Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Ostatnia runda Elipy miała być nader ekscytująca. Cztery mecze i cztery zapowiedzi najwyższego poziomu adrenaliny. Zaczęli w Toruniu, kończyć mieli meczem o życie w Grudziądzu. Wszędzie stan podwyższonego ryzyka przedzawałowego. Oby się więc sprawdziło i oby poziom napięcia wedle zapowiedzi.

 

Apator nawet coś tam kombinował żeby sobie pomóc nawierzchnią. Tor na początku jednak mocno wrocławski. Wyszło chyba jak w Zielonej Górze chwilę temu. Start i tylko krawężnik. Spartanie potrafili wykorzystać takowe sprzyjające okoliczności przyrody. Po rundzie zapoznawczej prowadzili sześcioma. Ku rozpaczy miejscowych śliwka lidera. Jacuś tym razem nie podołał i… zgubił z trasy na rzecz angielskiego rudzielca, który coraz solidniej i pewniej zadomawia się w Elidze. Jedyne zero dla gości po stronie Liszki gdy nie poradził sobie w czwartym z Lewandowskim. Na szczęście tor zaczyna się odsypywać i środkiem już też można coraz skuteczniej.

Pono gospodarzom pomagają ściany. Gościom, wedle spekulacji sprawozdawców, ich zdaniem zabawnych, miały pomóc sezonowane Anlasy z „przebitą” homologacją. Kupili spory zapas w poprzednim roku, to szkoda zmarnować. Anioły mają jednak problem z osiągnięciem indywidualnych wiktorii. Nawet jeśli przyjezdnym przytrafi się śliwka, to wynik ani drgnie, bo w biegu remis. A co z tymi „zimowymi” oponami wrocławian? Moim zdaniem, to tylko spekulacje, choć we Wrocku wiele się zdarza, a niemożliwe nie istnieje. Na okrasę serii spektakularna akcja Magica, kiedy na jednym łuku wciągnął obydwu wyprzedzających go po starcie rywali. Pawełek i Krzysio mogli tylko pomachać chusteczką na pożegnanie. Czyżby magiczne 27 miało zostać po trzykroć powtórzone przez Spartę? Aż tak źle dla pierników, to na razie nie wygląda.

Wieczór się zbliża, więc temperatura spada. Na torze też. Gdyby nie fajerwerki Janowskiego na zakończenie każdej części rywalizacji. Toruń nadal bez trójki, choć walczą i trzymają się dzielnie. Patrząc na Maćka zaś, zastanawiam się, czy te hurtowo przegrywane starty nie zemszczą się choćby w cyklu o indywidualne mistrzostwo świata. To jednak za chwilę. Poziwiom, uwidzim. W polu Magic dokonuje cudów.

Na osłodę trójka Przedpełskiego, ale dopiero w ostatniej rundzie przed nominowanymi. Bieg 13 rozczarowuje. Magic z przodu od startu, tuż za bezbłędnym Artiomem. Blues brothers Holderów w tym wydaniu raczej zawodzące niźli radosne. Po zabawie, po emocjach, po niespodziance. Kwestia wymiaru kary i można śmigać na kolejne spotkanie. Oby z wyższym poziomem adrenaliny. Znacznie wyższym. Na koniec Wrocław pokonuje walczące Anioły.

W Lesznie mecz z cyklu tych, w których jedni (gospodarze) muszą, a drudzy (Częstochowa) „tylko” mogą. Unia liczy na przebudzenie Pitera Pawlickiego i Jaimona Rusieckiego oraz cokolwiek ponad limit ze strony juniorów. Czewa jedzie swoje, jest na fali i szuka punktów zgubionych na początku rozgrywek u siebie. Smakowity kąsek. Tak się zapowiada. Byki, czy Lwy? Te ostatnie pożarły dopiero co na surowo inną rogaciznę, tę lubelską. Spróbują ponowić ucztę?

Na dzień dobry wynik na styku, choć brakuje emocji sportowych. Taśma Piotra i coraz bardziej, obserwując rosnącą frustrację chłopaka, jest mi go po ludzku żal. Potem defekt Fredki i z remisu robi się 4-2. To te dwa oczka różnicy na korzyść miejscowych po czterech odsłonach. Lepsze wrażenie robią gospodarze, choć rezultat (jeszcze?) tego nie odzwierciedla.

No i wtopa Sieraku. Po drugiej rundzie to Lwy prezentują się na Smoczyku zacniej. Zaskakuje in plus Jeppesen, walczy Smyk, a Baron ma kłopot wolnego Emila i nieszczęśliwego wejścia w mecz Pawlickiego. Miało być i jest interesująco. Dobre, zacięte zawody. Włókniarz już jak u siebie. Rosną chłopaki w oczach.

This is speedway! Ależ iskry na Smoku. Nikt nie odpuszcza. Przebudzili się Lidsey, wciąż wolny jednak skuteczny Emil i bezbłędni Koldi z Doylem. Zacięło się odrobinę Madsenowi, takoż Lindgrenowi, zaś Misiek zapłacił cenę za brak doświadczenia. Potrzeba Bykom Pawlickiego, a ten robi co może, acz wciąż niewiele… może. Będzie się działo. Oby do końca.

Ostatnia seria pokazuje kłopot Barona. Ani Emil, ani Piter nie zachwycają. Na pierwszy nominowany Sajfutdinow, bo zabiera się spod taśmy choć nie dowozi. Świderski ma chyba większą przejrzystość chociaż może rozważać między Jeppesenem a Miśkowiakiem. Czyżby decydował przedostatni? Do końcowych metrów będzie trwała batalia o wiktorię. No i  bonus nadal do rozstrzygnięcia. Jest zabawa.

W czternastym bonus dla Unii za sprawą wreszcie odrobinę szybszego Sajfutdinowa, który po czterech jedynkach zwycięża indywidualnie. Przed finałem na tablicy remis. Niezawodni w takich akcjach Koldi i Doyle stawiają pieczęć na wydartym z gardła Lwa sukcesie Leszna. Madsen nie podołał, zaś Jesper przyglądał się z tyłu. Zaryzykował Świder w nominowanych i… nie poszło. Oba składy dziurawe. Pośród gospodarzy przeraźliwie wolny Pawlicki, nie lepszy Emil i w kratkę Jaimon. Po stronie Włókniarzy znowu słabiej Woryna, z czasem słabnący w oczach Jeppesen i nieco mniejsze wsparcie ze strony młodych. Mógł być wynik nierozstrzygnięty, ale szybsze strzelby miał tym razem Piotr Baron. Kamień spadł z serc w Wielkopolsce. Widać, że Unia morduje się głównie z problemami sprzętowymi, a mimo to wygrywa. To jest sztuka. Wygrywać kiedy się ewidentnie nie układa. Duża sztuka.

W niedzielę na przystawkę miał być Lublin i starcie Koziołków w Gorzowem. Miał być, bo plany storpedowała pogoda. Mecz został przełożony, pozostało więc na deser ostre ściganie w Grudziądzu. Przynajmniej takie miało być. Mecz z cyklu tych o być albo nie być. Miejscowi kibice z trwogą oczekiwali rozstrzygnięcia. Ledwie dzień wcześniej kopacze Olimpii zostali zepchnięci w otchłań, poza centralny szczebel rozgrywek. W grze więc tylko żużlowcy. Gdyby jeszcze oni… nie zostałby w mieście ułanów kamień na kamieniu po zawodowym sporcie.

Pierwsza seria niezwykle rozwleczona i pełna dodatkowych „atrakcji”. Na przywitanie miejscowi podwójnie, choć powinien być remis. Łełek w drugim łuku ograł jednak obydwu rywali i dowieźli, acz nie powiększając, lecz tracąc przewagę na dystansie. Jest sypko i… twardo. Podobno GKM trenował na przyczepnym. To może być kłopot gospodarzy. W drugim zaczęło się od 5-1 tyle, że zakończyło na drugim łuku dzwonem i wyjazdem do szpitala młodego Tuffta. Powtórka dla Ragusa i remis w biegu. Trzeci powinien skończyć się także podziałem punktów, bo Kenio potwornie wolny, jednak wykorzystał błędy. Najpierw minął na dobre Protasa, potem zaś był zbyt powolny, by dopaść Dudka. Zatem 4-2 i (+6). Czwarty wyścig znowu na raty. Na przeciwległej prostej szybki Ragus zamierzał rozstrzygnąć rywalizację z Krakowiakiem. Położył się na rywala, czym spowodował upadek swój i Norberta. Jak mawiał nieodżałowany Roman Cheładze, znakomity arbiter międzynarodowy, na każdej odprawie przedmeczowej: – Pamiętajcie panowie, że wyścig ma cztery okrążenia i nie kończy się po pierwszym. Warto pamiętać, choć Fabian nie miał szans, z racji wieku, o tym słyszeć od toruńskiego arbitra. Powtórka znowu na remis i bardzo dobrze doklejony Zagar.

