Sparta-ASPRO 1992. Stoją od lewej: Jankowski, Milik, Śledź, Załuski i trener Nieścieruk. Klęczą od lewej: Zieliński, Szuba, Lech i Baron. FOT. JAROSŁAW PABIJAN.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Ryszard Nieścieruk sam nigdy nie siedział na motocyklu. Tym trudniej było „wykształciuchowi” z mlekiem pod wąsem, forsować swoje autorskie idee i pomysły. Szczególnie na początku. Stara gwardia rutynowanych „działaczy” mocno pilnowała stołków i niechętnie patrzyła na rewolucje, które tenże zamierzał wprowadzać, burząc utarty porządek rzeczy.

Mimo to nie rezygnował. Konsekwentny, pedantyczny w postępowaniu i nowatorski. Taki był. Niemalże gdziekolwiek trafił, począwszy od Gorzowa, przez Bydgoszcz, po Wrocław zostawiał po sobie worek medali i żywe wspomnienia. Zmarł przedwcześnie, w wieku zaledwie 46. lat. Pośmiertnie prezydent Lech Wałęsa odznaczył Go Złotym Krzyżem Zasługi. Jak został zapamiętany? Zapytaliśmy starszego cechu mechaników żużlowych Stanisława Maciejewicza z Gorzowa i właściciela najsłynniejszych żużlowych wąsów świata, człowieka który był wszędzie, wszystko fotografował i wszystkich zna osobiście – Wiesława Ruhnke z Bydgoszczy.

Stasiu Ty w połowie lat siedemdziesiątych byłeś mechanikiem w Gorzowie. Pojawia się człowiek spoza środowiska, z zewnątrz. Świeżo po studiach. Do tego nigdy nie siedział na motocyklu. Potraktowaliście jak ciekawostkę przyrodniczą, czy potrafił przekonać do siebie i swoich pomysłów?

W tamtych czasach on już pracował w Gorzowie na AWF-ie. Najpierw był kierownikiem drużyny, tak poznawał żużel. Potem został trenerem zajęć ogólnorozwojowych, co dziś powszechne, a wówczas stanowiło novum, no i dopiero po zebraniu szlifów został samodzielnym trenerem. Uważam, że zatrudnienie go w klubie było bardzo dobrym posunięciem, bo Rysiu swoją wiedzą i takim zmysłem, wyprzedzał epokę o całe lata. Miał „pomyślunek” i dobre, nowatorskie koncepcje, a przy tym fundament w postaci wykształcenia. Kiedy został zatrudniony, zaczął od przygotowania fizycznego zawodników. To wtedy nie było znane i stosowane powszechnie. On zaczynał od podstaw. Wprowadził treningi zimowe, przygotowanie ogólnorozwojowe, a z czasem zaszczepił to nie tylko w Gorzowie, bo przyjęło się w całej Polsce. Inne kluby korzystały z jego pomysłów i doświadczeń.

Ale nie przekonasz mnie, że wszyscy nagle, radośnie rzucili się w wir tych przygotowań. Opór materii był duży?

On wtedy prowadził już przewód doktorski. Miał dar przekonywania. I wiedzę. Nie mógł stwierdzić niczego na przykładzie, bo to były początki. Musiał używać argumentów merytorycznych, ale czysto teoretycznych. I potrafił zjednywać ludzi do swych pomysłów. Po sezonie, dwóch, miał już praktyczne dowody skuteczności tych treningów. To owocowało. Rysiu był bardzo zdolny i wiele wymagał od siebie. A działacze chętnie podpinali się pod te sukcesy i wtedy już nie mieli wątpliwości. Był człowiekiem niezmiernie przydatnym, pożytecznym. Różnie mówiono o tych początkach. Poszła nawet taka fama, że wchodzi facet z zewnątrz i zaczyna się szarogęsić, ale to tak nie było. Nawet jeśli ktokolwiek miał opory, to Rysiu potrafił przekonać i zaangażować do swoich teorii. Z czasem przyniosło to znakomite rezultaty.

Dlaczego więc po trzech złotach DMP i jednym srebrnym krążku odszedł?

Chyba za bardzo się angażował. Wciąż chciał osiągać więcej i szybciej. Nie wszystkie pomysły i nie zawsze od razu znajdowały poklask. Był niecierpliwy, ale to cecha ludzi przekonanych o swej racji i nakręconych na sukces. Nie wszyscy to rozumieli. Zawsze działał dla dobra klubu. Nigdy nie patrzył przez pryzmat osobistych korzyści. Był takim trochę idealistą. Słyszałem czasem, że z tym czy innym nie mógł się zgodzić, nie potrafił przebić muru niechęci, ale przecież nie musimy się kochać, żeby się wzajemnie szanować. Zdecydowanie jednak był przydatny dla klubu i sportu żużlowego w ogóle.

No i miał efekty. Było się czym pochwalić?

Samo się to nie zdobyło. Był prekursorem, ale koncepcje sprawdzały się niemal zawsze. Choćby narty zimą. Dziś tak powszechne. To był pomysł Ryśka. Jak jechaliśmy na obóz w góry, to w czasie treningu nikt nie korzystał ze stoku. Nie żeby był zamknięty. Ot, sialiśmy popłoch wśród narciarzy. Odepchnąć się i… dzida. Aby szybko, piką na dół. Techniki zero. Była jednak prędkość, przełamanie strachu. To co chłopaków bawiło i stawało się potem przedmiotem anegdot, miało swoje uzasadnienie. I Rysiu je znał. Wiedział po co taki rodzaj treningu. To dawało później efekty na torze. Pamiętam, że współpracowaliśmy wtedy z Sibiu w Rumunii. Kiedy myśmy wjeżdżali na stok, to wszyscy po ledwie dwóch dniach naszych popisów, uciekali z przerażeniem.

Ale z Gorzowem ostatecznie się pożegnał?

No tak. Przeszedł wtedy na rok do Grudziądza, potem do Bydgoszczy. Ten sezon w Grudziądzu miał dać mu odpowiedzi. Chciał wszystko realizować samodzielnie, swobodnie. Szukał miejsca, gdzie mu na to pozwolą. Chciał się przekonać, czy te kolejne wizje się sprawdzą. Do GKM zabrał ze sobą Stasia Chomskiego. To był rok 1980. Stasiu wyłapał wtedy kontuzję. Pojechał z Rysiem do Grudziądza i dzięki temu stał się dziś znakomitym szkoleniowcem. Można rzec, że jest wychowankiem Nieścieruka.

Jeśli chodzi o przygotowanie sprzętu, miał również jakieś pomysły?

Jeśli chodzi o przygotowanie motocykli raczej się jeszcze wtedy bezpośrednio nie angażował. Do Zachodu dostęp był ciężki, trudny. Mimo to czuł, że i w tej materii można wiele osiągnąć. Tylko nie było warunków. Teraz granice otwarte. Nie ma problemu. Wtedy żelazna kurtyna i mogliśmy podziwiać czołówkę, gdy ta zawitała sporadycznie do Polski. Może zatem wprost nie ingerował, ale jeśli trzeba było coś załatwić, pojechać i przywieźć, przekonać kogoś do konieczności takiego czy innego zakupu – zawsze był pożyteczny i chętny do pomocy mechanikom. Potrafił przy tym być dyplomatą. Nie było spraw nie do załatwienia.

Niektórzy, szczególnie najmłodsi kibice, nie pamiętają Ryszarda. U starszych pamięć się zaciera?

Warto by tę pamięć o Rysiu odświeżyć. Tym bardziej, że był to człowiek nietuzinkowy. Choćby fakt posiadania tytułu naukowego. Nie znam innego doktora w historii żużla. Ta pamięć powinna być kultywowana. Był kiedyś we Wrocławiu memoriał, ale przeszedł do historii. Szkoda. Każdego człowieka, szczególnie z takimi dokonaniami jak Ryszard Nieścieruk, powinno się przypominać regularnie. Celebrować. On skakał po szczytach. Medale w Gorzowie, Bydgoszczy, na koniec trzy tytuły z rzędu dla Wrocławia. Miał się czym poszczycić. Gdzie się nie pojawił zdobywał laury. Swoją myślą wyprzedzał nas o lata. Nawet Kryterium Asów w Bydgoszczy, otwierające sezon, to był jego pomysł, podchwycony przez Gazetę Pomorską. Wiele, wiele nowatorskich i skutecznych koncepcji było jego autorstwa. No i nie miał łatwo. Żeby się przebić z nowymi pomysłami musiał pokonać opór materii. Nie wszyscy byli otwarci i chętni żeby próbować, a potem korzystać. Było, czy bywało ciężko, ale on się nigdy nie poddawał. Zawsze szedł do przodu i szkoda, że tak wcześnie odszedł.

***

W podobnym tonie o zmarłym w 1995 roku szkoleniowcu wypowiada się bydgoszczanin Wiesław Ruhnke. On z kolei poznał bliżej dr. Ryszarda Nieścieruka, gdy ten pojawił się w Polonii…

Z prawej Wiesław Ruhnke.

Wiesiu, Ty poznałeś Ryszarda Nieścieruka w roku 1983 gdy trafił do Bydgoszczy?

Znałem Rysia wcześniej, ale rzeczywiście bliższą znajomość zawarliśmy, gdy trafił do Polonii. Kojarzyłem co prawda zawodników z Gorzowa, więc znałem też ich trenera. Zresztą sam też trochę tych szkółkowych kółek nawywijałem w Toruniu. Byłem przez moment człowiekiem z motocykla. Kiedy zacząłem fotografować żużel, kręciłem się po Polsce i świecie. Poznawałem więc ludzi związanych ze speedway`em.

W Gorzowie początkowo Ryszard nie był pierwszym trenerem?

Nie. Zaczynał od ogólnorozwojówki. Robił wtedy też doktorat. Być może z racji obowiązków na uczelni wybrał przygotowanie fizyczne zawodników. Tak żeby nie tracić kontaktu, poznawać specyfikę dyscypliny od kuchni, uczestniczyć w życiu klubu, a jednocześnie nie zaniedbać pracy doktorskiej.

A w Bydgoszczy?

Tu już był pierwszym trenerem. Przede wszystkim zapamiętałem go jako znakomitego stratega. I człowieka nabuzowanego emocjami, który nigdy nie wybuchał. Szczęka mu chodziła, gryzł zapałkę, ale nigdy nie podniósł głosu, nie eksplodował. Zawsze dusił w sobie ten stres. Zawsze opanowany, zawsze chętnie wysłuchał zawodnika i nigdy nie reagował w tej sekundzie. Dał sobie czas. Przetrawił. Zgryzł całą zapałkę, ale na zewnątrz starał nie okazywać tych złych emocji nijak. Nie pamiętam żeby kiedykolwiek podniósł na kogoś głos. Takim go pamiętam.

Mówimy trener. Ja jednak mam wrażenie, że Nieścieruk był bardziej menadżerem, tylko wtedy to pojęcie nie funkcjonowało?

Rzeczywiście, można uznać go za prekursora takiej formy menadżerowania. Potrafił wszystko świetnie zorganizować, zadbać o detale, przewidzieć i przypilnować najdrobniejszych szczegółów. Bywał surowy, ale sprawiedliwy. Za to go ceniono. Także w drużynie. Niejedną „gwiazdę” potrafił sprowadzić na ziemię. Kiedy należało, umiał uderzyć pięścią w stół. Tylko nigdy krzykiem. Zawsze perswazja i przekonywanie. Miał ogromną cierpliwość dla podopiecznych. Niemal jak wymagający, ale kochający ojciec. To potrafił znakomicie. Był dobrym psychologiem. Na każdego znalazł sposób żeby do niego dotrzeć. Uważam, że to był właściwy człowiek na właściwym miejscu. Dziś trener, menadżer, kierownik drużyny prowadzą wspólnie ekipy, a podział kompetencji momentami się zamazuje. Ryszard potrafił ogarniać to wszystko w pojedynkę. Miał charyzmę i pewnie dlatego nie podnosił głosu – nie musiał.

Do Wrocławia zabrał jednak ze sobą Marka Ziarnika?

Tak, ale to dopiero we Wrocławiu. Marek pomagał w kwestiach czysto jeździeckich. Ogarniał zespół od tej strony, a Ryszard organizował mu narzędzia i warunki. To Rysiu zdecydował jednak żeby zabrać ze sobą pomocnika. Widocznie uznał, że okoliczności były takie, iż bez asystenta się nie obejdzie. Cały czas jednak, wysłuchał, zapytał, ale decyzje podejmował osobiście. Dbał o jasny podział zadań.

Zanim jednak nastąpił etap wrocławski była Polonia i ratowanie tyłka klubowi w 1983?

No tak. Baraże o utrzymanie z GKM. Działacze w Grudziądzu, nie wszyscy, ale jednak, nie byli na takim etapie żeby wiedzieli czego trzeba drużynie. Niektórzy nie do końca chyba znali się na żużlu. Pokutowało myślenie życzeniowe. Ryszard przygotował Polonię do tych spotkań, szczególnie sprzętowo, jak kadrę do zawodów o mistrzostwo świata. Pożyczał zewsząd tak motocykle, jak mechaników. Na te jedne zawody. W pierwszym terminie grudziądzki mecz odwołano z powodu opadów deszczu. Byłem tam wtedy. Grudziądzanie w budynku klubowym patrzyli w program i już uważali, że są w pierwszej lidze. Potrafili się szybko zachłysnąć. Studził gorące głowy nie żyjący już Kazimierz Pietruszewski. On wiedział z czym jeść żużel. Zapędy zgasił krótkim wykładem o składzie bydgoszczan. Tamtejsi działacze patrzyli w zestawienie i oprócz Maroszka nie widzieli nikogo, kto mógłby im zagrozić. Na to Pietruszewski stwierdził tylko; – Tu wpisz tego, tu wpisz tego, a tam tego. Wtedy można było przed meczem dokonać większej liczby zmian niż obecnie. No i wtedy oczy się miejscowym otworzyły. Kurcze, no to przegramy. I tak też się stało. Gospodarze nie mieli szans z uzbrojoną sprzętowo przez Nieścieruka po zęby Bydgoszczą. Ryszard miał rozeznanie który z jego podopiecznych jakiego potrzebuje motocykla i wiedział skąd, od kogo taki wypożyczyć. To były jeszcze czasy gdy w klubach liderzy mieli po jednym nowym, a drugi garnitur dojeżdżał roczne bądź kilkuletnie egzemplarze. Nie było łatwo zdobyć odpowiednią maszynę. On to potrafił. Wtedy Polonia wyszła z dołka i mocno poszła do góry od kolejnego sezonu. Skończyło się kilkoma medalami.

W domu państwa Nieścieruków byłeś częstym gościem?

Bywałem, zgadza się. Znałem małżonkę, Irenkę. Byłem gdy urodziła się córeczka. Kilka razy Ryszard prosił żeby pstryknąć małej kilka pamiątkowych fotek. Można powiedzieć, że byłem świadkiem dorastania córeczki Nieścieruków.

Jaki był Ryszard prywatnie?

Na pewno bardzo opanowany. Znakomity kolega. Bardzo bystry przy tym. W drużynie zawsze reagował od ręki, sobie znanymi sposobami. Jeśli zdarzyło się coś niedobrego. Zaczęło ginąć z szatni. Ryszard zakręcił się, wyciągnął jednego, czy drugiego na słowo w cztery oczy i kradzieże zanikały. Zawsze dbał, by wokół nie było niedomówień.

Mimo stresu nie nauczył się palić?

Co to, to nie. Był dobrym człowiekiem. Z natury. Bardzo mile wspominam nasze kontakty. Nie uważał siebie za cara i Boga. Mimo dorobku. Zawsze chętnie porozmawiał, wysłuchał. Szanował ludzi. Lubił dyskutować. Uważał, że z każdej rozmowy coś dobrego wynika. Czasem potrafiliśmy przegadać kilka godzin. Umiał słuchać.

Kiedy idzie dobrze w zasadzie nic nie trzeba, gorzej kiedy zaczyna się walić?

Oczywiście. Ryszard potrafił podejść zawodnika. Rozeznał, co mu nie pasuje, w czym tkwi problem. Często to były sprawy nie związane bezpośrednio z żużlem. Chłopacy potrafili mu się zwierzać. Powierzali mu największe tajemnice, a on to szanował i nie czynił ich publicznymi. Zachowywał dla siebie. Poznawał ich od podszewki. I umiał zaradzić, pomóc. Nie tylko na torze. W tym tkwiła jego siła. No i naturalnie musiał cieszyć się zaufaniem żużlowców. Inaczej tak by się nie otwierali. Przykro mi, że go nie ma. Taki los.

Odszedł za wcześnie?

