Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nie milką echa skandalu w Krośnie. Tłumaczenia każdej ze stron wyglądają, jak przerzucanie odpowiedzialności z jednej na drugą osobę. Można wręcz rzec, że cierpią na tym najbardziej zawodnicy, którym wiele się w tym przypadku zarzuca. Swoje stanowisko przedstawiła także GKSŻ.

 

Nie udało się zorganizować trzeciego finału IMP w Krośnie ani niedzielę, ani w poniedziałek. Na przeszkodzie stanęła nawierzchnia krośnieńskiego toru, do której spore obiekcje mieli uczestnicy zawodów. Po tym wszystkim swoje stanowisko zajął wiceprzewodniczący GKSŻ, Zbigniew Fiałkowski.

– Wysłaliśmy informację do krośnieńskiego klubu, że zawody, które pierwotnie miały zostać rozegrane 30 lipca będą miały status zagrożony. Wszystko ze względu na przewidywane opady od poniedziałku do środy i ze środy na czwartek. Rano w poniedziałek otrzymaliśmy chyba z siedem zdjęć o tym, jak ten tor wygląda. Rzeczywiście był on ubity i przygotowany do statusu meczu zagrożonego. Uważaliśmy, że będzie wszystko okay. Niemniej trzymaliśmy nad tym pieczę. Okazało się, że w środę około godziny 11:00 otrzymaliśmy dwa zdjęcia. Mieliśmy zdjęcia z godziny 10:41 i 10:44, kiedy wjechała, czy kończyła pracę koparko-ładowarka i brona – mówił na antenie Canal+ Sport.

Ta czynność, o której ze zdjęć dowiedzieli się organizatorzy była niedozwolona zdaniem Fiałkowskiego niedozwolona i miała znaczący wpływ na jakość nawierzchni. – To nie było dozwolone i nie wiem dlaczego wykonano te prace w Krośnie. Na ten temat może wypowiedzieć się prezes. Wiedzieliśmy o tym, że w środę coś się działo na tym torze. Wiedzieliśmy, że będą także duże opady deszczu od środy od godziny 14:00 do czwartku do godziny 1:00. One się sprawdziły i było ich 25 litrów na metr kwadratowy – powiedział.

– Przyjechaliśmy tutaj o godzinie 14:00 w czwartek i zrobiliśmy nagranie tego toru. Podjęliśmy wspólne działania, aby od tego momentu ten tor przesuszać. Ze strony organizatora został zapewniony cały sprzęt, bo chcieliśmy, żeby jak najszybciej doprowadzić stan toru do regulaminowego. Uwierzcie, że my naprawdę poświęciliśmy mnóstwo czasu, aby ten tor osuszyć. Do niedzieli włącznie wykonaliśmy jedno pełne rozbronowanie toru. Do tego były cztery bronowania wewnętrznej i zewnętrznej części toru – tłumaczył.

Zdaniem organizatorów wszystko zmierzało w dobrą stronę. Nadszedł jednak dzień rozegrania zawodów i choć uznano tor jako regulaminowy, to zawodnicy na tor nie wyjechali. – Uważaliśmy, że ten tor w niedzielę o godzinie 17:00 jest regulaminowy. Niemniej zawodnicy po obchodzie toru poprosili nas, abyśmy się udali na spotkanie w pomieszczeniu zamkniętym. Przekazali nam, że ten tor jest zbyt niebezpieczny, nie nadaje się do jazdy i może stwarzać zagrożenie. Uznaliśmy wspólnie z zawodnikami, że mają rację. Umówiliśmy się w ten sposób, że jak kibice opuszczą stadion, to trzech zawodników zostanie i zostali Janowski, Pawlicki i Miśkowiak. Wyjechał cały sprzęt na tor i zaczęliśmy na nowo go otwierać na prośbę zawodników – przekazał.

Wyżej wymieniona trójka miała ponoć nadzorować prace torowe i zgłosić konkretne zarzuty względem tego toru. Wszystko po to, aby na drugi dzień w spokoju zakończyć cykl IMP. – Nie korciło nas wcześniej odwołać zawodów, bo wspólnie z organizatorem byliśmy pewni, iż ten tor uda nam się doprowadzić do regulaminowego. Według nas był regulaminowy, ale zawodnicy powiedzieli nam, które miejsca są takie, a nie inne. W związku z czym wspólnie uznaliśmy, że będziemy ten tor przygotowywać na następny dzień. Ci trzej zawodnicy zostali i powiedzieli, co mamy zrobić i jak ma to wyglądać – kontynuował.

Fiałkowski wyjawia jednak, iż zawodnicy mieli przyjechać rano zobaczyć postęp prac torowych. Ostatecznie ponoć nikt się nie zjawił. – O godzinie 10:00 zawodnicy mieli przyjechać na stadion i zobaczyć postęp prac. O godzinie 8:00 postanowiliśmy zamknąć ten tor, gdyż nadawał się on w tej chwili do zamknięcia. Prace wówczas trwały do godziny 15:00. Żaden z nich nie przyjechał o godzinie 10:00, aby sprawdzić stan toru. Mieliśmy podjąć decyzję do godziny 17:00, czy te zawody się odbędą. Zawodnicy później obeszli się po torze i poprosiliśmy kolegów z Krosna, aby ich zawodnik Marko Lewiszyn przy reszcie zawodników odjechał próbę toru – mówił.

Kilka godzin przed drugim podejściem do zawodów na tor wyjechał Marko Lewiszyn. Ukrainiec jednak wyjechał na starej oponie, dzięki czemu motocykl nie odczuwał tak przyczepności i kolein, które się potworzyły na tym torze. GKSŻ miała o tym podobno nie wiedzieć.

– Zrobił kilka okrążeń, startując z przeciwległej prostej. Nie wiedzieliśmy, że wyjechał na starej gumie. Czekaliśmy aż zawodnicy to obejrzą. Rozmawiali w pomieszczeniu Jury z Marko Lewiszynem i podjęli decyzję, pomimo naszych próśb, że do 17:00 musimy się zdecydować, czy te zawody będą. Podjęli oni decyzję, że te zawody pojedziemy. Następnie nie wiadomo jak i nie wiadomo po co nastąpiła zmiana scenariusza zawodników. Chcieliśmy puścić jeszcze przed 19:00 Lewiszyna, ale zawodnicy powiedzieli, że wszystko jest okay i nie musi wyjeżdżać. Wszyscy zawodnicy mieli bowiem wyjechać po dwie minuty na tor. Odjechali ten trening i powiedzieli później w szatni, że odmawiają startu w tych zawodach ze względu na niebezpieczny stan toru – zakończył.

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Były zawodnik grzmi na temat wydarzeń w Krośnie. „Czegoś takiego nie było w historii polskiego żużla!”

Żużel. Prezes Gryfów mówi wprost. Polonia wybierze sobie rywala?