Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Druga część rozmowy z Ryszardem Czarneckim. Europosłem i Patronem Honorowym wielu imprez żużlowych.

 

Twoja aktywność polityczna, sportowa i publicystyczna jest bogata i tak fascynująca, że czasem – jak to w dynamicznej polityce – przypomina rollercoaster: raz na górze, a raz w dole. Szczęśliwie, generalnie na górze. Niedawno skończyłeś 60 lat. Czas zatem na ciąg dalszy retrospekcji, czyli na drugą część naszego wywiadu, tym razem głównie sportową.

„Pudelki” rozpisują się, że Twoja druga żona to córka naszego niedawno zmarłego kosmonauty Mirosława Hermaszewskiego. Jak się dogadywaliście z teściem, który do parlamentu kiedyś startował przecież z przeciwnej opcji politycznej?

Rodzina jest ważniejsza niż podziały polityczne. A w dodatku teść był świetnym człowiekiem potrafiącym w pasjonujący sposób opowiadać o kosmosie, a także o dziejach swojej rodziny – jego ojca i dwóch stryjów, w sumie 19 osób, zamordowali ukraińscy szowiniści na dawnych Kresach Wschodnich RP. Na emeryturze generał Hermaszewski poświęcał sporo czasu, aby upamiętnić naszych rodaków, którzy wówczas tam zginęli tylko dlatego, że byli Polakami. Mirek Hermaszewski był znakomitym facetem, bardzo go osobiście lubiłem i szanowałem, a co do różnic politycznych między nami, to staraliśmy się tego nie eksponować i nie przenosić na grunt rodziny konfliktów ze sceny politycznej. Bardzo żałuję, że przedwcześnie odszedł. Zawsze będzie w mojej pamięci i zasłużył na to, aby być w pamięci narodu.

Wiadomo, że dobrze grasz w piłkę nożną, raz nawet wystąpiliśmy w meczu w przeciwnych drużynach. Nie bez powodu chyba Olisadebe okrzyknięto kiedyś „Czarneckim”? Czy za młodu uprawiałeś w klubach jakiś sport? I skąd u Ciebie taka fascynacja nim?

W czasach ogólniaka grałem w piłkarskiej reprezentacji mojego liceum – zresztą na wszystkich pozycjach. Na studiach byłem w reprezentacji Uniwersytetu Wrocławskiego, która doszła do trzeciego miejsca w mistrzostwach Polski uniwersytetów. Byliśmy pokoleniem, które nie spędzało czasu przed komputerem, czy z nosem utkwionym w komórce, tylko oddawaliśmy się sportowym pasjom. W szkole średniej grałem w tenisa i siatkówkę, a także biegałem. Pamiętam zdjęcie z jakiejś gazety, w której zilustrowano artykuł o jakichś otwartych biegach przełajowych dla młodzieży i na wspomnianej fotografii prowadzę stawkę amatorów. Myślę, że najlepszy byłem jednak w tenisie stołowym, w który wtedy wszyscy grali i który wtedy wszyscy nazywali ping-pongiem, i nikt się za to nie obrażał. Wygrałem cztery turnieje, a w jednym byłem na drugim miejscu. Muszę kiedyś zagrać z premierem Morawieckim, który regularnie trenował w Burzy Wrocław. Dodajmy do tego, że bawiłem się wówczas jeszcze w judo – do dzisiaj mam z tamtych czasów judogę, a także stoczyłem nawet jedną walkę bokserską, którą wygrałem na punkty. To było 46 lat temu, ale zapamiętałem z niej jedną rzecz, która przydaje mi się także dziś w życiu, w tym w polityce. Moim przeciwnikiem był wysoki chłopak z dużym zasięgiem ramion, radziłem sobie z nim, obijałem go na środku ringu, ale kiedy usiłowałem zamknąć go w narożniku, wtedy – przyparty do muru – zaczynał przechodzić do kontrataku, bił na oślep, ale czasem trafiał. Zrozumiałem wtedy, że należy gościa punktować na środku ringu, nie wolno chcieć go znokautować za wszelką cenę, bo to może się źle skończyć. Naprawdę można tę pięściarską zasadę przenieść również do zupełnie niesportowej rywalizacji. Później w Sejmie grałem w piłkarskiej reprezentacji naszego parlamentu i w kadencji 1997-2001 r. byłem najskuteczniejszym jej strzelcem, mimo niewykorzystanego karnego w meczu z Bundestagiem. Niemcy zachowali się wtedy nie fair, bo w ich rzekomej reprezentacji Bundestagu grało kilku zawodowców, między innymi bramkarz, który wybronił moją „jedenastkę”. Wtedy przegraliśmy 1:2, a gola dla nas strzelił marszałek Sejmu śp. Maciek Płażyński, który później zginął pod Smoleńskiem. Pamiętam wyjazdowy mecz z reprezentacją Słowacji, w której zagrał ich premier Mikulas Dziurinda, gdzie strzeliłem dwie bramki. A także mecz w Przemyślu z Węgrami, w którym na lewej obronie – a ja biegałem na prawym skrzydle – wystąpił wielokrotny „prawdziwy” reprezentant Węgier. W efekcie regularnie wchodził we mnie ślizgiem, a ja fruwałem… Dopiero w następnej kadencji posłami zostali Roman Kosecki oraz Cezary Kucharski i wtedy oni strzelali najwięcej bramek, ale wcześniej to ja byłem „łowcą goli” (śmiech). Teraz mam w biurze tzw.wioślarza, w domu rower stacjonarny, no i trochę pływam. Kiedyś nieźle grałem w szachy, lecz dzisiaj przegrywam większość partii z moim trzynastoletnim synem. A fascynacja sportem ? Zaraz, gdy tylko nauczyłem się czytać, wpadły mi w ręce publikacje o dawnych polskich sportowcach, którzy jednocześnie walczyli z niemieckim okupantem: Januszu Kusocińskim, Stanisławie Marusarzu, Bronisławie Czechu, Eugeniuszu Lokajskim, Józefie Noji. Ci herosi zawładnęli wyobraźnią kilkulatka. Pasja została do dziś.

Działałeś w piłce nożnej, jesteś wciąż obecny w żużlu, w siatkówce i w ruchu olimpijskim. Który sport jest Ci najbliższy?

Jestem członkiem Prezydium Zarządu PKOI. Do władz Polskiego Komitetu Olimpijskiego wybrano mnie przed sześcioma laty. Byłem też wiceprezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej oraz szefem rad nadzorczych klubów Skra Bełchatów (przez prawie trzy lata) i Cuprum Lubin (ponad dwa lata). Dalej jestem prezesem Fundacji Polska Siatkówka, która działa pod oficjalnym parasolem PZPS. Przed przyznaniem Polsce piłkarskiego Euro '2012 byłem wiceszefem Wydziału Zagranicznego PZPN i aby zdobyć owo Euro '2012 dla naszego kraju spotykałem się z członkami Komitetu Wykonawczego UEFA lobbując za kandydaturą Polski. Ze sportów nieolimpijskich najbliższy jest mi oczywiście żużel – przez osiem lat byłem prezesem i wiceprezesem Sparty Wrocław, a więc klubu, w którym od lat we władzach jest mój syn Przemysław. Teraz co roku jestem Patronem Honorowym blisko 20 imprez rangi mistrzowskiej – świata, Europy i Polski w żużlu klasycznym, ale także sporadycznie w long tracku i ice speedwayu. Zatem z dyscyplin nieolimpijskich najbliższy jest mi żużel, a z olimpijskich rzecz jasna siatkówka.

Żużlowa WTS Betard Sparta Wrocław to klub najbliższy Twemu sercu? Wiemy, że pomagałeś też innym choćby… Unii Leszno, a przecież na Stadionie Smoczyka miałeś kiedyś nieprzyjemną przygodę. Opowiedz, jak się skończyła.

Gdy byłem europosłem z Wielkopolski, w 2014 roku namówiłem ówczesnego prezesa jednego z trzech największych banków w Polsce – chodzi o  Bank Zachodni WBK, którego główna siedziba znajdowała się w Poznaniu – aby został sponsorem wtedy mającej problemy finansowe Unii Leszno. I tak było przez dwa sezony. Owym prezesem był… Mateusz Morawiecki. A co do tej „przygody” na stadionie „Byków”, to przyjechałem tam jako prezes Sparty, miałem na szyi żółto-czerwony szalik i jakiś młody chuligan rzucił się na mnie, i uderzył w głowę. Wylądowałem w szpitalu, miałem robioną tomografię, a tego chuligana po paru latach policja aresztowała we Wrocławiu, gdy… okradał kościół!

Co najbardziej Cię pociąga w speedwayu i w siatkówce?

Jak zdecydowana większość moich rodaków bardzo lubię gdy Biało-Czerwoni wygrywają (śmiech). Świadomość, że działa się na rzecz dyscyplin, w których jesteśmy najlepsi na świecie – albo jednymi z najlepszych – jest krzepiąca.

Od wielu lat jesteś jakże cenionym w środowisku patronem prestiżowych imprez żużlowych, o czym często piszemy, co się wiąże z poszukiwaniem sponsorów. I zawsze Ci się udaje. Od tylu lat. To tajemnica kuchni, czy zdradzisz, jak to robisz, że jesteś w tym aż tak skuteczny?

Staram się przekonywać ludzi kierujących spółkami Skarbu Państwa, czy firmami prywatnymi, że wejście w najbardziej popularne w naszym kraju dyscypliny, to nie jest żadna „łaska”, tylko jest to dla nich opłacalne z punktu widzenia biznesowego. Chodzi o to, że liczne transmisje telewizyjne generują znakomity zwrot medialny. A więc są to po prostu dobrze zainwestowane w marketing pieniądze. No i wyrobiłem sobie przez lata nazwisko bardzo kojarzone w polskim sporcie, co też często otwiera mi drzwi.

Ludzie mówią, że polityka nie powinna wkraczać do sportu, a spółki Skarbu Państwa nie powinny sponsorować poszczególnych klubów, tylko np. całe dyscypliny i reprezentacje. Jakie jest Twoje zdanie?

A inni ludzie mówią, że to wspaniale, iż SSP, czyli Spółki Skarbu Państwa ratują klubowe fundusze tak jak to ma miejsce ostatnio w przypadku Orlenu, który wspiera Motor Lublin, Totalizatora Sportowego i KGHM, które wspierają czy mają wspierać Spartę Wrocław, ENEI wspierającą żużel w Poznaniu, Zielonej Górze, Lesznie i Gorzowie, czy znów KGHM, który  jako sponsor również dołączył do  wspomnianej Stali Gorzów. Ci, którzy narzekają na sponsoring państwa dla poszczególnych klubów, gdy tylko pojawia się możliwość, aby z niego skorzystać  – są pierwsi!

Twoi ulubieni sportowcy? I z którymi masz najbliższy najbardziej sympatyczny kontakt? Jakieś anegdotki?

Nieraz są to kontakty czysto prywatne, więc pozwolę sobie o tym w ogóle nie mówić, bo przecież naprawdę nie wszystko jest na sprzedaż. Z cudzoziemców w swoim czasie najbardziej lubiłem Grega Hancocka i ta sympatia do niego pozostała mi do dziś. Z żużlowców starszego pokolenia najdłużej znałem Jurka Szczakiela i Zenka Plecha. Mam też sympatyczny kontakt z Janem Ząbikiem. Z tych młodszych szczególnie lubię Tomasza Golloba i Krzysztofa Cegielskiego. A co do anegdod, to chyba więcej mam takowych z ludźmi estrady i filmu jak nieżyjące już śp.śp.Danuta Rinn i Ania Przybylska.

Znamy się ponad 20 lat i wiem, że nigdy nie odmawiasz pomocy sportowcom, generalnie ludziom, którzy Cię o nią poproszą. Możesz podać kilka takich przykładów? Wierzysz, że dobra karma wraca do człowieka?

