Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W tym roku mijają 34 lata od pamiętnego finału Drużynowych Mistrzostw Świata w Bradford. To tam, po wywalczeniu trzeciego tytułu mistrza świata w 1988 roku, Erik Gundersen chciał wywalczyć ze swoją reprezentacją kolejny złoty medal. Jego rywalizacja na torze zakończyła się już po upadku w swoim pierwszym starcie. Prysnęły wówczas również marzenia o kolejnych sukcesach na żużlowych torach. Pierwszy bieg finału w Bradford był jednocześnie ostatnim biegiem w karierze wybitnego Duńczyka.

 

– Pamiętam sporo z tamtego wypadku. To był pierwszy łuk. Wszyscy czterej zanotowaliśmy upadek i tak naprawdę nie mogłem oddychać. Miałem wiele upadków do tamtej pory, ale z czymś takim się nie spotkałem. Leżałem i patrzyłem na tor. Chciałem wołać o pomoc, ale nie miałem jakiejkolwiek siły. Połknąłem własny język. W pewnym momencie straciłem świadomość. Obudziłem się tydzień później w szpitalu – wspomina legenda żużla na łamach Speedway Star. 

Choć brzmi to kuriozalnie, po latach od tamtego wypadku Gundersen nie ma pretensji do losu, iż w tak brutalny sposób zakończył jego karierę. Jest wdzięczny za fakt, iż wciąż żyje. – Prawda jest taka, że miałem sporo szczęścia. Doznałem niekompletnego złamania kręgów C1 i C2, które umieszczone są pod czaszką. Gdyby złamanie było kompletne, z pewnością nie przeżyłbym tego, co się stało w Bradford. Przez siedem tygodni specjalne metalowe szyny utrzymywały moją szyję. Ważyłem 45 kilo, straciłem w tym czasie swoje mięśnie i tak naprawdę miałem tylko skórę i kości. Po wielu miesiącach spędzonych w szpitalu wiedziałem, że nigdy już nie wsiądę na żużlowy motocykl, ale wiedziałem również, że mogę być szczęśliwy, że „jako tako” to się dla mnie zakończyło. Wiele, ale to bardzo wiele zawdzięczam lekarzom i pielęgniarkom, które zajmowały się mną w szpitalu i miały dla mnie wielką cierpliwość – kontynuuje Gundersen. 

Po raz kolejny były reprezentant Danii przyznaje, iż przymusowe zakończenie kariery, nie było dla niego czymś łatwym, ale nie sprawiło również, iż się załamał, czy popadł w depresję.Nigdy, ale to nigdy nie miałem momentów większego załamania czy zwątpienia. Jestem szczęśliwy. Zawsze jak patrzę wokół siebie, to znajdę osoby, które mają w życiu gorzej ode mnie. Staram się korzystać z każdego dnia życia. Każdego dnia patrzę w lustro i mówię do siebie, aby dzień był dobry. Obojętnie czy pada deszcz, czy świeci słońce. Słońce nawet świeci przy zachmurzonym niebie, ponieważ jest ponad chmurami – dodaje Duńczyk.

