Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Drużynowy Puchar Świata po sześciu latach przerwy wraca do żużlowego kalendarza. Zostanie rozegrany w dniach 25-29 lipca, a gospodarzem najbliższej edycji będzie stolica Dolnego Śląska. Wielu sympatyków „czarnego sportu” ostrzy już sobie zęby na tę imprezę, w której polska reprezentacja odnosiła w przeszłości sukcesy.

 

Dziewięć krajów stanie do walki o trofeum imienia Ove Fundina. Każda reprezentacja wystawi pięciu zawodników, co oznacza dużo bardziej sprawiedliwą rywalizację oraz jednocześnie możliwość pokazania się większej liczbie żużlowców. – Myślę, że taka forma turnieju pozwoli przyciągnąć większą publikę śledzącą tę rywalizację w Szwecji. Jeśli pięciu zawodników będzie reprezentowało kraj, a nie jak to miało miejsce wcześniej, dwóch lub trzech, pozwoli to scalić cały kraj. Mam nadzieję, że przyciągnie to uwagę większej liczby osób – mówi Kim Nilsson w rozmowie z FIM Speedway.

– Więcej zawodników będzie miało możliwość do zaprezentowania się w narodowych barwach. Wydaje mi się, że ten format pomoże krajom, które przez ostatnie lata poświęciły dużo czasu na pracę z młodzieżą. Będą mieli czterech, pięciu, sześciu, a nawet siedmiu zawodników walczących o miejsce w składzie – dodaje.

Taki format ma też swoje wady. Sprawia, że np. reprezentacja Finlandii, która była objawieniem ubiegłorocznego Speedway of Nations, nie będzie miała większych szans na nawiązanie walki. – Reprezentacje z ograniczonym polem manewru będą miały trudniej, natomiast kilka krajów ma dosyć szeroki wybór zawodników mogących z powodzeniem rywalizować w tych zawodach – kończy Nilsson.

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. „Zengi” nie powtórzy błędu, który niemal kosztował go utratę nogi. Wybierze rower

Żużel. Ważny sezon dla Dawida Rempały. „Zainwestowałem swoje wszystkie pieniądze”