fot. Thomas Klemm
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Zespół MSC Wolfe Wittstock, pomimo starań, prawdopodobnie nie wystartuje w rozgrywkach 2. Ligi Żużlowej. Rozżalenia nie ukrywa Frank Mauer. Właściciel niemieckiego klubu twierdzi, że swoją uczciwością nieopacznie skończył przygodę z polską ligą. Co gorsza, najpewniej niemieccy kibice w tym roku w ogóle nie zobaczą żużla w Wittstock.

– Podkreślam raz jeszcze, chciałbym, aby kibice w Polsce to przeczytali i proszę o zamieszczenie tego artykułu. W zeszłym roku z meczu na mecz niedociągnięć po naszej stronie było coraz mniej. Na końcu zostałem pochwalony za swoje działania przez stację Motowizja oraz przez Główną Komisję Sportu Żużlowego. Ta ostatnia była i jest mi cały czas przychylna, za co Panu Piotrowi Szymańskiemu oraz Zbigniewowi Fiałkowskiemu bardzo dziękuje. Ja rozumiem, że są regulaminy oraz przepisy warunkujące rozgrywki, ale świat w swojej historii nie miał jeszcze do czynienia z taką sytuacja jak pandemia koronawirusa, która wiele dziedzin życia skomplikowała – mówi Frank Mauer. 

W momencie, gdy zapowiedziano zniesienie obostrzeń w Niemczech prezes MSC Wolfe wystąpił z wnioskiem o warunkowe przywrócenie go do rozgrywek, tak jak poprzednio poprosił o warunkowe zawieszenie, ponieważ sytuacja pandemiczna w Niemczech na mecze ligowe nie pozwalała.

– Wysłałem pismo, zaangażowane w powrót zostało również miasto Wittstock. Burmistrz zaświadczył, że w danym momencie nie mogłem dać gwarancji tego, że będę mógł startować. Namawiało mnie do tego parę osób, aby nie do końca grać uczciwie, jednak z mojej strony byłoby to nie fair wobec GKSŻ. Co by było, gdyby pandemia zamiast się zwijać by się rozwijała? Ja myślałem po niemiecku, wedle przepisów. Na nasz ponowny start musiały wyrazić zgodę wszystkie kluby i tym, które wyraziły bardzo dziękuje. Zabrakło nam niewiele. Powiem otwarcie, mam ogromny żal do prezesa Dziemby z Opola. To on załatwił nam żużel w Wittstock – komentuje niemiecki włodarz.

– Szkoda tylko, że jak on czegoś potrzebował, to znał mój numer telefonu i pomoc otrzymywał. Ode mnie telefon odebrał po prawie tygodniu dzwonienia… Powiem więcej i bardziej brutalnie. Były w zeszłym roku momenty, w których ja jemu pomagałem i za jego namową uczestniczyłem w pewnych akcjach przez niego kreowanych, ufając mu jak koledze i w ciemno podpisując pewne jego petycje. Bo to nasz, fajny Zygmunt. O swoim finansowym wsparciu dla Opola za czasów prezesa Drozda nie będę sią rozwodził. Życie jest takie, że karma kiedyś wraca i tyle. W każdym razie, to jego zachowanie sprawiło w głównej mierze to, że nas prawdopodobnie zabraknie. Do Zygmunta mam żal i będę miał. Tak się nie robi, kiedy inne kluby bez problemu mówią: „Wracajcie, na Wasze regulacje pandemiczne nikt przecież nie miał wpływu”. Bardzo dziękuję Panu Ładzińskiemu i klubowi z Poznania, który wczoraj zmienił zdanie odnośnie naszego startu. Najbardziej żal zawodników, którzy mają rok z głowy – kontynuuje.

fot. Thomas Klemm

Co zatem dalej z żużlem w Wittstock? – Straciłem ochotę po tym, jak nie mogę jechać w polskiej lidze. Jak mówię, działałem wedle przepisów i na końcu padłem ofiarę uczciwości. Cierpię ja, zawodnicy, którzy bezskutecznie szukają klubu i kibice. Turnieje indywidualne nie przyniosą takiego splendoru i zainteresowania, jakie niosła liga polska. Uważam, że wyleczyłem się z żużla ostatecznie przez przepisy i przez kolegę Dziembę. Tak się Zygmunt po prostu nie robi. Zwyczajnie, z ludzkiej przyzwoitości. Na Twoich dziwnych ambicjach przegrał żużel w Wittstock. Nie rozumiem tego tym bardziej, że miałby jeden mecz z kibicami więcej, a on w kółko mówi, jacy kibice są dla niego ważni. Chyba tylko mówi. Mam nadzieję, że przemyśli kwestię i zmieni jeszcze swoje zdanie, podobnie jak Poznań, choć tak naprawdę GKSŻ straciła już  cierpliwość i ja też to rozumiem – podsumowuje Frank Mauer

Trudno dziwić się rozżaleniu prezesa, który prawdopodobnie zapłaci nieobecnością w lidze za swoją uczciwość. Osobiście również dziwię się prezesowi Opola. Trener MSC Wolfe Wittstock, Marcin Sekula, to prawie legenda Kolejarza, a oba kluby za czasów prezesa Drozda mocno współpracowały, nie tylko sponsorsko. O tych, którzy kiedyś pomagali warto pamiętać, bo nawet jeśli przyszły teoretycznie lepsze czasy dla Opola, to nie wiadomo kiedy i skąd kiedyś pomoc może być potrzebna. Co ciekawe, Frank Mauer był pozytywnie zaskoczony decyzją klubu z Rzeszowa. Wedle przekazanych przez niego wiadomości, klub oddalony o blisko tysiąc kilometrów od niemieckiego stadionu jako pierwszy zadzwonił i powiedział „Wracajcie”.

Na naszą próbę kontaktu Zygmunt Dziemba nie zareagował. Udało nam się skontaktować dzisiejszym popołudniem z Piotrem Mikołajczakiem z opolskiego klubu. Jak stwierdził, rozumie położenie Wittstock i spróbuje z prezesem jeszcze porozmawiać… Kolejne godziny pokażą, czy prezes opolskiego klubu, Zygmunt Dziemba, „zakopie” czy „odkopie” ligowy żużel w Wittstock. W wypadku pierwszym, bez względu na okoliczności, będzie zapewne nie tylko moim kandydatem numer jeden do Dętki Roku, przyznawanej przez Tygodnik Żużlowy. Jeśli wyciągnie Mauera z głębokiej studni, do której ten uczciwie wskoczył sam, to jakby nie patrzeć, będzie kandydatem do nagrody fair-play. Na swój sposób jest to zabawne, podobnie jak cała historia żużla w warunkach pandemicznych.