Trzykrotny indywidualny mistrz świata jest tą osobą, od której można obecnie zarażać się uśmiechem, czy pozytywnym patrzeniem na świat. – Chcę i się uśmiecham, ponieważ wciąż tu jestem. Żyję. Dlaczego więc nie? Po co marnować czas po przebudzeniu na negatywne rozmyślania. Nie zawsze możemy kontrolować to, co się nam w życiu przytrafia, ale zawsze możemy kontrolować nasz sposób myślenia. Obojętnie co nas spotyka trzeba zachować pozytywne myślenie. Nie ma dnia ani godziny, w której ja nie jestem konfrontowany z rzeczywistością, w sensie mojego funkcjonowania. Zawsze jednak staram się myśleć pozytywnie, jak z sytuacją sobie poradzić ani poddać się i powiedzieć sobie w głowie nie dam rady. Jeśli pokonuje choćby najmniejszą przeszkodę na mojej drodze, satysfakcję mam ogromną. Mam swój warsztat i wciąż w nim pracuję. Miałem wspaniałe żużlowe życie. Ilu zawodników wygrało finał światowy? Ja nie skończyłem na jednej wygranej. Zobaczyłem sporo „świata”, poznałem wielu ludzi. To wszystko tak naprawdę czyni mnie szczęśliwym człowiekiem. Wciąż jestem przy tym sporcie. Dziś wstaję i się pytam samego siebie: „Erik co cię spotka dziś znowu fajnego?”. Gdybym miał przeżyć wszystko jeszcze raz, to niczego bym nie zamienił poza jednym. 17 września 1989 najlepiej zostałbym w łóżku — mówi Gundersen.

Od wielu lat Erik Gundersen pracuje z najmłodszym pokoleniem duńskich żużlowców. Mało kto dziś jednak wie, że pierwszymi którzy trafili pod jego „skrzydła” byli Greg Hancock oraz Billy Hamill. To dom Erika oraz Helle Gundersenów był ich pierwszą „przystanią”, kiedy po raz pierwszy przyjechali do Europy, aby pokazać swój żużlowy kunszt.Tak było. Mieszkali przez rok u nas. Korzystali z mojego warsztatu. Ponownie zaczął on wtedy tętnić życiem. Wziąłem ich pod swoje skrzydła. Tyle, ile mogłem to im pomagałem, udzielałem rad sprzętowych czy mentalnych. To był dobry czas myślę i dla nich, i dla mnie. Dla mnie przebywanie z nimi to była forma terapii po tym, co się stało w Bradford. Obaj wnieśli wiele radości do naszego życia i nie tylko. Namiętnie korzystali z telefonu. Szczególnie Billy, który dzwonił do przyjaciół, czy do rodziny. Pamiętam, że jak przyszedł rachunek za rozmowy z British Telecom, to przeżyliśmy szok – wspomina ze śmiechem Duńczyk. 

Jak przyznaje sam Gundersen, uwielbia pracę z młodymi zawodnikami. Wśród nich są tacy, którzy wkrótce mogą pójść śladami duńskich legend. Syn Briana Andersena – Mikkel – to wielki żużlowy talent. Podobnego talentu nie widziałem. On może być zawodnikiem kompletnym. Jestem przekonany, że może przy pomocy Briana dojść w żużlu bardzo daleko. Innym wielki talentem jest siostrzeniec Nickiego Pedersena, Sebastian. Po nim również wiele sobie obiecuję. Za kilka lat nasz duński żużel może wyglądać obiecująco jeśli wszystko potoczy się po naszej myśli – komentuje Gundersen.

Jeśli wspomniany Mikkel Andersen w ciągu paru lat dostanie się do cyklu Grand Prix, to być może „załapie” się jeszcze na rywalizację z trzykrotnym mistrzem świata, Bartoszem Zmarzlikiem. – Bartosz to zawodnik ultra profesjonalny i ultra utalentowany. On jest fantastyczny zarówno na torze, jak i poza nim. On, kiedy jest taka konieczność, potrafi włączyć na torze „drugi bieg”. Jestem jednak przekonany, iż nadejdzie czas zawodników, którzy będą w stanie z nim skutecznie rywalizować. Bartka można tylko pokonać starając się kontrolować jego poczynania na torze, grać w jego grę i wykorzystywać jego słabsze momenty na torze. Czy uda się to komuś w tym roku? Nie wiem. Na pewno Bartkowi nie będzie łatwo iść po kolejny tytuł. Szkoda, że w cyklu Grand Prix nie ma Artioma Łaguty. Myślę, iż Bartka może „naciskać” Leon Madsen, ale jak te dywagacje się skończą, zobaczymy po sezonie – podsumowuje Gundersen.