielu z nich po meczach mówi, że żużel to nie szachy i tu warunki gry się dyktuje. Trudno nieraz postawić granicę, kiedy atakować, a kiedy nie. Żużel się nie kończy na ostatnim łuku. Radość po sukcesie trwa kilka dni, kac po porażce  niej tyle samo, a życie toczy się dalej. Są zawodnicy, którzy jeżdżą bardzo dobrze i najtrudniejsze manewry potrafią bezpiecznie finalnie wykonać, choćby nasz mistrz świata. Dobrze, że są dmuchane bandy. 

Czyli gdyby barwy Torunia, w hipotecznym meczu, reprezentował Zmarzlik, ksiądz pomyślałby Bartek atakuj…

No tak. Tak bym pomyślał. Z jednoczesną modlitwą niech ci się uda. Pamiętajmy, że żużel to tak taka współczesna walka prawdziwych gladiatorów.

Co ksiądz przekazałby tym zawodnikom, którzy próbują długo spełnić oczekiwaną przez samych siebie czy kibiców formę?

Wiadomo, że są w życiu zawsze chwile lepsze i gorsze. Jak są gorsze, to trzeba myśleć o tych lepszych. Ostatecznie jednak kiedyś przyjdą te gorsze, bo zawsze kiedyś trzeba będzie przejść na żużlową emeryturę, a z wiekiem przeważne zer w programie przybywa. Ludziom wiary przekazałbym, aby starali się w trudnych momentach trzymać Chrystusa i w nim szukali siły. Każdy z nas ma swoje krzyże do niesienia. Ważne jest to, aby w trudnych momentach trzymać się też dobrych przyjaciół. Nie można w tych czasach też dawać się przygnębiać temu, co się niekiedy o sobie w trudnych momentach kariery czyta. Należy też nie doprowadzać do sytuacji, w której żużel zajmuje całe życie. On też nie może być dla zawodników swojego rodzaju bożkiem. Jest rodzina, winien być czas na normalne korzystanie z życia. Często, wie Pan, rozmawiam z rodzinami byłych żużlowców i żony mówią: „Wie ksiądz, u nas codziennie mówiło się o żużlu, nim tylko żył mąż i ile lat tak nam przeleciało”. Trzeba mieć też do tego dystans. Nadchodzące Święta, jak i każde, winny być czasem cieszenia się z bliskości najbliższych. Człowiek jest darem dla drugiego człowieka. Niejednokrotnie jesteśmy rywalami, kłócimy się, ale co by było gdyby tego drugiego czy tej drugiej osoby obok nas nie było…

Co obecnie ksiądz porabia? 

Obecnie jestem w Stanach Zjednoczonych, gdzie przeprowadzam rekolekcje w czterech parafiach. Rekolekcje są o aniołach. Zarówno tych świętych, jak i tych upadłych. W nauce objawionej anioły istnieją i my w życiu doświadczamy ich pomocy. Ponieważ znam angielski, to otrzymuję zaproszenia na przeprowadzeni takich rekolekcji w różnych częściach świata.

O specjalizacji księdza w Aniołach wiem. Żartobliwie zapytam, czy żużlowcy – z racji profesji – nie mają czasem niekiedy dwóch aniołów stróżów?

Mogę mówić tylko o tym, co jest objawione w Piśmie Świętym, a wynika jasno, że nawet żużlowcy mają jednego (śmiech – dop.red.). Biblia mówi, że to wcale nie Pan Bóg potrzebuje aniołów stróżów, a nasza ludzka słabość. Często w życiu doświadczamy sytuacji, w których przed nieszczęściem czyjeś ramiona czy skrzydła nas trzymają i po tym fakcie trudno nam kwestionować ich obecność. Aniołów tych prawdziwych i tych określanych jako dobrych ludzi nigdy nie brakuje 

„Nawraca” ksiądz Amerykanów na żużel?

Tu raczej należałoby żużel szczepić. (śmiech -dop.red.). Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał, że tu w Kalifornii mają mistrza świata w postaci Grega Hancocka. Nieraz z pomocą video wyjaśniam im na czym żużel polega. Dodam, ze podczas licznych podróży nieraz zdarzało mi się w Europie lecąc z różnymi  zawodnikami w tym samym samolocie.

Co ksiądz zmieniłby w żużlu?

Chciałbym, aby jeździło więcej młodych zawodników. „Narybek” żużlowy, jak wiemy, zrobił się bardzo wąski, ale to też chyba kwestia czasów. Mało chłopaków zgłasza się do szkółek. W dobie innych rozrywek ściganie się na motocyklu w kółko nie jest jakąś mega atrakcją dla młodzieży. Tego, że czasy się zmieniają nie da się przeskoczyć. Chciałbym, aby kluby, zawodnicy, czy nawet dziennikarze trzymali się bardziej razem. My tworzymy tę dyscyplinę i tak naprawdę jesteśmy wielką rodziną, a rzadko o tym pamiętamy dlatego warto mieć dla siebie nawzajem czas i zrozumienie.

Znalazłem przesłanie, które chyba może być takim świątecznym mottem dla nas wszystkich. „Aby dzień był dla nas dobry, powinno się go spędzać z choćby jedną dobrą intencją, uczynkiem dla innych”. 

Zawsze dobre nas buduje. Więcej szczęścia w życiu daje dawanie, a nie branie. Jak człowiek ma poczucie, że komuś dał coś od siebie, nawet na zasadzie zwykłego wyjścia do drugiego człowieka, rozmowy, to samo jego samopoczucie psychiczne będzie lepsze. Dobro jest anielskie. Nie bez przyczyny mówimy, że ktoś jest „dobry anioł” i są one przez nas wszystkich kojarzone z dobrocią. Anielskości w życiu nigdy nie za dużo.

Czego na koniec rozmowy, nie tylko o żużlu jak widać, można życzyć księdzu, a czego ksiądz życzy zawodnikom oraz kibicom?

Wszystkim życzę najpierw przeżyć duchowych. Święta są po to, aby przeżyć je święcie. Jak najwięcej czasu z bliskimi, obecność w kościele na Mszy świętej, spowiedź, komunia święta, śpiew kolęd. Wszyscy tego potrzebujemy, bo tak stworzone jest ludzkie serce. To są klimaty niepowtarzalne, za którymi zawsze tęsknimy. Doceńmy bliskość. Chrystus narodził się w rodzinie, więc doceniajmy to, że mamy możliwość złożenia życzeń, połamania się opłatkiem z najbliższymi. A mi można życzyć, abym wypełnił wole Pana Boga i wielu ludziom pomógł z Nim się spotkać oraz abyśmy wszyscy, co do jednego tzn. zawodnicy, kibice itp., którzy widujemy się na stadionach, spotkali się kiedyś w niebiańskim parkingu i mogli wspominać mecze z tego ziemskiego życia.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Także dziękuje i życzę Waszemu portalowi, abyście dalej trwali na rynku jak do tej pory i służyli nam nadal tak skutecznie – wszystkim sympatykom żużla. A przy okazji, zapraszam na nasz anielski kanał „Któż jak Bóg”. Błogosławionych świąt Bożego Narodzenia i Szczęśliwego Nowego Roku dla wszystkich.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA