Żużel. 10 lat Pawła Przedpełskiego w żużlu. „Przejdę przez wszystko, żeby móc ścigać się z dobrym skutkiem”

Paweł Przedpełski i Patryk Dudek. fot. Taylor Lanning
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

 

Właśnie mija dziesięć lat, odkąd Paweł Przedpełski na poważnie rozpoczął swoją przygodę z żużlem. Jako młody chłopak nie planował uprawiać tej dyscypliny, ale rzeczywistość pchnęła go w tym kierunku i teraz na pewno tego nie żałuje. Do żużlowego świata wszedł w wielkim stylu, od razu zwracając na siebie uwagę całego środowiska. Potem co prawda pojawił się spory kryzys, który na pewien czas znacząco osłabił jego skuteczność, ale po tym przestoju był w stanie znowu wskoczyć na znacznie wyższy poziom. W tej chwili – jako człowiek bogatszy o nową wiedzę i wiele wartościowych doświadczeń – skupia się na tym, aby w możliwie największym stopniu napędzić swoją dalszą karierę.

 

– W naszej rodzinie wcześniej nikt nigdy nie jeździł na żużlu, ale ten sport, odkąd tylko pamiętam, zawsze istniał w naszym domu. Całą rodziną zagorzale kibicowaliśmy toruńskiej drużynie. W okresie mojego dzieciństwa niedziela wyglądała w taki sposób, że jedliśmy jajecznicę na śniadanie, potem szliśmy do kościoła, a następnie był czas na żużel. Jeżeli mecz był u nas, to udawaliśmy się na stadion, a jak jechaliśmy na wyjeździe, to nastawialiśmy odbiornik i słuchaliśmy relacji w Radiu PiK. Wtedy nie było jeszcze zbyt wielu transmisji telewizyjnych, więc trzeba było radzić sobie w taki sposób. Często było tak, że tata robił coś w ogródku, ja mu pomagałem i słuchaliśmy przy tym żużla. To były takie nasze rodzinne rytuały weekendowe – opowiada Przedpełski o swoim obcowaniu z czarnym sportem w czasach, zanim został zawodnikiem.

W tamtym okresie torunianin sam też miał już pewien kontakt z motocyklami. – Mój starszy brat Łukasz jeździł sobie na motocrossie, więc wkrótce do niego dołączyłem – wyjaśnia. Z czasem Łukasz postanowił spróbować swoich sił w żużlu, więc rodzina Przedpełskich jeszcze głębiej weszła w ten sport. Pawła nie ciągnęło jednak do uprawiania tej dyscypliny. – Ja niekoniecznie chciałem się tym zająć. Nie miałem takiego planu ani żadnego wielkiego zawzięcia, żeby pójść w tym kierunku. To były jakieś moje wewnętrzne odczucia. Wolałem raczej pomagać mojemu bratu jako mechanik i pracować przy jego sprzęcie – zdradza. W klubie wychodzono jednak z założenia, że i Paweł nadawałby się na żużlowca, dlatego starano się go do tego przekonać.

„Za każdym razem niemal na siłę chcieli wsadzić mnie na motocykl”

– Byłem namawiany zarówno przez ówczesnego prezesa Wojciecha Stępniewskiego, jak również przez trenera Jana Ząbika czy mojego brata. Jak przychodziłem z Łukaszem na treningi, to oni za każdym razem niemal na siłę chcieli wsadzić mnie na motocykl. Ja jednak zawsze im odmawiałem – wspomina Przedpełski. – Ja wielokrotnie widziałem jak on niesamowicie wywijał na crossie czy na quadzie. Koło ich domu znajdował się tor crossowy, więc miał do tego świetne warunki. Tam zresztą przyjeżdżało wielu chłopaków. Miałem też okazję zobaczyć go podczas jazdy motocyklem po lodzie. Od początku wydawał się kandydatem na dobrego żużlowca. Zacząłem go namawiać, żeby poszedł w tym kierunku, ale on się upierał, że nie chce i woli być mechanikiem. Męczyłem go chyba jakieś dwa lata, zanim coś się ruszyło w tej kwestii. Paweł na pewno lubił sporty motorowe i cały czas znajdował się blisko swojego brata, ale do samego żużla jakoś się nie garnął – zdradza Jan Ząbik.

W końcu jednak wszystkie zabiegi mające na celu wciągnięcie Pawła w uprawianie żużla przyniosły zamierzony efekt. – Pewnego dnia zostałem postawiony przed faktem dokonanym. Usłyszałem tylko, że motocykl jest już przygotowany, że kevlar też już na mnie czeka, więc stwierdziłem, że w takiej sytuacji nie ma innej opcji i muszę spróbować. Pomyślałem sobie, że nie mogę wyjść na mięczaka, bo będzie siara i wstyd. Wsiadłem zatem na ten motocykl i te pierwsze okrążenia sprawiły mi nawet jakąś przyjemność. W miarę mi to wychodziło, więc doszło do tego, że potem rozpocząłem regularne treningi na torze – opowiada Przedpełski.

„Kiedy wsiadł na motocykl żużlowy, to zrobił prawdziwą furorę”

– Paweł umiał szybko przenosić na tor wszystko, co mu się mówiło, a potem był w stanie to powielać. Na pewno okazywał się pojętnym uczniem, a przy tym wyglądał na otrzaskanego z motocyklem. Śmiało można powiedzieć, że miał do tego smykałkę i szybko chwytał, o co w tym chodzi. Od samego początku radził sobie bardzo dobrze i praktycznie wszystko mu wychodziło. Było widać, że może być z niego kawał zawodnika. Nie potrzebował dużo czasu, żeby stać się żużlowcem gotowym do rywalizacji z innymi – zdradza Ząbik, pytany jak wyglądały pierwsze kroki Przedpełskiego w żużlu. – Paweł nie był ukierunkowany na uprawianie żużla, bo znacznie bardziej ciągnęło go do motocrossu, ale kiedy wsiadł na motocykl żużlowy, to zrobił prawdziwą furorę. Już po kilku pierwszych treningach jeździł pełnym ślizgiem, a to jest duża sztuka. W swoim życiu widziałem wielu utalentowanych zawodników, ale mimo tego jazda Pawła robiła na mnie spore wrażenie – dodaje Sławomir Kryjom, który był menagerem toruńskiej drużyny w momencie, kiedy Przedpełski rozpoczynał swoją przygodę z żużlem.

Krótko po pierwszych treningach młody torunianin zdołał uzyskać licencję. Wszystko to działo się w 2011 roku. – Paweł doszedł do tego w naprawdę rekordowym tempie. Warto jednak wspomnieć, że w pierwszym podejściu do egzaminu miał defekt motocykla, więc teoretycznie mógł go nie zaliczyć. Na szczęście udało się udowodnić, że to nie był jego błąd, tylko wina sprzętu, dlatego komisja egzaminacyjna dopuściła go do powtórki. Tam było już wszystko w porządku i przeszedł całą procedurę bez problemu – ujawnia Kryjom. – Można było żałować jedynie, że Paweł nie zaczął swojej przygody z żużlem ze dwa lata wcześniej. Dzięki temu znajdowałby się w trochę innym miejscu na starcie i być może wycisnąłby z siebie jeszcze więcej. To był jednak jego wybór i tutaj nie dało się niczego przeskoczyć – sygnalizuje Ząbik, odnosząc się do faktu, że Przedpełski na poważnie wchodził do żużlowego świata dopiero w wieku 17-18 lat. Podobnie zresztą patrzy na to ówczesny menager „Aniołów”. – Pawłowi wszystko co związane z jazdą na żużlu przychodziło stosunkowo łatwo, ale trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że zaczął trochę późno. Gdyby to nastąpiło z rok czy ze dwa lata wcześniej, to myślę, że mógłby być jeszcze lepszym zawodnikiem – słyszymy od Kryjoma.

„Nie byłem do końca pewny, że żużel jest czymś dla mnie”

Czasu rzecz jasna nie dało się cofnąć, ale mimo tego Przedpełski po zdaniu licencji otworzył sobie drzwi do żużlowej kariery. – Na tamtym etapie być może nie byłem jeszcze do końca pewny, że żużel jest czymś dla mnie, ale mimo tego – choć sam nie wiem, dlaczego – miałem w sobie coś takiego, że po prostu trenowałem i robiłem wszystko z myślą o tym sporcie. Nawet jeśli nie byłem jeszcze za bardzo przekonany, to przygotowywałem się przez całą zimę, bo wychodziłem z założenia, że pewnie będę jeździł. Miałem z tyłu głowy, że może być fajnie, więc po prostu się starałem. Mimo tego, że nie było wielkiego przymusu, żeby trzymać dietę czy trenować fizycznie na jakimś wyższym poziomie, to przyglądałem się jak podchodzą do tego profesjonaliści i od samego początku właśnie tak próbowałem postępować. Wychodzi na to, że pojawiało się u mnie jakieś wewnętrzne zacięcie, które z czasem zaczęło tylko rosnąć – słyszymy od Przedpełskiego. – Paweł bardzo się przykładał do zajęć ogólnorozwojowych czy jakichkolwiek innych. Było widać, że podchodzi do tego z należytą starannością. Po prostu chciał być w formie i wiedział, że bez ciężkiej pracy nic wielkiego nie da się zrobić – zauważa Ząbik.

