Janusz Kołodziej w rozmowie z Piotrem Baronem. Foto: Marcin Kubiak, Unia Leszno
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W ubiegły piątek oczekiwaliśmy na ekscytujące starcie Fogo Unii Leszno z ZOOleszcz GKM-em Grudziądz. Wówczas leszczynianie byli podstawieni pod ścianą, bowiem musieli wygrać to spotkanie, aby oddalić widmo spadku. Goście z Grudziądza natomiast chcieli przypieczętować upragniony awans do fazy play-off. Ostatecznie miejscowi pokonali przyjezdnych 55:35. Duża zasługa jest w tym Janusza Kołodzieja, który doglądał przed spotkaniem przygotowania nawierzchni.

 

Nie jest to łatwy sezon dla leszczyńskich Byków. Kibice oraz działacze klubu musieli się odnaleźć w innej rzeczywistości po latach pełnych sukcesów. Już sam skład na papierze nie wyglądał najlepiej, a w dodatku co drugi zawodnik łapał kontuzję. Z tego powodu zespół nie był w stanie skutecznie rywalizować z innymi drużynami, mając coraz więcej dziur w składzie.

Wszystkim zawodnikom udało się wrócić na prawdopodobnie najważniejsze spotkanie tego roku, czyli starcie z ZOOleszcz GKM-em Grudziądz. Fogo Unia pokonała Gołębie z Grudziądza 55:35. Na stadionie zasiadło dwanaście tysięcy kibiców, co jest najlepszym wynikiem od finału w 2019 roku. Gospodarze przede wszystkim doskonale odczytali warunki torowe, które nie zawsze były ich atutem. Przed meczem odpowiedzialny był za to między innymi Janusz Kołodziej.

–  Starałem się drużynie pomóc, aby dobrze się przygotować do tego meczu. Dużo rozmawiałem z Piotrkiem Baronem i można powiedzieć, że byłem po prostu przy przygotowaniu startu. Byłem dużo wcześniej przed zawodami, żeby później w spokoju się jeszcze przygotować. Chciałem doglądnąć czy jest dokładnie tak zrobione, żebyśmy wszyscy byli zadowoleni. Wśród zawodników była dobra opinia, bo się cieszyli, że ten start jest fajnie zrobiony, więc plan się udał – skomentował.

Dla 39-latka były to drugie zawody po odniesionej kontuzji. Żużlowiec doznał pęknięcia żeber na początku czerwca. Udał się później na IMP do Rzeszowa, lecz nie był w stanie dowieźć ani jednego punktu. W związku z tym na tor powrócił dopiero pod koniec czerwca, udając się na mecz ligowy do Torunia. Tym razem na domowym torze prezentował się o wiele lepiej, uzyskując trzynaście punktów.

– Wynik czasami jest trochę na dalszym planie, ale dzisiaj był on dla nas najważniejszy. Musieliśmy zdobyć te trzy duże punkty. Ja mógłbym naprawdę zrobić tego dnia trzy lub cztery punkty, a byłbym tak samo zadowolony jak teraz. Na szczęście dużo mogłem pomóc swojej drużynie, choć jeden wyścig zepsułem, ale daje mi to sygnał, że jest dużo do poprawy. Radość z jazdy to jest jedno, ale radość w parkingu, to było to. Byliśmy dziś naprawdę jedną wielką drużyną. Z tego jest wielka radość – zakończył.

SZYMON MAKOWSKI, POBANDZIE

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Maciej Janowski: Liczę, że w play-offach jeszcze przyspieszymy

Żużel. Ostatnia prosta przed play–offami. Kto ma szansę na utrzymanie w PGE Ekstralidze?