Oczywiście, że tak. Myślę, że przyczyną mogło być to, iż nigdy nie wybuchał. Kumulował w sobie te złe emocje. To musiało kosztować. Potrafił niemal zjeść tę zapałkę w zębach, ale zawsze odczekał, przetrawił. Nie reagował natychmiast. Dusił w sobie. Czasem staliśmy obok w parkingu podczas meczu. Zawodnik zawalił, Rysiek aż kipiał, to było widać, żuchwa chodziła. Do boksu podchodził jednak bez emocji, ze spokojem. Wyjaśniał, rzucił jedno, czy dwa zdania co poprawić, wracał, brał nową zapałkę, bo poprzednią zmiażdżył, zagryzał i obserwował dalej mecz. Nie cierpiał afer pod kamerę, krzyków, hałasu, nie wywoływał konfliktów. Preferował spokój i powściągliwe, rzeczowe uwagi. Cel się liczył, a nie szukanie i linczowanie „winnych”. Taką miał filozofię.

Potrafił też nie przynosić tych emocji do domu?

Nigdy. Najbliższym stwarzał enklawę. Zawsze w ich domu było sympatycznie, rodzinnie, ciepło. Nigdy nerwów, czy stresu. Nie wiem jak to robił, ale potrafił odciąć się od żużla przed wejściem do domu i nie zahaczać o ten wątek przy ukochanych osobach. Ewentualnie po kolacji, kiedy siedliśmy we dwójkę, to wówczas był czas na żużel i dyskusje. Rodzinę jednak chronił od tego zgiełku jak potrafił.

Przez kilka lat we Wrocławiu organizowano memoriał – zaniechano?

Szkoda. Chociaż jeden bieg. Zasłużył. Zawodnicy pewnie też chętnie by wystąpili. Może przy tym spotkanie starej gwardii, jakiś turniej oldbojów. Trzeba tylko chcieć. To wiele nie kosztuje. Część dochodu można by przy tym przeznaczyć na jakiś cel charytatywny. Komuś pomóc. Jest wiele możliwości.

Wiesiu, dziękuję za tych kilka refleksji i życzę zdrowia, bo wiem, że kurujesz się w sanatorium. A uciekającym sezonem się nie przejmuj, dzwoniłem do góry i dogadałem, że w maju będzie lało, mecze przełożą, więc wiele nie stracisz… .

(śmiech) A dziękuję bardzo. I serdecznie pozdrawiam wszystkich kibiców. Mam nadzieję do rychłego zobaczenia.

Dr Ryszard Nieścieruk zostawił po sobie wiele żywych wspomnień. Zostawił także niebagatelny dorobek. Nie tylko medalowy. Z pewnością był postacią wyrazistą, wybitną. Nie wszyscy musieli go kochać, ale każdy musiał uszanować dokonania. Jedno co łączy te wspomnienia, to przekonanie ludzi blisko z nim związanych, że był wizjonerem z charyzmą. Myślał współczesnymi kategoriami, gdy to nie było ani powszechne, ani przez wszystkich cenione. Potrafił być konsekwentny i pedantyczny. Przy tym często wcielał się w rolę psychologa. W pamięci zapisał się jednakowoż jako postać ze wszech miar pozytywna. Powściągliwy, stonowany, czasem surowy, ale zawsze sprawiedliwy. Takim go zapamiętano.

4 komentarze on Żużel. Dr Ryszard Nieścieruk – prekursor i taktyk z charyzmą, który przerastał swą epokę o lata
    Lecę na piwo
    12 May 2021
     12:22pm

    Fajnie się czytało.. I te 3 tytuły z wrockiem pod rząd.. Ale wtedy zły byłem. Kibic Polonii B. Bo tata opowiadał że sp. Dr Niescieruk pracował prędzej w Polonii.. A w bydzi już wted klan się budował..

    Asia Piątkowska
    16 May 2021
     8:44pm

    Super poznałam Trenera wraz z jego rodziną super ludzie i Pani Irena i córeczka, bardzo ciepła rodzinka.

Skomentuj

4 komentarze on Żużel. Dr Ryszard Nieścieruk – prekursor i taktyk z charyzmą, który przerastał swą epokę o lata
    Lecę na piwo
    12 May 2021
     12:22pm

    Fajnie się czytało.. I te 3 tytuły z wrockiem pod rząd.. Ale wtedy zły byłem. Kibic Polonii B. Bo tata opowiadał że sp. Dr Niescieruk pracował prędzej w Polonii.. A w bydzi już wted klan się budował..

    Asia Piątkowska
    16 May 2021
     8:44pm

    Super poznałam Trenera wraz z jego rodziną super ludzie i Pani Irena i córeczka, bardzo ciepła rodzinka.

Skomentuj