Niby GKM prowadzi, ale widać, że gościom tor leży, są szybcy i mogą pokusić się o napsucie krwi gospodarzom. Druga runda pokaże kto wyciągnął właściwsze wnioski, a owal wyraźnie się „wyślizguje”. Ta seria dała jedynie nerwową, przedwczesną (?) reakcję trenera Myszy w szóstej odsłonie. Dudek z taktycznej nie podołał Pedersenowi, podobnie PePe, zaś oczko na Bartkowiaku, to pewnie Tonder też by dowiózł, a przy okazji nie stracił szansy testowania ustawień. Szczęście w nieszczęściu Falubazu, że naprędce zmieniona fura Duzersa jechała w siódmym wyraźnie lepiej od pierwszej. Niby spokojnych (+8) na rzecz Gołębi, ale do ósmego trzy starty zaliczy Nicki i wtedy zaczną się schody. GKM bez Krakowiaka i juniorów, Zielona bez Fricke i Tondera, przy tym z rewelacyjnie szybkim i skutecznym jak na historię startów w Grudziądzu – Zagarem. Jest ogień, a napięcie rośnie. Nic nie jest jeszcze jasne.

Trzecia seria bardzo szczęśliwa i skuteczna dla gości. Zagar z taktycznej ogrywa Nickiego, trzeci Fricke. Potem defekt Przema i podwójny triumf Falubazu, bo Norbert dziś jedynie statystuje. W kolejnym bum Miesiąca przy prowadzeniu Kenia, a powtórka w trójkę na 2-4. Wszystko co GKM tak mozolnie budował legło w gruzach. Zaczynamy od początku, acz Zielona wystrzelała się z taktycznych. Po ich stronie jadą Zagar i Dudek, niezłą prędkość ma Protas, zaś do nominowanych na ten moment Fricke. Wśród miejscowych Pedersen, swoje Bjerre, Poczekamy co z Pawlickim po defekcie i mimo chaosu Miesiąc. Przed finałem spróbowałbym jeszcze Lachbauma za Krakowiaka – a nuż się zerwie.

Gospodarze, dla „bezpieczeństwa” musieliby rozstrzygnąć mecz do zakończenia 14 biegu, bo Duzers i Zagar mogą ograć podwójnie Pedersena i Bjerre. Tylko czy to możliwe? Trzy biegi i dwaj liderzy Zielonej – będzie się działo. No i podziało się. Tylko w meczu status quo. Wciąż remis. Indywidualnie dwie wygrane rozpędzających się Falubaziaków. Tylko Nicki zdołał pokonać Dudka, przy defekcie… Krakowiaka. Roman znowu bez szansy w meczu. Dlaczego? To pytanie do Janusza Ślączki. Pora na nominowane, acz tym razem ze wskazaniem na przyjezdnych. Protas z Fricke na Przema i Łełka. Tak wydaje się, będzie wyglądał 14. Kto kogo? Zielona ma już bonus i chrapkę na więcej. Z miejscowych wyraźnie uchodzi para. Są pod ogromną presją i tę nerwowość widać na torze.

Napięcie, ba nerwy w finałowych przeogromne. Najpierw wyszprychowany w pierwszym kornerze Przemo zostawia motocykl na torze i sprawia opóźnione przerwanie walki przez arbitra, takoż powtórkę w pełnym składzie. W tej Łełek początkowo za plecami jadącego na rezerwowej furze Pawlickiego, ale po własnym będzie spada na koniec wyścigu i tak dojeżdża. Remis. W wyścigu i spotkaniu. W ostatnim najpierw przeciskający się między Dudkiem a Pedersenem kierownik startu, co przeszkodziło bardziej Duńczykowi niż Patrykowi, zaś chwilę później starcie Nickiego z Matejem Zagarem zakończone upadkiem tego drugiego i kolejną powtórką w czteroosobowym zestawieniu. Tu najlepszy Nicki Pedersen i słaby oraz wolny, kontrolujący tyły Kenio. Remis. Dwa punkty dla Falubazu. Jeden dla miejscowych. No to raczej mamy spadkowicza. Nawet ewentualna wygrana z Apatorem niczego nie zmieni. Jeżeli za dwa, bez bonusa, to zrównuje się GKM z Falubazem i… przegrywa słabszym bilansem bezpośrednich spotkań. A mają jeszcze jedni i drudzy Częstochowę u siebie. Co wydaje wam się bardziej prawdopodobne? Wygrana GKM z Lwami, czy sukces Myszy nad Włókniarzem? Na wyjazdowe zrywy tych drużyn raczej bym nie liczył. Mimo deszczu w Grudziądzu było znowu twardo. Odporni na wiedzę i wnioski? Chyba tak. Zielonej należy zaś pogratulować. Piotr Żyto mimo przestrzelonej pierwszej taktycznej i dziurawego składu potrafił wyciągnąć remis. Ślączka nie miał Krakowiaka i wsparcia juniorskiego, przy czym wobec beznadziejnej postawy Norberta nawet nie spróbował Lachbauma. Refleksja? Gospodarze robili co mogli, by nie wygrać i nie wygrali. Goście wygrać zamierzali i zabrakło niewiele.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI