Andrzej Lebiediew. fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Andrzej Lebiediew ostatnie dwa sezony spędził na zapleczu najlepszej ligi świata. Żużlowiec był liderem Cellfast Wilków Krosno, z którymi w końcu awansował do PGE Ekstraligi w ubiegłym sezonie. Łotysz nie ukrywał, że chciałby jeszcze raz podjąć wyzwanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Taką szansę otrzymał od krośnieńskiego klubu. We wczorajszym meczu w Lesznie mało brakowało i zdobyłby 12 punktów, a jego drużyna wygrałaby spotkanie. Na przeszkodzie stanął… brak metanolu.

 

Wczorajsze spotkanie Fogo Unii Leszno i Cellfast Wilków Krosno sprostało oczekiwaniom. Niesamowite emocje towarzyszyły nam od samego początku do końca. Wielki pech napotkał Andrzeja Lebiediewa w biegu numer 10. Łotysz prowadził przez 3 i pół okrążenia, jednakże wchodząc w ostatni łuk, jego motocykl zaczął tracić prędkość, aż w końcu zdefektował. Okazało się, że w baku zabrakło metanolu. – Nie pamiętam kiedy ostatni raz w lidze miałem defekt. I to jeszcze tak abstrakcyjny, bo zabrakło paliwa. Gdybym wygrał tamten bieg, to miałbym 12 punktów i wygralibyśmy ten mecz. Także jest nad czym pracować, bo nie ma dwucyfrówki – mówił nam po niedzielnym spotkaniu.

Lebiediew po raz pierwszy swoja szansę w PGE Ekstralidze otrzymał w 2017 roku. Klubem, który wyciągnął do niego rękę była Betard Sparta Wrocław. 28-latek w debiucie „wykręcił” średnią biegową 1,523 oraz został Indywidualnym Mistrzem Europy. Jednak jego drugi sezon był o wiele słabszy, po którym pożegnał się z wrocławską drużyną. Następnie w najwyższej klasie rozgrywkowej ujrzeliśmy go w barwach ROW-u Rybnik. Był to pandemiczny rok 2020. Pech chciał, że już w drugiej kolejce doznał fatalnej kontuzji, która wykluczyła go z jazdy na praktycznie całą resztę sezonu.

Po udanych dwóch latach na zapleczu w barwach Wilków, niejednokrotnie zapewniał, że chciałby jeszcze raz spróbować i posmakować Ekstraligi. W ubiegłym sezonie udało mu się zwyciężyć pierwszoligowe rozgrywki i awansować do najlepszej ligi świata. Spytaliśmy zatem, czy przed niedzielnym spotkaniem miał jeszcze większą motywację, niż dotychczas. – Motywację mam wystarczającą na każdym poziomie rozgrywkowym. Cały czas powtarzam, że jestem gotowy na Ekstraligę i chyba dzisiaj pokazałem w jakimś stopniu, że mogę walczyć i ścigać się na tym poziomie. Razem z klubem zrobiliśmy wspólnie krok do przodu. Znają moje ambicje, a ja znam ambicje klubu. Jest on świetnie prowadzony, także mamy wspólny cel, do którego dążymy – powiedział.

Niedzielne warunki nie należały do najłatwiejszych. Przed spotkaniem miały miejsce chwilowe opady deszczu, które następnie pojawiły się również w trakcie rozgrywania meczu. Zmienna pogoda wpływała również na ustawienia motocykla. Czy taki stan rzeczy przeszkadzał Cellfast Wilkom? – Myślę, że gorzej było dla gospodarzy, bo oni na pewno trenowali na czymś innym i ta pogoda zmieniła ich ustawienia i przygotowanie toru. A my przecież jesteśmy na wyjeździe i musimy od początku szukać tych przełożeń. Dla nas żadna różnica czy padało, czy świeciłoby słońce – oznajmił.

28-letni zawodnik jest również pierwszym rezerwowym tegorocznego cyklu Grand Prix. W ubiegłym sezonie jako rezerwowy wystąpił w kilku turniejach, zastępując kontuzjowanego Andersa Thomsena. Dobry występ zaliczył szczególnie na sam koniec cyklu w Toruniu. W takim razie z pewnością w tym roku liczy na awans do GP. – Jak najbardziej awans do Grand Prix mnie interesuje, ale pojadę wszystkie kwalifikacje. Będę starał się jak najdalej dojść w tych eliminacjach i jak najlepiej się pokazać w tych różnych turniejach Challenge, czy w reprezentacji. Sezon się dopiero zaczął, więc nie ma co się rozgadywać tylko pracować, żeby było tylko lepiej – zakończył.

SZYMON MAKOWSKI, POBANDZIE

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Lider Wilków zdefektował na prowadzeniu! Przyczyną… brak metanolu

Żużel. Horror w Lesznie! Mimo dzielnej walki Wilki nieznacznie gorsze (RELACJA)