Nie pomagam po to, żeby się tym chwalić, nie wypada mi więc mówić o konkretach. Pomagam różnym ludziom w różnych sytuacjach i w różnym wieku. Zarówno sportowcom, którzy są już u kresu życia, jak i tym, którzy wychodzą z ciężkich kontuzji, albo też dopiero zaczynają poważniejszą karierę. A co do karmy, to myślę, że nie tylko dobro wraca, ale też i zło…

Ci co Cię znają, wiedzą, iż jesteś niezmordowanym wulkanem energii, ciągle w ruchu, ciągle w pracy, często się przemieszczasz, skąd czerpiesz tyle sił witalnych i czy Ty w ogóle śpisz? Jeździsz na jakieś wakacje i zapominasz wtedy o obowiązkach zawodowych, czy raczej jest to niemożliwe?

Rzeczywiście, na wakacjach nie byłem przez trzy lata, ale teraz uznałem, że trzeba zwolnić (śmiech). Mam teorię slotów, która mówi, że mamy w życiu określony czas na zrobienie pewnych rzeczy, jednak ten czas nie trwa wiecznie. Jak pisał Czesław Miłosz: „Co zdążysz zrobić to zostanie. Choćby ktoś inne mógł mieć zdanie”. W związku z tym trzeba maksymalnie wykorzystywać czas nam dany. A ponadto pracowitość odziedziczyłem po mojej śp. Mamie i Ojcu. To chyba genetyczne uwarunkowania (śmiech).

Czy na Sylwestra, bądź na swoje 60. urodziny powziąłeś jakieś postanowienia, poczyniłeś plany na bliższą i dalszą przyszłość?

Uważam, że wszystko jeszcze przede mną (śmiech). A jeśli nie wszystko, to naprawdę jeszcze wiele…

Jak sobie radzisz z hejterami? Ja np. jeszcze nie nabrałem całkowitej odporności na ich jad, no, ale mówi się, że w polityce trzeba mieć grubą skórę.

Nie zwracam na nich szczególnej uwagi, często to chorzy z nienawiści ludzie. A nienawiść to coś, co niszczy przede wszystkim tych, którzy nienawidzą.

Jesteś członkiem PKOl., co zatem sądzisz o zakusach MKOl., żeby pod białą flagą dopuścić rosyjskich i białoruskich sportowców do igrzysk w Paryżu? Coraz więcej krajów zaczyna mówić, że w takim razie zbojkotują tę imprezę. To dobra reakcja? Jak to wszystko się zakończy?

Nie uważam, żeby doszło do bojkotu. Jeżeli będziemy wytwarzać solidarną presję na MKOI., to nie dojdzie do startu sportowców ze Wschodu na IO w Paryżu, jeśli będzie trwała tam wojna. Uważam, że to jak w tej sprawie postępuje tenisowa ATP, czy Międzynarodowy Związek Szermierczy to hańba.

Skoro bawimy się we wróżów, to weź do ręki szklaną kulę i powiedz jaki to będzie rok dla polskiego sportu, ze szczególnym uwzględnieniem żużla i siatkówki…

W żużlu Bartek Zmarzlik stoczy bój z Maciejem Janowskim o tytuł indywidualnego mistrza świata i doprawdy nie wiem, kto wygra… Za to Polacy we Wrocławiu odzyskają tytuł drużynowych mistrzów świata, a tenże Wrocław pojedzie w finale DMP z Lublinem lub z Częstochową. Wiem, kto wygra, ale nie powiem… Co do siatkówki, to nasza reprezentacja stanie na podium mistrzostw Starego Kontynentu i będzie to trzeci medal ME, co przypomni nam medalową serię z przełomu lat 1970-ych i 1980-ych, kiedy Biało-Czerwoni cztery razy pod rząd zdobywali srebrny medal. Myślę też, że zarówno w siatkówce męskiej jak i w żeńskiej dojdzie do zmian na tronie i dotychczasowi mistrzowie nie obronią tytułów.

Pytał BARTŁOMIEJ CZEKAŃSKI