Ostatecznie kariera Łukasza niespecjalnie się rozwinęła i stosunkowo szybko dobiegła końca, za to Paweł zaczął rozkwitać jako żużlowiec. – Łukasz był wysoki i mocno zbudowany, z kolei Paweł niski i szczuplutki. Biorąc pod uwagę, jakie warunki fizyczne są najbardziej preferowane w żużlu, przewaga na pewno była po stronie Pawła. Jemu zresztą wszystko przychodziło znacznie szybciej niż Łukaszowi – ocenia Ząbik. – Los tak to poukładał, że razem z moim bratem całkowicie zamieniliśmy się rolami. Łukasz stał się moim mechanikiem i wsparciem teamowym, a ja zacząłem jeździć na żużlu. To wszystko wyszło trochę przypadkowo, ale widocznie tak miało być. Może i dobrze, że tak się stało – zauważa Paweł.

„Pojawiły się motyle w brzuchu, które mam do dzisiaj”

Początkowo Paweł występował głównie w zawodach młodzieżowych, gdzie stopniowo się rozjeżdżał. W 2012 roku zaliczył również dwa gościnne występy w barwach drugoligowej drużyny z Piły, dzięki czemu miał okazję po raz pierwszy posmakować rozgrywek ligowych. – Jak zdałem licencję i zaczęło się to pierwsze poważniejsze ściganie w zawodach, to pojawiły się motyle w brzuchu, które mam do dzisiaj. Wtedy poczułem, że ta rywalizacja może być naprawdę fajna – wspomina torunianin, który w tamtym czasie powoli zaczynał uświadamiać sobie, że jednak mógłby na poważnie zabrać się za żużel. Stopniowo dojrzewała w nim myśl, że zostanie żużlowcem wcale nie jest takim złym pomysłem. – Pierwsze wygrane biegi na pewno pozytywnie mnie nastrajały. To był taki impuls, dzięki któremu mogłem jeszcze bardziej uzmysłowić sobie, że podoba mi się ta jazda. Przyjeżdżanie do mety na pierwszym miejscu oraz pokazywanie się z dobrej strony w zawodach tylko mnie podkręcało. Dochodziło do mnie, że może być stać mnie na coś większego, więc warto iść w tym kierunku – opowiada.

Pod koniec sezonu 2012 Paweł zaczął pojawiać się również w składzie toruńskiej drużyny, choć wtedy chodziło przede wszystkim o to, żeby dopełniać nim meczowe zestawienie, a jednocześnie zastępować go nieco bardziej doświadczonymi zawodnikami. Młody żużlowiec miał głównie oswajać się z ekstraligową rzeczywistością i chłonąć atmosferę towarzyszącą rywalizacji na najwyższym poziomie. Okazało się jednak, że przy okazji trzech ostatnich meczów sezonu, czyli rewanżowego półfinału z tarnowianami i dwumeczu o brąz z zielonogórzanami, Paweł miał okazję wyjechać po jednym razie na tor i – co warte podkreślenia – za każdym razem dowoził do mety po jednym punkcie. W swoim ekstraligowym debiucie na Motoarenie pokonał samego Janusza Kołodzieja, co zrobiło spore wrażenie i odbiło się szerokim echem. – Oglądałem ten mecz w telewizji i już wtedy przeczuwałem, że wokół tego chłopaka będzie działo się wiele dobrego – zdradza Kryjom, który akurat w tamtym sezonie miał roczną przerwę od pracy w Toruniu. – Emocje były ogromne. Na tamtym etapie już samo wyjście na prezentację okazywało się sporym przeżyciem. Miałem wokół siebie zawodników, których do niedawna podziwiałem z trybun czy grałem nimi w grze komputerowej. Patrzyłem na nich, jakby byli namalowani. Nie dowierzałem, że tam jestem. Dla mnie to były niesamowite wrażenia. Strasznie się cieszyłem, że wszystko tak się układało i bardzo szybko doszedłem do tego miejsca – wspomina tamte chwile Przedpełski.

„Starałem się zrobić wszystko, żeby stać się pewniakiem”

Od sezonu 2013 Paweł startował już regularnie w barwach toruńskiej drużyny. – Na pewno skorzystałem na tym, że wtedy obowiązywał KSM. Wcześniej pozycje juniorskie były zajęte przez braci Pulczyńskich, ale przy tamtych przepisach oni nie mieścili we dwójkę w składzie. W ten sposób zwolniło się jedno miejsce, które mogłem zająć. Ja miałem niższy KSM, dlatego pasowałem do meczowego zestawienia. Dla mnie to była wielka szansa, zatem starałem się zrobić wszystko, żeby stać się pewniakiem na pozycji młodzieżowej i zagwarantować sobie miejsce w drużynie na stałe – komentuje zawodnik. – Nawet gdyby nie było KSM-u lub gdybyśmy mieli większe pole manewru w jego obrębie, to podejrzewam, że Paweł i tak bez problemu wywalczył by sobie miejsce w składzie. Już na etapie sparingów przed sezonem widziałem, że on okazywał się bardzo konkurencyjny dla braci Pulczyńskich. Wcześniej to oni byli podstawowymi młodzieżowcami toruńskiego klubu, ale biorąc pod uwagę, że wielkimi krokami zbliżali się do końca wieku juniora, nie widziałbym żadnych przeciwskazań, aby dawać szanse Pawłowi – przekonuje Kryjom, który przed sezonem 2013 wrócił do pracy w Toruniu i miał okazję być blisko Przedpełskiego, gdy ten na dobre wchodził do rywalizacji na ekstraligowym poziomie.

Pierwszy pełny sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej Paweł zakończył z wyśmienitą jak na debiutanta średnią 1,750. W kolejnych latach utrzymywał wysoką formę i potwierdzał, że to nie był żaden przypadek czy chwilowy wyskok. W 2015 roku, jako zaledwie 20-latek, okazał się nawet najskuteczniejszym zawodnikiem toruńskiej drużyny, mimo tego, że w składzie znajdowali się wówczas tacy zawodnicy jak Grigorij Łaguta, Chris Holder czy Jason Doyle. – Na pewno pojawiały się sygnały, które pozwalały sądzić, że tak się stanie, zatem to nie była wielka niespodzianka – zaznacza Kryjom. – Nie ukrywam, że w tamtych latach miałem trafiony sprzęt i dobrze mi się na nim jeździło. Wtedy nie musiałem za wiele myśleć o tych motocyklach czy kombinować z ustawieniami. Na dodatek zawody zaczynałem od biegu juniorskiego, który był dobrym przetarciem przed późniejszymi biegami już głównie z seniorami. Wejście w rywalizację było dosyć łagodne i ten układ okazywał się dla mnie bardzo przyjazny – tłumaczy Przedpełski. – Pawła na pewno wyróżniały też bardzo dobre starty, które wielokrotnie okazywały się jego wielkim atutem – dodaje Kryjom.

„Z każdym kolejnym meczem budował sobie coraz mocniejszą pozycję”

Z debiutanckiego sezonu Pawła wszyscy najbardziej zapamiętali jego spektakularne występy w Lesznie i we Wrocławiu, gdzie zdobywał odpowiednio 16 punktów z dwoma bonusami oraz 15 oczek. W pierwszym wypadku pojawił się na torze siedem razy, natomiast w drugim o jeden raz mniej. – Tamte tory przygotowywano wtedy w taki sposób, że najkorzystniej było jechać po nich przy samym krawężniku, a Paweł miał to opanowane do perfekcji. On potrafił przykleić się do kredy i bardzo szybko poruszać się tą linią jazdy, więc przy jego dobrym starcie to dawało mu sporą przewagę – analizuje Kryjom. – Warto wspomnieć, że wtedy w Lesznie Paweł w ostatnim biegu zmienił samego Tomasza Golloba. Dzięki niemu w ogóle mogliśmy odwrócić losy tamtego spotkania, bo w pewnym momencie przegrywaliśmy już nawet dwunastoma punktami, a ostatecznie zdołaliśmy wyciągnąć remis. We Wrocławiu natomiast Paweł pomógł nam znacząco zniwelować rozmiary porażki – dodaje ówczesny menager „Aniołów”. – Rok 2013 na pewno okazał się przełomowy dla Pawła w kontekście rozwoju jego żużlowej kariery. Wszyscy widzieliśmy, że momentalnie stał się jednym z najlepszych polskich juniorów i zaczął bardzo mocno pukać do czołówki – podkreśla nasz rozmówca.

Paweł w okresie młodzieżowym był prawdziwym asem w rękawie toruńskiego sztabu szkoleniowego, ponieważ stwarzał dodatkowe możliwości taktyczne, dzięki którym można było podnosić moc zespołu. Jego dobra jazda sprawiała, że wielokrotnie zastępował starszych i bardziej doświadczonych kolegów. – Ja wiedziałem, że Paweł chce i powinien jeździć więcej niż tylko w trzech biegach, które miał rozpisane w programie. Widząc jego dobrą postawę, wymagałem od naszych seniorów, żeby oddawali mu pojedyncze wyścigi i na szczęście nie było z tym problemu. Potem jednak nie miałem już skrupułów, żeby w niektórych biegach z własnej inicjatywy zastępować nim innych zawodników. On po prostu wielokrotnie okazywał się jednym z najmocniejszych ogniw naszego zespołu i był w stanie dawać nam bardzo ważne punkty. Jeżeli Paweł kończył zawody z mniejszą liczbą biegów, to widać było u niego sportowe podrażnienie wynikające z profesjonalnego podejścia do tematu. Jemu po prostu zależało, żeby jak najczęściej pokazywać się na torze – przyznaje Kryjom. – Z każdym kolejnym meczem Paweł budował sobie coraz mocniejszą pozycję w zespole. Nikt jednak nie dał mu tego za darmo. To był efekt jego ciężkiej pracy i zaangażowania. W pewnym momencie dostał swoją szansę i potrafił ją wykorzystać. Na początku kariery okrzyknięto go mianem „Pawełka”, ale w rzeczywistości on bardzo szybko stał się Pawłem z krwi i kości, który okazywał się bardzo wartościowym zawodnikiem – dopowiada nasz rozmówca.

„On był aż za grzeczny jak na żużlowca”

A jak te wszystkie korzystne wyniki oraz cała towarzysząca im otoczka wpływały na Pawła? – W jego wypadku na pewno nie było mowy o jakiejkolwiek wodzie sodowej. Pod tym względem gigantyczną pracę wykonywali jego rodzice, którzy od wczesnego dzieciństwa wpajali mu, na jakich wartościach powinien się opierać. Wiadomo, że każde biegowe zwycięstwo powodowało u niego niesamowitą radość i dawało mu gigantyczną satysfakcję, ale to go tylko pozytywnie napędzało. Śmiało mogę powiedzieć, że u niego nie było żadnych przejawów niesportowego zachowania czy niewłaściwego prowadzenia się w normalnym życiu poza żużlem – ocenia Kryjom. – Ja zawsze powtarzałem, że on był aż za grzeczny jak na żużlowca. Na każdym kroku okazywał się miłym, spokojnym i kulturalnym chłopakiem, więc stanowił zupełne przeciwieństwo w odniesieniu do wielu innych zawodników. Z nim można było porozmawiać nie tylko o żużlu i motocyklach, ale też o polityce oraz bieżących wydarzeniach na świecie. Nigdy nie mieliśmy żadnego zatargu – dodaje ówczesny menager „Aniołów”.

Paweł pojawił się w żużlu nagle i znienacka, więc w przeciwieństwie do niektórych zawodników nie musiał już na samym początku startować z ciężarem, że od długiego czasu zapowiadano go jako wielki talent, z którym można wiązać spore nadzieje na przyszłość. Z czasem jednak, gdy zaczął regularnie pokazywać się z bardzo dobrej strony, coraz częściej stawiano go w jednym szeregu z najlepszymi juniorami i postrzegano go jako coraz pewniejszy punkt zespołu. Czy to nie generowało u niego dodatkowej presji, że trzeba sprostać rosnącym oczekiwaniom, utrzymywać wysoką formę i konsekwentnie potwierdzać swoją wartość? – W jakiś sposób na pewno to odczuwałem. Za tymi dobrymi wynikami szły też powołania do kadry i występy z najlepszymi juniorami na świecie. Świadomość, że znalazłem się w takiej ekipie i doszedłem do takiego poziomu sprawiała, że sam od siebie wymagałem, aby po prostu robić dobrą robotę na torze. Wiedziałem, że nie trafiłem tam przypadkiem, więc to do czegoś zobowiązywało. Pewnego rodzaju presja wywierała się samoistnie i trochę obciążała moją głowę, ale myślę, że to popychało mnie do przodu i dodatkowo mobilizowało – odpowiada Przedpełski.

Na przedzie Paweł Przedpełski. fot. Jarosław Pabijan

„Wiele osób przyczyniało się do mojego żużlowego rozwoju”

Paweł miał to szczęście, że w początkowej fazie swojej kariery mógł startować w jednym zespole z gwiazdami światowego formatu, takimi jak Tomasz Gollob, Chris Holder, Darcy Ward, Emil Sajfutdinow, a później także Greg Hancock czy Martin Vaculik. – Myślę, że to bardzo mi pomogło i wiele na tym skorzystałem. Mogłem podpatrywać najlepszych zawodników na świecie, zadawać im pytania i jeździć z nimi w parze. To nie byli indywidualiści, tylko ludzie nastawieni na pracę zespołową, a od takich można się dużo nauczyć. Na torze ich głowa bardzo często wędrowała w kierunku partnera, więc wspólnymi siłami można było walczyć o jak najlepszy wynik dla zespołu – przekonuje zawodnik. – Myślę, że najlepiej jeździło mi się z Gregiem Hancockiem. Nawet jakbym się porządnie zastanowił, to chyba nie znalazłbym biegu, w którym on mi przeszkodził. Ja od samego początku starałem się dogadać na torze ze wszystkimi, ale w rzeczywistości to nie zawsze okazywało się możliwe. Wiadomo, że poszczególni zawodnicy różnią się między sobą. Każdy ma inny styl jazdy czy inny plan w głowie, więc nie zawsze udaje się wszystko pozgrywać. Trafiłem jednak na wielu kolegów z pary, po których mogłem się spodziewać, że jeśli tylko nadarzy się okazja, to będę mógł liczyć na ich wsparcie – dodaje nasz rozmówca.

Paweł wspomniał o Hancocku, ale Kryjom zwraca uwagę, że Przedpełski bardzo dobrze wypadał również podczas wspólnej jazdy z Tomaszem Gollobem. – Tomek przeważnie był ustawiany z takim numerem, że w początkowej fazie zawodów towarzyszył młodzieżowcom i potrafił z nimi dobrze współpracować. Jeżeli Paweł szybko wyskoczył ze startu, to Tomek wiedział, jak się zachować i wielokrotnie robił dla niego świetną robotę na torze. Paweł lubił przykleić się do krawężnika, z kolei Tomek był zawodnikiem bardziej ofensywnym, preferującym jazdę po szerokiej, więc oni idealnie pasowali do jazdy parą. Dla Pawła to na pewno było bardzo pomocne – analizuje były menadżer toruńskiej drużyny. – Wiele osób przyczyniało się do mojego żużlowego rozwoju, więc nie jestem w stanie powiedzieć, kto wpływał na mnie w największym stopniu i od kogo najwięcej czerpałem. Starałem się korzystać ze wszystkich możliwości i wyciągać coś od każdego. Od początku wychodziłem również z założenia, że żużel jest taką dyscypliną, w której wiele rzeczy trzeba wyczuć samodzielnie i dojść do nich indywidualnie – mówi Przedpełski, pytany o osoby, które najbardziej oddziaływały na niego w początkowej fazie kariery. – Na korzyść Pawła na pewno działał fakt, że szybko zaczął porozumiewać się po angielsku, więc był w stanie łapać świetny kontakt z obcokrajowcami. Między nimi nie było żadnej bariery językowej. Niewielu jest zawodników, którzy w tak młodym wieku potrafią skomunikować się z zagranicznymi kolegami, więc Paweł pod tym względem na pewno pozytywnie się wyróżniał – podkreśla Kryjom.

„Zrodziło się marzenie, żeby mieć ten charakterystyczny znaczek na czapeczce oraz na kasku”

Coraz lepsza jazda Pawła sprawiła, że stosunkowo szybko zaczął przyciągać uznanych sponsorów, którzy w żużlowym światku cieszą się wysoką rozpoznawalnością i sporym prestiżem. Najpierw była to firma Boll, a później Monster Energy. – Ja od dziecka lubiłem sporty motorowe, a ten logotyp regularnie się tam przewijał i był bardzo dobrze znany. Kiedy zobaczyłem, że Monster na dobre wchodzi do żużla i pojawia się u Grega Hancocka, Chrisa Holdera, Darcy’ego Warda czy Tomasza Golloba, to zrodziło się u mnie marzenie, aby też mieć ten charakterystyczny znaczek na swojej czapeczce oraz na kasku. Wtedy to wydawało się dość odległe, ale zagnieździło się w mojej głowie. Pamiętam, że w początkowej fazie kariery pisałem nawet do nich z pytaniem o współpracę, ale na tamtym etapie dostałem grzeczną odmowę, z której wynikało, że jeszcze chwilę trzeba poczekać i poobserwować, jak sprawy będą się rozwijać – zdradza torunianin.

– Zrozumiałem wówczas, że najpierw trzeba coś sobą prezentować i pokazywać się z dobrej strony, żeby przyciągnąć zainteresowanie takiego sponsora. W tamtym momencie powiedziałem sobie, że będę do tego dążył i zrobię wszystko, co tylko będę mógł, żeby oni mnie dostrzegli i finalnie tak się stało. W 2015 roku podczas Drużynowego Pucharu Świata w Vojens, gdzie pełniłem funkcję rezerwowego w reprezentacji Polski, podszedł do mnie Joe Parsons z Monstera i zaproponował wsparcie. Dla mnie to było coś niesamowitego. Ta współpraca trwa do dzisiaj i bardzo ją doceniam. To nie jest tylko pomoc finansowa, ale coś znacznie więcej. Joe stał się dla mnie takim przyszywanym wujkiem, a może nawet drugim tatą. Złapaliśmy bardzo fajny kontakt i często ze sobą rozmawiamy. Na pewno mam w nim potężną podporę w kwestiach mentalnych czy sprawach prywatnych. Jeżeli zmagam się z jakimś problemem lub mam jakieś pytanie, to wiem, że w ciemno mogę się do niego zgłosić, bo on zawsze wyciągnie do mnie pomocną dłoń – kontynuuje Przedpełski.

„Apetyty miałem trochę większe i odczuwam delikatny niedosyt”

Poza wspomnianą już wcześniej ligą czy kadrą, Paweł w okresie młodzieżowym zaznaczał swoją obecność również w zawodach indywidualnych – zarówno tych krajowych, jak i międzynarodowych. W sezonach 2013 i 2016 zostawał Młodzieżowym Wicemistrzem Polski, a poza tym dwukrotnie startował w finałach Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów – choć tam nie zdobył medalu. Być może tych miejsc na podium nie ma wcale tak dużo, ale wielokrotnie meldował się w czołówce poszczególnych turniejów, a to już coś znaczy. Warto też wspomnieć, że w 2015 roku, jadąc z dziką kartą, zajął drugie miejsce w toruńskiej rundzie Speedway Euro Championship, a ponadto już jako młodzieżowiec zaliczał pierwsze udane biegi w cyklu Grand Prix – najpierw jako rezerwowy, a potem jako zawodnik startujący z jednorazową dziką kartą. Wiadomo, że w lidze Paweł spisywał się bez zarzutu, z jazdy w kadrze też wyciągnął wiele cennych medali, ale czy on sam jest zadowolony ze swoich indywidualnych osiągnięć z okresu juniorskiego?

– Byłem zadowolony, że tak szybko znalazłem się w gronie najlepszych juniorów i wypracowałem tam sobie całkiem niezłą pozycję, ale mimo wszystko apetyty miałem trochę większe i odczuwam delikatny niedosyt. Byłem w wysokiej formie, miałem dobrze spasowany sprzęt, więc chciałem walczyć o jak najwięcej sukcesów, ale nie zawsze wszystko układało się po mojej myśli. Dochodzę do wniosku, że mój wiek trochę mi nie pomógł. Wiadomo, że ja późno zacząłem jeździć na żużlu, więc w momencie, kiedy moi rówieśnicy startowali już w zawodach i zbierali cenne doświadczenie, ja dopiero zaczynałem wsiadać na motocykl i stawiałem pierwsze kroki w tym sporcie. W tej sytuacji wielokrotnie mi czegoś brakowało i trudniej było mi się w tym wszystkim tak od razu połapać. Tych okazji do sięgania po kolejne medale też nie miałem tak dużo jak mógłbym mieć, gdybym wcześniej zdecydował się rozpocząć karierę. Po czasie czułem, że te dwa dodatkowe sezony juniorskie, które mi przepadły z racji tego, że pojawiłem się w żużlu w takim wieku, a nie w innym, bardzo by mi się przydały. Wtedy jednak już nic nie mogłem z tym zrobić, więc musiałem iść przed siebie w takich warunkach, jakie sam sobie zgotowałem – odpowiada torunianin.

„Z biegiem czasu wszystko zaczęło się zmieniać”

Paweł przyznaje jednak, że z sentymentem wspomina swoje początkowe lata w żużlu, bo dla niego to był czas względnej beztroski. – Wtedy nie miałem jeszcze zbyt wielu zobowiązań. Wiadomo, że była szkoła, zdanie matury traktowałem priorytetowo, skupiałem się też na żużlu i jak najlepszym przygotowaniu do uprawiania tego sportu, ale mimo tego żyło się trochę luźniej, a samo myślenie było też nieco inne. Jeździłem na zawody, robiłem całkiem niezłe wyniki, a potem wychodziłem sobie na rower z kumplami, żeby poskakać po jakichś hopkach lub zajmowałem się czymś innym. Na moich barkach na pewno spoczywała znacznie mniejsza odpowiedzialność. Dopiero z biegiem czasu to wszystko zaczęło się zmieniać, ale to jest naturalna kolej rzeczy i kolejny etap życia, któremu trzeba stawić czoła – zdradza nasz rozmówca.

W okresie juniorskim kariera Pawła rozwijała się bardzo sprawnie i wręcz modelowo. Jeżeli jednak ktoś wychodził z założenia, że w późniejszym czasie torunianin będzie tylko się rozkręcał i żadna siła nie zdoła powstrzymać go przed równie skuteczną jazdą, to mocno się przeliczył. Po przejściu w wiek seniora jego forma znacząco spadła i trudno było rozpoznać w nim tego samego zawodnika, który do niedawna wszystkich tak bardzo czarował. W 2017 roku Przedpełski zakończył rozgrywki ze średnią 1,394, a rok później było tylko nieznacznie lepiej (1,478). W porównaniu do wcześniejszych sezonów różnica okazywała się zatem ogromna. – Paweł na pewno wpadł w niemałe turbulencje, bo te wyniki nie były zgodne ani z jego ambicjami, ani z oczekiwaniami jego najbliższego środowiska i kibiców – zauważa Kryjom.

„To wszystko stopniowo się nawarstwiało”

– W żużlu panuje takie przeświadczenie, że po zakończeniu wieku juniora będzie znacznie trudniej i u mnie to się poniekąd potwierdziło. To była trochę inna rzeczywistość, ale na pogorszenie moich wyników złożyło się też wiele innych czynników. W tamtym czasie mój tuner Peter Johns zmagał się z pewnymi problemami i miał trochę słabszy okres, więc praktycznie wszyscy zawodnicy, którzy startowali na jego sprzęcie, notowali spadek formy. Wcześniej wszystko było dobrze, dlatego jechałem na tym, co miałem i za dużo się nad tym nie zastanawiałem. Kiedy jednak to przestało się sprawdzać, to zrodził się niemały problem. Wiadomo, że z dnia na dzień trudno było znaleźć coś innego i znowu mieć najlepsze silniki. Potrzebowałem trochę czasu, żeby się w tym odnaleźć i dojść do korzystniejszych rozwiązań. Mnóstwo rzeczy trzeba było pozmieniać, a ja pod wieloma względami nie miałem jeszcze wystarczającego doświadczenia. Dotyczyło to także sfery mentalnej. Gdy brakowało mi prędkości i ten sprzęt nie działał tak samo jak wcześniej, to pojawiały się różne wątpliwości i spadała wiara w siebie. To wszystko stopniowo się nawarstwiało, jak w jakiejś kuli śnieżnej – tłumaczy Przedpełski.

Warto też zaznaczyć, że w sezonie 2017 Paweł złapał kontuzję, która wykluczyła go z jazdy w całkiem sporej liczbie meczów, natomiast rok później w toruńskim składzie na pozycji rezerwowego pojawił się obiecujący Australijczyk, Jack Holder, więc wychowanek toruńskiego klubu decyzją ówczesnego menagera Jacka Frątczaka po słabszych biegach dosyć często był zmieniany i odsuwany od jazdy. W obu tych sezonach Przedpełski miał zatem znacznie mniejszy komfort niż w latach juniorskich i okoliczności sprawiały, że trudniej było mu złapać właściwy rytm. Dla Pawła to była całkowicie nowa sytuacja. Wcześniej wszystko szło mu jak po sznurku, a wtedy nagle znalazł się w zupełnie innej żużlowej rzeczywistości.

„Przekonałem się, jaki tak naprawdę potrafi być żużel”

– Odbiór z zewnątrz całej tej sytuacji na pewno był dla mnie niemałym zaskoczeniem. Wcześniej wszyscy mnie chwalili, a tu nagle wszystko się odwróciło – przyznaje zawodnik, dodając jednocześnie, że po prostu musiał się z tym zmierzyć. – Przepracowałem wiele godzin z psychologiem i poświęciłem sporo czasu na uporządkowanie swojej sfery mentalnej. Myślę, że to bardzo mi pomogło. Stopniowo stawałem się coraz bardziej zaprawiony w bojach i bogatszy o nową wiedzę. Przekonałem się, jaki tak naprawdę potrafi być żużel. Zdałem sobie sprawę, że to jest sport bardzo nieprzewidywalny i uzmysłowiłem sobie jak to wszystko może wyglądać. Na pewno tego potrzebowałem, żeby się rozwinąć, a także mieć lepsze oraz pełniejsze spojrzenie na poszczególne sprawy. Kiedyś różne niepochlebne opinie bardzo mnie bolały i krzywdziły, ale zdałem sobie sprawę, że to nie powinno mieć dla mnie wielkiego znaczenia. Z czasem to po prostu zaczęło po mnie spływać – opowiada Przedpełski.

Po sezonie 2018 Paweł – widząc, że w Toruniu niespecjalnie daje radę z powrotem się wybić – zdecydował się na pierwszą w karierze zmianę barw klubowych i przeniósł się do Częstochowy. Nie jest wielką tajemnicą, że w tamtym czasie po prostu nie czuł się najlepiej w toruńskim klubie i nie wszystko mu tam pasowało, więc najlepszą opcją było przewietrzenie się poza macierzą. – Myślę, że gdybym wtedy został w toruńskim klubie, to nie skończyłoby się to dla mnie najlepiej – przyznaje zawodnik. Paweł miał dość dobre wyczucie sytuacji, bo Norbert Kościuch, który przyszedł na jego miejsce, często był zmieniany z powodu nienajlepszej dyspozycji i ostatecznie nie zaliczył zbyt wielu biegów. Można zatem zakładać, że z nim byłoby podobnie. Trzeba też zaznaczyć, że w sezonie 2019 cała toruńska drużyna wpadła w potężny dołek, co finalnie doprowadziło ją do pierwszego w historii spadku z najwyższej klasy rozgrywkowej. Dla Przedpełskiego to raczej nie byłyby warunki, w których mógłby próbować wracać na właściwe tory. Pod tym względem Częstochowa miała mu sprzyjać znacznie bardziej. – Uważam, że Paweł dobrze zrobił, bo nowe środowisko zawsze wyzwala świeże emocje i daje człowiekowi dodatkowy zastrzyk motywacji – podkreśla Kryjom.

„Wierzyliśmy, że u nas się odbuduje”

– My wtedy szukaliśmy zawodnika do składu i doszliśmy do wniosku, że Paweł może być dla nas odpowiednią opcją. Ja już wcześniej miałem okazję poznać go z dobrej strony, bo startował w kadrze narodowej, którą wówczas prowadziłem. On był wtedy wielkim odkryciem. Miał talent do tego sportu, był strasznie głodny sukcesu, a do tego dysponował bardzo dobrym sprzętem. Potem to wszystko trochę się rozregulowało, ale wierzyliśmy, że u nas się odbuduje i zacznie z powrotem jeździć na dużo lepszym poziomie. Wychodziliśmy z założenia, że taka zniżka formy, jaka jemu się przytrafiła, często potrafi być chwilowa – mówi Marek Cieślak, który w tamtym czasie był trenerem częstochowskiej drużyny.

Pierwszy sezon pod Jasną Górą ostatecznie nie przyniósł żadnego wielkiego przełomu w postawie Pawła na torze, ale w klubie nikt nie zamierzał go skreślać. Torunianin dostał kolejną szansę i zdołał ją wykorzystać. W 2020 roku jego średnia wzrosła z poziomu 1,214 do 1,579, więc progres był zauważalny i można było dojść do wniosku, że coś się wyraźnie ruszyło. – Jemu potrzeba było trochę czasu i przestrzeni do konsekwentnej pracy. Paweł stopniowo zaczynał nabierać we wszystko coraz większej wiary. Widziałem, że inwestował w sprzęt, zmieniał tunerów i szukał dla siebie najlepszych rozwiązań. Jako nowy zawodnik w naszym zespole nie zawsze do końca rozumiał częstochowski tor, więc musiał się z nim oswoić. Z biegiem czasu po prostu lepiej dawał sobie ze wszystkim radę – komentuje Cieślak, który jest znany z tego, że wielokrotnie pomaga zawodnikom wygrzebywać się z kryzysu i dochodzić do znacznie wyższej formy.

Paweł Przedpełski. FOT. JĘDRZEJ ZAWIERUCHA.

„Paweł umiał jeździć na żużlu, tylko musiał poukładać sobie pewne kwestie”

– Jak ma się pod swoimi skrzydłami zawodnika z problemami, to jemu nie można bez przerwy mówić o tych problemach, tylko trzeba tak działać, żeby te problemy z niego schodziły. Nie należy utwierdzać go w przekonaniu, że ciągle jest źle, bo on wtedy wpadnie w taką niewiarę, że będzie coraz bardziej zblokowany. Trzeba pracować z nim w taki sposób, żeby te trudności całkowicie nim nie zawładnęły i nie obniżały u niego poczucia własnej wartości. Warto jak najwięcej dyskutować o jego postawie na motocyklu i popełnianych błędach, a przy okazji zachęcać go do tego, żeby się wyluzował i nie jechał zbyt sztywno. Należy przypominać o rozegraniu pierwszego łuku, a także zwracać uwagę na to, że nie powinno się patrzeć wyłącznie na punkty, tylko mieć przegląd całej sytuacji, która wystąpiła na torze. Trzeba po prostu umieć dotrzeć do zawodnika oraz zatroszczyć się o jego motywację – słyszymy od naszego rozmówcy.

– Ja wiedziałem, że Paweł umie jeździć na żużlu, więc w tym aspekcie nie trzeba było go niczego uczyć. On po prostu musiał poukładać sobie pewne kwestie, a poza tym chodziło też o to, żeby odbudować go psychicznie. U niego problem w dużym stopniu dotyczył sfery mentalnej, dlatego bardzo ważne było to, żeby on zaczął odzyskiwać wiarę w siebie i znowu zobaczył, że potrafi. Należało dawać mu szanse i na niego stawiać – kontynuuje szkoleniowiec. – Wiadomo, że czasami coś mu nie wyszło, ale potrafił też pojechać bardzo dobrze i pozytywnie się zaprezentować. Paweł nie miał być jednym z liderów naszej drużyny, bo od tego byli inni. On był zawodnikiem na sportowym dorobku, więc miał swoją rolę w zespole i wielokrotnie potrafił wywiązywać się z postawionego przed nim zadania – ocenia Cieślak.

„W Częstochowie zaczął wygrzebywać się z dołka”

– Uważam, że przenosiny do Częstochowy bardzo dobrze na mnie wpłynęły. Jestem wdzięczny przedstawicielom tego klubu, że we mnie uwierzyli i sprawili, że poczułem się potrzebny. Pomoc, którą tam otrzymałem była czymś nieocenionym. Bardzo się cieszę, że trafiłem do Włókniarza na tamtym etapie kariery, bo dla mnie to był przełomowy moment. Myślę, że to wzmocniło mnie od strony mentalnej i dało mi cenne doświadczenia, jeżeli chodzi o sam żużel. Wiadomo, że zetknąłem się tam z zupełnie innym torem, miałem wokół siebie wielu nowych ludzi i funkcjonowałem w odmiennym środowisku, więc dobrze było tego posmakować. Do tego doszedł świetny trener, którego zawsze podziwiałem. Nie ukrywam, że strasznie mi zależało, aby znaleźć się właśnie u jego boku – zdradza Przedpełski.

– Na pewno fajnie nam się współpracowało i zawsze będę to mile wspominał. Paweł wywodzi się z dobrego domu, dlatego jest świetnym i normalnym gościem. Ja bardzo polubiłem go jako człowieka. On często mnie odwiedzał, zatem spędzaliśmy ze sobą sporo czasu i jeszcze lepiej się poznaliśmy. To jest bezkonfliktowy chłopak, więc okazywał się bardzo przydatny dla drużyny – stwierdza Cieślak. – Ja myślę, że Paweł w Częstochowie zaczął wygrzebywać się z tego dołka, w który wpadł jako zawodnik toruńskiego klubu. On przychodził do Włókniarza z wieloma problemami, ale małymi krokami przesuwał się do przodu, co dla niego okazywało się bardzo ważne – zaznacza szkoleniowiec.

„Ten klub zawsze będzie w moim sercu”

Po dwóch latach w Częstochowie Paweł postanowił z powrotem przenieść się do Torunia. On sam powoli stawał na nogi po wcześniejszym kryzysie formy, a jego macierzysta drużyna akurat wracała do najwyższej klasy rozgrywkowej po jednorocznym pobycie na jej zapleczu. Obie strony uznały, że to jest odpowiedni moment, aby ich drogi ponownie się zeszły. Paweł znajdował się już w trochę innym miejscu ze swoją formą, więc mógł być znaczącym wsparciem dla drużyny, a włodarzom zależało na odzyskaniu rosnącego w siłę wychowanka i pozyskaniu przy tym solidnego zawodnika zaprawionego w ekstraligowych bojach. To wszystko pokazało, że Paweł nie spalił za sobą żadnych mostów i toruńska drużyna nadal odgrywała ważną rolę w jego sportowym życiu. Gdyby tak nie było, to raczej nie zdecydowałby się na tak szybki powrót. – Nawet jak startowałem poza Toruniem, to mieszkałem w tym miejscu i nadal tak będzie. To jest moje miasto. Tu się urodziłem i ten klub zawsze będzie w moim sercu. Dla mnie to było bardzo fajne, że mogłem wrócić na swój domowy tor i ponownie reprezentować te barwy. Na pewno mi zależało, żeby w pewnym momencie znowu tutaj jeździć i walczyć o punkty dla tej drużyny – przekonuje Przedpełski.

Jeśli przy okazji startów Pawła w Częstochowie można było mówić o widocznych postępach w jego jeździe, to po powrocie do Torunia należało stwierdzić, że mamy do czynienia z potężnym skokiem jakościowym w jego postawie na torze. Przedpełski zakończył rozgrywki ze średnią 1,909 i obok Roberta Lamberta oraz Jacka Holdera był głównym motorem napędowym zespołu z Grodu Kopernika, który walczył o utrzymanie w PGE Ekstralidze. Pod względem statystycznym to był jego drugi najlepszy sezon w karierze. Zawodnikowi na pewno spadł kamień z serca, bo wreszcie wszystko zaczęło zmierzać we właściwym kierunku, a on sam zobaczył, że w dalszym ciągu może być tak skuteczny, jak przed laty. – To był efekt tej dwuletniej pracy w Częstochowie. Można powiedzieć, że Toruń na tym skorzystał i poniekąd to skonsumował. Myślę, że odejście Pawła należało postrzegać jako sporą stratę dla Włókniarza. Gdyby on został w Częstochowie, to pewnie jechałby równie dobrze jak w Toruniu i klub miałby z niego naprawdę dużo pożytku – sugeruje Cieślak.

FOT. JĘDRZEJ ZAWIERUCHA

„Postrzegałem go w kategoriach wzmocnienia i tak faktycznie było”

– Przejście do Częstochowy w połączeniu z ciężką pracą po prostu zaprocentowało. Mocno pochylałem się nad sprzętem oraz samym sobą i przekonałem się, że nadal jest we mnie spory potencjał. Coraz częściej notowałem korzystne rezultaty, więc uwierzyłem, że wciąż mogę robić dobre wyniki. Wychodziłem z założenia, że skoro wcześniej było mnie stać na wygrywanie biegów, to dlaczego teraz miałoby być inaczej – analizuje Przedpełski. – Ja postrzegałem go w kategoriach wzmocnienia i tak faktycznie było. Strasznie w niego wierzyłem i na pewno się nie zawiodłem. Nie miałem żadnych wątpliwości, że on będzie wartością dodaną dla zespołu. Paweł zaliczył naprawdę świetny sezon i cieszę się, że mogłem mieć go pod swoimi skrzydłami. W zakresie podejścia do żużla nie miałem do niego żadnych zastrzeżeń. Widziałem u niego pełen profesjonalizm i stuprocentowe zaangażowanie – mówi Tomasz Bajerski, który w tamtym czasie był trenerem toruńskiej drużyny.

– Paweł sygnalizował, jakie były powody jego wcześniejszych niepowodzeń i do jakich wniosków doszedł. Po powrocie do Torunia doskonale wiedział czego chce i czego oczekuje, więc od początku mieliśmy określony plan działania. Ja też przeanalizowałem mnóstwo jego startów i wiele z tego wyciągnąłem. Sporo rzeczy widziałem, jeżeli chodzi o jego jazdę, więc na tym mogliśmy bazować. Na pewno dużo rozmawialiśmy, bo to jest podstawa do tego, aby się porozumieć i zbudować odpowiednie relacje. Paweł pod każdym względem okazywał się bardzo szczerym chłopakiem, ale trzeba było wiedzieć, jak z nim rozmawiać. On jest specyficznym zawodnikiem, którego należy dobrze rozczytać. Jak już się to zrobi i złapie się z nim wspólny język, to można liczyć na pozytywne efekty wzajemnej współpracy. Ja czuję, że mnie się to udało. Mam wrażenie, że wiedziałem, jak podejść do tych rozmów. Myślę, że dobrze się dogadywaliśmy i Paweł też był z tego zadowolony – słyszymy od „Bajera” na temat szczegółów współpracy z Przedpełskim. – Paweł na pewno potrzebował stuprocentowego zaufania z mojej strony i na to mógł liczyć. Myślę, że jemu to bardzo pomagało i dodatkowo go budowało. Jeżeli dało się mu trochę przestrzeni i spokoju, to on potrafił odwdzięczyć się na torze. Pod wieloma względami miał wolną rękę i to się sprawdzało. Widziałem, że jest w gazie, więc starałem się mu nie przeszkadzać, tylko jak najbardziej pomagać. W jego wypadku duże znaczenie miał choćby dobór numeru startowego – dodaje nasz rozmówca.

„Doceniałem, że znalazłem się w gronie najlepszym żużlowców na świecie”

Warto zaznaczyć, że niezwykle udany sezon 2021 Przedpełski zwieńczył awansem do Grand Prix, co było jego wielkim marzeniem, o którym nie bał się otwarcie mówić. Ostatecznie jednak w tym elitarnym cyklu nie poszło mu najlepiej. W dziesięciu rundach zgromadził raptem 29 punktów i zajął piętnaste miejsce, tracąc aż 22 oczka do czternastego Andersa Thomsena, który opuścił cztery ostatnie rundy z powodu kontuzji. – Występy w Grand Prix na pewno nie ułożyły się po mojej myśli. Wyobrażałem sobie, że te wyniki będą lepsze, ale tam był jednak trochę inny żużel niż w polskiej ekstralidze. W cyklu zetknąłem się z odmiennymi torami, które wymagały innych ustawień, więc nie mając wielkiego doświadczenia nie było łatwo od razu się przestawić. Myślę, że to wszystko trochę zaburzyło mi poprzedni sezon. Pozostaje tylko wyciągnąć z tego wnioski i potraktować to jako lekcję, która powinna zaprocentować w przyszłości. Nie jestem wiekowym zawodnikiem, więc liczę, że w późniejszym czasie będę miał jeszcze niejedną okazję, żeby pokazać się z dużo lepszej strony – komentuje Przedpełski.

– Zdaję sobie sprawę jak to wyglądało, ale nawet przez moment nie żałowałem, że tam jestem. Chciałem po prostu robić wszystko, żeby prezentować się jak najlepiej, ale nie zawsze wychodziło. Na pewno doceniałem, że znalazłem się w gronie najlepszych żużlowców na świecie i samodzielnie wywalczyłem sobie to miejsce. To nie było tak, że ktoś dał mi przepustkę za darmo, żebym sobie pojeździł. To był efekt wszystkich moich starań i wylanych potów. Potraktowałem to jako kolejny istotny etap mojej kariery i powiedziałem sobie, że teraz trzeba jechać dalej – dodaje torunianin. – Sezon w Grand Prix na pewno był trudny dla Pawła, ale warto pamiętać, że wielu zawodników marzy o tym, żeby znaleźć się w tym cyklu, a nigdy do niego nie trafiają. Jego już to nie dotyczy. Myślę, że dla niego to okaże się cenną lekcją i ważnym poligonem doświadczalnym przed dalszą częścią jego kariery. Nie można wykluczyć, że on jeszcze kiedyś wróci do tego Grand Prix – słyszymy od Kryjoma. – Na pewno będę pracował, żeby tak się stało. Nie zamierzam jednak nakładać na siebie presji, że to musi wydarzyć się akurat w danym sezonie. Niech sprawy rozwijają się w swoim tempie. Jeżeli wszystko będzie zmierzać we właściwym kierunku, to w którymś momencie pewnie uda się wywalczyć ten awans. Podchodzę do tego ze spokojem i bez zbędnego ciśnienia – zdradza zawodnik.

„Starty w Grand Prix okazały się dużym obciążeniem”

Nie tylko z ust Pawła, ale również z wielu innych stron można usłyszeć, że nieudane występy w Grand Prix znacząco przyczyniły się do tego, że w 2022 roku spisywał się on słabiej także w PGE Ekstralidze. Można było sądzić, że po świetnym sezonie 2021 torunianin będzie stopniowo piął się coraz wyżej lub przynajmniej utrzymywał dotychczasowy poziom, ale stało się inaczej i jego średnia na koniec rozgrywek spadła do 1,667. – Dopuszczałem do siebie, że ten poprzedni sezon może być dla niego trudniejszy i to Grand Prix trochę go wyhamuje. Było widać, że ta stawka nie do końca mu odpowiadała. Rywalizacja w tym cyklu to jest jednak nieco inna bajka. Jeżeli tam nie wszystko funkcjonuje tak jak by się chciało, to potem zaczyna to przenosić się także na inne pola – zauważa Cieślak. – Starty w Grand Prix na pewno okazały się dużym obciążeniem dla Pawła. Dla niego to była kompletna nowość, a poziom w tym cyklu jest bardzo wysoki. Po kolejnych wymagających rundach, które nie przynosiły oczekiwanych rezultatów, trudno było z dnia na dzień tak po prostu się podnieść i przejść nad tym do porządku dziennego. To musiało siedzieć w głowie i wywoływać pewien mentlik – dodaje Robert Sawina, który przed sezonem 2022 przejął trenerskie stery w toruńskim klubie.

Należy również wspomnieć, że przed rokiem Pawłowi we znaki znowu dawał się sprzęt, co też nie pozostawało bez wpływu na jego torową skuteczność. – Z mojej perspektywy żużel mocno się zmienił. Teraz trzeba sporo dłubać przy tym sprzęcie i cały czas czegoś poszukiwać, aby jak najlepiej wszystko doregulować. Dla nas to potrafi być spora zagwozdka i nie zawsze udaje się znaleźć to, czego aktualnie nam potrzeba – podkreśla zawodnik. – Z biegiem czasu Paweł na pewno zaczął lepiej radzić sobie z kwestiami sprzętowymi, ale tak naprawdę on cały czas będzie się tego uczył. W żużlu trzeba zachowywać czujność, bo te silniki bywają nieprzewidywalne i potrafią zaskakiwać – zaznacza Bajerski. – W jego oczach niejednokrotnie było widać smutek, bo przejmował się tym, że jego wyniki nie są takie, jakby sobie życzył, ale mimo tego nie zamierzał składać broni. Ja jednak nie powiedziałbym, że poprzedni sezon był dla niego nie wiadomo jak zły. Widzieliśmy, że na torze tanio skóry nie sprzedawał. Wielokrotnie potrafił pokazać się z dobrej strony i był bohaterem wielu ważnych biegów – słyszymy od Sawiny.

„Przedmiotem jego pracy jest znalezienie sposobu na powtarzalność”

Mimo nieco słabszego sezonu, w Toruniu nikt nie myślał o rezygnowaniu z usług Przedpełskiego. Zawodnik podpisał z klubem nowy, dwuletni kontrakt, więc wiadomo już, że przynajmniej do końca sezonu 2024 będzie jeździł z aniołem na piersi. Torunianin do tegorocznych rozgrywek podchodzi z pozytywną energią i wiarą w lepsze jutro. – Nastawienie jak zawsze jest bojowe. Czuję się przygotowany fizycznie, psychicznie i sprzętowo, aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że przez cały sezon trzeba będzie ciężko pracować, bo tego wymaga ten sport i nigdy nie wiadomo, jak sprawy się potoczą. Na pewno staram się zachować optymizm. Będę dawał z siebie wszystko, żeby moje wyniki okazywały się jak najlepsze – zapewnia zawodnik. Prawda jest jednak taka, że ostatnio Paweł ponownie nie może być do końca zadowolony ze swojej dyspozycji. Torunianin zdaje sobie sprawę, że jego wyniki nie zawsze są na poziomie, którego on sam od siebie oczekuje, a lepsze występy przeplatają się z gorszymi. To rodzi pewnego rodzaju frustrację, ale on nie zamierza się poddawać.

– Paweł zdaje sobie sprawę ze swoich mankamentów i ma świadomość co powinien poprawić. Na treningach widać, że intensywnie nad tym pracuje. Zaangażowania i determinacji na pewno mu nie brakuje, co można postrzegać jako wielki atut. Praktycznie w każdych zawodach widzimy takie wyścigi, w których on pokazuje pełnię swoich umiejętności i sygnalizuje na co tak naprawdę go stać. W tym momencie przedmiotem jego pracy jest przede wszystkim znalezienie sposobu na powtarzalność, abyśmy jak najczęściej mogli oglądać go w tym najlepszym możliwym wydaniu – zdradza „Sawka”. Pawłowi zależy na jak najlepszych wynikach, więc robi co tylko może, żeby w miejscu spadającej średniej znowu pojawił się progres. Przed rokiem zawodnik został kapitanem toruńskiej drużyny, więc to jest dodatkowy powód, dla którego w dalszym ciągu chciałby być silnym punktem zespołu.

– Paweł jest osobą, która potrafi wyrazić swoją opinię na tematy związane z naszym zespołem i całą towarzyszącą mu otoczką. Widać, że ma odwagę mówić o tym co jest ważne, co trzeba poprawić i na co należy zwrócić uwagę. Za każdym razem są to bardzo cenne spostrzeżenia lub wskazówki, które można wykorzystywać do podnoszenia jakości funkcjonowania drużyny. Niekiedy być może pojawiają się u niego jakieś emocje, ale jego kultura osobista stoi na bardzo wysokim poziomie. Paweł zachowuje się tak, jak powinien zachowywać się prawdziwy sportowiec. Pod tym względem na pewno może być wzorem do naśladowania dla swoich młodszych kolegów – stwierdza obecny szkoleniowiec „Aniołów”, pytany o sposób funkcjonowania Przedpełskiego w drużynie.

„Trzeba doceniać to, co się zdobyło i wypracowało”

Paweł Przedpełski jest aktualnie na takim etapie kariery, w którym ma za sobą dziesięć pełnych sezonów na żużlowych torach. Jak z perspektywy czasu spogląda na ten okres w swoim życiu? – Trudno mi rzucić cyfrę, która stanowiłaby jednoznaczną ocenę tych moich dotychczasowych lat w żużlu. Na pewno jest minimalny niedosyt, ale z drugiej strony trzeba doceniać to, co się zdobyło i wypracowało. Trochę pucharów zdołałem uzbierać, więc zawsze miło popatrzeć na półkę, gdzie one zostały ustawione. Wiem, że przede mną jeszcze sporo lat jazdy, dlatego będę starał się sprawić, żeby tych osiągnięć przybywało. Moja kariera cały czas trwa, zatem z jakimiś pełniejszymi ocenami wolałbym poczekać do jej zakończenia – przyznaje zawodnik. – W każdym sezonie od początku mojej kariery pojawiały się jakieś fajne i przyjemne momenty. Raz było ich trochę więcej, a innym razem trochę mniej, ale zawsze zdarzyło się coś miłego, do czego teraz chętnie wracam. Wszystkie te wspomnienia stanowią dla mnie potężny motor napędowy i sprawiają, że w przyszłości chciałbym je rozmnożyć – dodaje po chwili. A jak jest z tymi gorszymi momentami? – Trochę ich było, ale staram się nad nimi nie rozczulać i za dużo o nich nie rozmyślać. Jeśli dzieje się coś złego, to trzeba wyciągnąć z tego wnioski i jak najszybciej wyrzucić to z głowy. Wolę skupiać się na radośniejszych chwilach, bo one mogą mnie napędzać – odpowiada torunianin.

Paweł przyznaje, że żużel wnosi wiele dobrego do jego życia, ale uprawianie tego sportu ma też swoją cenę. – Wiadomo, że z tym wszystkim wiąże się wiele wyrzeczeń. Sportowcem nie da się być od ósmej do piętnastej. Temu trzeba podporządkowywać się 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu i tak cały rok. Z tyłu głowy zawsze jest przeświadczenie, że w danej chwili coś musisz, a czegoś nie możesz. W młodzieńczych latach wielokrotnie trzeba było odmawiać, jeśli znajomi dzwonili z propozycją wyjścia gdzieś wieczorem lub w weekend, więc z czasem tych telefonów było coraz mniej. Ja jednak od zawsze wiedziałem w jakim miejscu jestem, co chcę robić i do czego dążę, więc nigdy nie widziałem w tym wielkiego problemu. W aspektach sportowych od samego początku byłem i nadal jestem bardzo zdeterminowany – zdradza zawodnik. – Wiadomo, że człowiek jako nastolatek tworzy sobie jakiś plan na przyszłość i obiera kierunek, w którym chciałby podążać. U mnie akurat dość przypadkowo pojawił się żużel i doszło do tego, że całkowicie skupiłem się na tym sporcie. To jest moja praca, a zarazem też hobby. Nie wiem kim bym był, gdybym nie jeździł na żużlu. Nawet się nad tym nie zastanawiam, bo nie widzę w tym sensu. Aktualnie jestem żużlowcem i temu poświęcam się w stu procentach. Strasznie to pokochałem i na razie nie rozważam żadnych innych opcji. W dalszym ciągu chcę się tym zajmować, bo sprawia mi to przyjemność. W tym momencie trudno mi nawet wyobrazić sobie tę codzienność bez żużla i związanej z nim rutyny. To jest znaczna część mojego życia, więc nie da się przechodzić obok tego z obojętnością – dodaje wychowanek toruńskiego klubu.

„Mimo różnych trudności zawsze chciałem wracać na tor”

Czy to oznacza, że Paweł nigdy nie miewał momentów zwątpienia i nie zmagał się z myślami, że mógł wybrać inną życiową drogę? – Jak kiedyś leżałem na torze z porządnie pokiereszowaną nogą, to przez chwilę żałowałem, że jeżdżę na żużlu. Wtedy trochę przeklinałem ten sport i miałem z tyłu głowy pytanie, po co mi to było. Wystarczyły jednak jakieś dwa dni, żebym zdążył za tym zatęsknić. Mimo różnych trudności czy wielkiego bólu, który towarzyszył niejednej rekonwalescencji, ostatecznie zawsze chciałem wracać na tor. Zdałem sobie sprawę, że co by się nie działo, po prostu kocham to, co robię i przejdę przez wszystko, żeby tylko znowu móc ścigać się z dobrym skutkiem – odpowiada nasz rozmówca. Skoro Paweł wywołał temat upadków, to warto zapytać, jak bardzo przez te wszystkie lata nadszarpnęły one jego zdrowie, a także jak wiele konsekwencji przez nie ponosił lub nadal ponosi?

– Nie powiedziałbym, że kontuzje mocno mnie wyhamowały, bo rehabilitacja za każdym razem przebiegała dosyć sprawnie, a ja starałem się odpowiednio układać to sobie w głowie. Nie ukrywam jednak, że wszystkie dawne złamania czy urazy zostawiły coś po sobie i potrafią dawać się we znaki. Odczuwam to chociażby podczas gry w piłkę czy w czasie przerwy zimowej. W miejscach, gdzie kiedyś były kontuzje, czasami pojawiają się jakieś mikrourazy, więc muszę pozostawać w kontakcie z fizjoterapeutami i regularnie pracować nad poszczególnymi partiami mojego ciała. W tej chwili konieczne jest powielanie pewnych zabiegów, aby pozostawać w dobrym zdrowiu. Prawda jest taka, że po tych wszystkich kontuzjach lewa kostka nie wygląda już tak jak prawa i to samo dotyczy nadgarstków czy obojczyków. Na szczęście zdołałem się do tego przyzwyczaić – śmieje się Przedpełski. – Paweł miał kilka tych upadków, które trochę go poturbowały. Nie da się ukryć, że po każdej kontuzji potrzeba trochę czasu, żeby dojść do siebie. Wszystkie urazy zostawiają też jakieś ślady. Kości można poskręcać śrubami, ale wielokrotnie zostaje pewien dyskomfort czy ból. Nie ma człowieka, który w jakiś sposób by tego nie odczuwał – sygnalizuje Ząbik, dając do zrozumienia, że doskonale zdaje sobie sprawę, o czym mówi Paweł.

