Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Andrzej Lebiediew wystąpił w minionym sezonie w pięciu rundach cyklu Grand Prix. W każdej z nich zastępował kontuzjowanego kolegę, dzięki czemu miał szansę zaprezentować się kibicom i promotorowi z najlepszej strony. Łotysz otrzymał ostatecznie stałą dziką kartę na przyszłoroczny cykl. Po zawodach w Toruniu przekazał nam, co dałaby mu taka szansa.

 

Za tobą kolejna runda Grand Prix w Toruniu, w której brakowało ci bardzo niewiele, żeby wystartować w półfinale. Generalnie najlepiej zaprezentowałeś się w swoim pierwszym i ostatnim starcie. Z czego to wynikało?

Cały czas niewiele mi brakuje, żeby jechać w półfinale. Jestem cały czas bardzo blisko. Na pewno jest to fajne doświadczenie i fajna atmosfera, bo zawsze dobrze jest się ścigać przy pełnych trybunach. Dziś ponownie Polska pokazała klasę, jeśli chodzi o organizację turnieju i wypełnienie stadionu. Zawsze jest to miłe tutaj jeździć i być częścią tej światowej czołówki. Nie udało się w Challenge’u, ale myślę, że wstydu nie narobiłem. Pokazałem, że cały czas walczę i nawet jak wiozę jeden punkt, to jestem cały czas w kontakcie i tak nie odstaję od tych najlepszych. Chcę więcej na torze zgarnąć, ale nie zawsze się udaje. To jest po prostu żużel, to jest taka nauka i mam nadzieję, że ona w przyszłości zaprocentuje na moją korzyść.

Cały czas pukasz do tej światowej czołówki, do której z roku na rok się coraz bardziej zbliżasz.

Mam taki plan, żeby przepracować zimę jeszcze lepiej. Wyciągnąć wnioski z tego sezonu. W tym roku byłem bardziej stabilny w tych moich występach w Grand Prix. W czterech rundach zawsze brakowało mi jednego punktu do półfinałów. Jak nie taśma, to zgubiłem punkty gdzieś na trasie, ale uważam, że zrobiłem postęp, jeśli chodzi o występy rangi światowej. Dalej będę pracował, bo czuję się nadal młody i głodny. Mam swoje marzenia, które chcę spełnić i tym będę się zajmował zimą.

W takim razie co powoduje te błędy, przez które kończysz zawody na rundzie zasadniczej? To jest kwestia gorącej głowy?

Z pewnością w dużej mierze była to wina głowy. Za każdym razem jechałem jako rezerwowy w miejsce kogoś i nie wiedziałem, czy pojadę następną rundę. Wiadomo, że wie się na ile poważne są te kontuzje moich kolegów. Zawsze mi mówią, że na pewno pojadę skoro jestem pierwszym rezerwowym. Jednak nigdy nie chciałbym wystąpić w żadnej rundzie, bo życzę swoim kolegom bezpiecznej jazdy i żeby wrócili po każdych zawodach zdrowi do swoich rodzin. Gdy jednak pojawia się taka możliwość, to wtedy jest gorąca głowa przez to, że nie wiem czy wystąpię w kolejnej rundzie, więc chcę się pokazać z jak najlepszej strony. To chyba właśnie działa negatywnie na moje wyniki, że później troszeczkę mi brakuje, aby awansować do półfinałów. Najczęściej kończę turniej bardzo dobrym wyścigiem, bo już nie mam nic do stracenia, a wcześniej niepotrzebnie liczy się te punkty i przez to się gubię.

Czyli gdybyś był stałym uczestnikiem cyklu, to wtedy spokój w Twojej głowie byłby większy?

Tak. Wtedy byłbym przygotowany w stu procentach i wiedziałbym, że nie kończy się to na jednych zawodach, bo za dwa tygodnie będzie kolejna runda. Uważam, że będąc stałym uczestnikiem Grand Prix byłoby mi łatwiej mentalnie.

Liczysz po cichu na stałą dziką kartę?

Na nic nie liczę, bo nic ode mnie nie zależy. Są komisje, którymi zarządzają ludzie, którzy chyba znają się na żużlu. Także na nic nie liczę. Jeśli dostanę telefon, to z pewnością się bardzo ucieszę.

Wywiad został przeprowadzony tuż po rundzie SGP w Toruniu przed ogłoszeniem stałych dzikich kart – 30.09.2023.

Rozmawiał SZYMON MAKOWSKI

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Martin Vaculik: To dla Słowacji historyczny moment. Nigdy nie zwątpiłem w medal (WYWIAD)

Żużel. Starty w Grand Prix zaszkodzą Kuberze?! Te słowa nie pozostawiają wątpliwości