A czy Przedpełski ma wrażenie, że żużel mocno go zmienił? – Wiadomo, że z wiekiem człowiek zmienia się fizycznie, psychicznie i wizerunkowo, więc myślę, że mnie to też dotyczy. Mam jednak nadzieję, że w tym wszystkim nadal pozostałem normalną wersją siebie. Oczywiście nie mnie to oceniać, ale czuję, że w dalszym ciągu nie jestem żadnym gwiazdorem czy typem, który się wywyższa. Staram się normalnie funkcjonować w społeczeństwie i dalej robić swoje najlepiej jak umiem – stwierdza torunianin.

„Od zawsze marzyłem, żeby założyć własną rodzinę”

Warto zaznaczyć, że w kolejną dekadę swojej żużlowej przygody Paweł wkracza już nie jako młokos układający sobie życie, ale jako stateczny mąż i ojciec. – Od zawsze marzyłem, żeby założyć własną rodzinę. W domu miałem książkowy przykład jak to powinno wyglądać, więc chciałem powielać to w swoim dorosłym życiu. Mam to szczęście, że trafiłem na odpowiednią kobietę, która z czasem stała się moją żoną, a niedawno na świat przyszła nasza córeczka. Ona jest naszym wymarzonym cukiereczkiem i daje nam niesamowite poczucie dumy. Posiadanie własnej rodziny na pewno wiele zmienia, ale dla mnie to są pozytywne zmiany. Zdaję sobie jednak sprawę, że życie ze sportowcem nie należy do najłatwiejszych i wygląda trochę inaczej. Moja żona mocno się poświęca, żebym ja mógł spełniać się w sporcie. Ona mnie w tym wspiera i stwarza mi takie warunki, dzięki którym jestem w stanie zajmować się żużlowymi sprawami w odpowiedni sposób i podchodzić do nich profesjonalnie. Jej zrozumienie oraz podejście do poszczególnych tematów stanowią nieocenioną pomoc, dzięki której możemy to wszystko dźwignąć jako rodzina – zdradza Przedpełski.

A czy założenie własnej rodziny i pojawienie się potomstwa wpływa w jakiś sposób na jego torowe zachowania? Niektórzy zaczynają wtedy inaczej patrzeć na wiele spraw i zmieniają swój stosunek choćby do podejmowania nadmiernego ryzyka. – Nie czuję, żebym miał jakieś nagłe obawy czy bał się odkręcać gaz. Oczywiście mam świadomość, że moje dziewczyny na mnie czekają, ale to mnie nie blokuje, tylko działa na mnie mobilizująco. Postrzegam to jako dodatkowego kopniaka. Bardzo lubię te momenty, kiedy wracam do domu po różnych żużlowych wojażach i widzę radość na twarzy mojej żony oraz mojej córeczki – odpowiada torunianin.

„Myślę, że on nie powiedział jeszcze ostatniego słowa”

Nie da się ukryć, że kariera Pawła po niezwykle obiecującym początku w pewnym momencie trochę zboczyła z kursu, ale torunianin stawił temu czoła i zdołał wypłynąć na powierzchnię. Teraz ponownie zmaga się z nieco słabszym okresem i na pewno nie znajduje się w takim miejscu, jakby chciał, ale w przeszłości udowodnił już, że potrafi przezwyciężać różne trudności. Niebawem przekonamy się, czy tym razem będzie podobnie. Wszystkie osoby, które przez ostatnie lata dobrze go poznały, z optymizmem patrzą na jego dalszą karierę. – Paweł nadal jest materiałem na dobrego zawodnika, ale w żużlu potrzeba też trochę szczęścia, żeby ze wszystkim trafić i unikać różnorodnych kłopotów. Jeżeli kontuzje będą go omijać, a los będzie się do niego uśmiechać, to swoje umiejętności i doświadczenie w połączeniu z ciężką pracą na pewno będzie mógł przekuwać na wiele korzystnych rezultatów. Ja myślę, że on może jeszcze dużo zdziałać. Jeśli po drodze nic się nie wydarzy, to wciąż zostaje mu całkiem sporo czasu w tym sporcie, który będzie mógł wykorzystać na doskonalenie swojego rzemiosła – prognozuje Ząbik.

– Paweł jest jeszcze stosunkowo młodym zawodnikiem, więc najlepsze lata wciąż może mieć przed sobą. Cały ten czas, który do tej pory spędził w żużlu, dał mu spory bagaż doświadczeń, zatem teraz może z tego korzystać. Myślę, że on nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i ma zadatki, żeby stawać się coraz skuteczniejszym zawodnikiem. Osobiście bardzo mu kibicuję i mocno w niego wierzę. Mam wiele świetnych wspomnień, które się z nim wiążą, dlatego trzymam za niego kciuki – słyszymy od Kryjoma. – Pawłowi potrzeba przede wszystkim jak najwięcej spokoju oraz stopniowego nabierania regularności na coraz wyższym poziomie. To są te elementy, na których on najbardziej powinien się skupić – zauważa Bajerski. – Paweł prowadzi sportowy tryb życia i ma wszelkie predyspozycje fizyczne oraz psychiczne, żeby jeszcze przez wiele lat z powodzeniem ścigać się na żużlu. Myślę, że on wciąż może mieć przed sobą te przysłowiowe pięć minut. Nie wykluczałbym, że szczyt formy przyjdzie u niego dopiero w najbliższym czasie. Wiem, że on będzie do tego dążył. Wiadomo, że w żużlu duże znaczenie ma sprzęt i jego odpowiednie spasowanie, dlatego nad tym w dalszym ciągu będzie musiał szczególnie się pochylać. Uważam, że Paweł ma jeszcze całkiem sporo do zrobienia w żużlu i on zdaje sobie z tego sprawę. Jego praca może sprawić, że będziemy mieli z niego coraz większą pociechę. Mam wrażenie, że w jego przypadku przynajmniej na razie nie będziemy mówić o tendencji spadkowej, tylko o stopniowym wzroście poziomu sportowego – sygnalizuje Sawina.

„Cały czas jest we mnie chęć podnoszenia sobie poprzeczki”

A jak sam Przedpełski zapatruje się na swoją żużlową przyszłość? – Mam swoje ambicje i czuję się zmobilizowany do działania. Wiem do czego dążę, ale wolę zostawić to dla siebie. Nie lubię mówić głośno o swoich celach i marzeniach. Na pewno mierzę wysoko i skupiam się na tym, żeby w każdych kolejnych zawodach jechać jak najlepiej. Liga jest dla mnie priorytetem, ale czuję, że na innych polach też mam jeszcze wiele do zrobienia. Myślę, że wciąż posiadam w sobie pewne rezerwy, które będę próbował uwolnić. W sporcie raczej nigdy nie dochodzi się do takiego momentu, w którym wszystko jest już jak należy i nic więcej nie trzeba robić. Zdaję sobie sprawę, że przede mną wciąż wiele pracy, ale zamierzam wykonywać ją z należytym poświęceniem, a tor zweryfikuje, jak daleko mnie to zaprowadzi – słyszymy od zawodnika, który zapewnia, że motywacji na pewno mu nie brakuje – Cały czas jest we mnie chęć podnoszenia sobie poprzeczki i sięgania po coraz więcej korzystnych wyników. Potężnym motorem napędowym jest dla mnie również moja rodzina oraz wszystkie inne bliskie mi osoby. Chciałbym, żeby oni byli ze mnie dumni, więc staram się jak mogę, żeby mieli ku temu jak najwięcej powodów – przekonuje.

Warto zaznaczyć, że Przedpełski jak na razie jest ostatnim wychowankiem toruńskiego klubu, który przebił się w żużlowym światku i po latach nadal z powodzeniem uprawia tę dyscyplinę. – Trzeba powiedzieć, że Paweł zdołał przejąć pałeczkę po Karolu Ząbiku czy Adrianie Miedzińskim. Widać po nim, że w dalszym ciągu stara się jeździć jak najlepiej. Na pewno robi wszystko ze swoim sprzętem i nie tylko, aby osiągać korzystne wyniki – komentuje Ząbik. – Ja w pewnym sensie podziwiam Pawła, bo wiem, że on w życiu dałby sobie radę bez żużla, a jednak chce uprawiać ten sport i pokazywać się z jak najlepszej strony – przyznaje Cieślak. W tej sytuacji nie pozostaje nic innego, tylko trzymać kciuki, żeby nie zabrakło mu woli walki i nadal mógł spełniać swoje żużlowe marzenia. A czego on sam życzyłby sobie na kolejne lata żużlowych wojaży? – Najważniejsze jest zdrowie. Chciałbym, żeby omijały mnie upadki i kontuzje, a poza tym, żeby jazda sprawiała mi jak najwięcej radości – zakończył Paweł Przedpełski.

KAROL ŚLIWIŃSKI