Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Najlepsi żużlowcy zarabiają bardzo dużo. Według wielu malkontentów, ściganci inkasują zbyt grubo i jest to wbrew rachunkowi ekonomicznemu, gdyż w speedwayu nie ma aż takich pieniędzy, by bilans „pero, pero wyszedł przynajmniej na zero”. Żużel to nie jest nieprzyzwoicie bogaty futbol, gdzie koleżce Ronaldo można uciąć roczne zarobki o prawie cztery miliony euro i nie robi to na nim żadnego wrażenia. A zabierzcie naszemu IMŚ Bartkowi Zmarzlikowi cztery melony euruchów. Z czego? 

Niemniej, w ostatnim czasie, gdy w kraju notowaliśmy duży wzrost gospodarczy większość klubów żużlowych (acz nie wszystkie, vide np. Kraków czy Piła) jakoś dopinała swoje budżety, więc to na moment uciszyło malkontentów. Ale nie mnie. Przeżyłem już wiele lat i wiele kryzysów, więc uparcie ostrzegałem i ostrzegałem, że to kiedyś z hukiem pieprznie. Musi pieprznąć. Oczywiście, z drugiej strony, wiem, że motocykle (skoro monopol ma jeden producent silników i kilku tunerów je składających), części, akcesoria są bardzo drogie i generalnie koszty uprawiania speedwaya są zbyt wysokie. I koło się zamyka. Dziś ten napompowany balon pęka, gdy zderzył się nagle z niespodziewanym, światowym, pandemicznym kryzysem. Dziś zatem mogę napisać klasyczne: „a nie mówiłem!”. Od jakiegoś czasu bowiem bębnię w mediach, że polski żużel, począwszy od PZM, GKSŻ i Ekstraligi, aż po kluby – a zwłaszcza one – jest nieprzygotowany na kryzys ekonomiczny, czyli na bessę. Jednak w dobie hossy, tj. finansowego rozpasania, każdy miał moje ostrzegawcze słowa w d…  Kluby nadal żyły niemal ponad stan i płaciły zawodnikom krocie. Dziś ci sami prezesi, wcześniej działający w myśl butnej zasady „a kto bogatemu zabroni?”, kwilą o renegocjacji nieprzytomnych kontraktów, które sami chętnie podpisali, kusząc żużlowców. Bo liczy się tylko sukces w lidze. A po nas to choćby potop. Teraz prezesi płaczą, że kasa klubowa świeci pustkami, gdyż z powodu pandemii morderczego koronaświrusa nie ma meczów. A przecież mówiło się o milionowych budżetach!

Nie wierzę, że wszyscy sponsorzy już teraz się całkowicie wycofali. Mamy przecież jeszcze czas wyczekiwania i niepewności jutra. Takie chwilowe zawieszenie w próżni. Czyli kluby (a przynajmniej niektóre) bez opamiętania wydały całą kasę, którą dotąd dysponowały. Jak to się dzieje, że już na samym progu sezonu wiele z nich jest na zero lub na minusie? Ekstraliga (spółka), czyli kryzysowa narzeczona, napisała mało miłosny liścik do zawodników, że renegocjacja ich kontraktów jest w zasadzie pewna. Według mnie, to takie pójście po najłatwiejszej linii oporu. No, ale jak mus, to mus. Rozumiem kryzysową sytuację. Tylko mam pewne wątpliwości. Przyjmijmy hipotetycznie: jeśli sezon ligowy ruszy, a nauka radziecka zna takie przypadki i mówi o maju, najdalej o czerwcu, i uda się odjechać wszystkie mecze, a stęsknieni fani będą walili na trybuny oknami i drzwiami, to cięcie zawodniczych kontraktów nie powinno być zbytnio drastyczne, prawda? Dlaczego więc już teraz na cito w panice przymierzać się do renegocjacji tych umów, skoro nie wiemy, co dalej będzie z sezonem i kiedy będzie?  

Że nawet, jeśli liga ruszy, to kluby zanim się pozbierają, nie będą mogły płacić żużlowcom na czas? A kiedy mogły? Problemu zatem nikt nie będzie tu robił. Wszyscy przyzwyczajeni. 

DZIAŁACZE APELUJĄ DO ZAWODNIKÓW, ALE CZY SAMI TEŻ ZACISNĄ PASA?

Ponoć granatowomarynarkowi z Ekstraligi chcą, by w tych renegocjacjach kontraktów reprezentował jeźdźców Krzysiek Cegielski z „Metanolu”. Rzekomo chodzi o to, by to nie kluby na własną rękę dogadywały się z każdym swoim zawodnikiem osobno. Czyżby zatem szykowała się nam jakaś urawniłowka? Wszystkim systemowo utną tak samo? Przecież to byłaby bzdura przy tak zróżnicowanych zarobkach ścigantów! Tylko nie mówcie mi tu o regulaminie finansowym, bo on od lat jest zwykłą ściemą. 

– Zostali wywołani do tablicy. Powinni szybko dać znać, na co są gotowi – mówi w mediach o zawodnikach ekscentryczny Władysław „Komar” Komarnicki, zapewne puszczając dymek z cygara.

Pytanie tylko: czy Ekstraliga wystosowała także list do GM-a oraz wytwórców speedwayowych części i akcesoriów, żeby obniżyli ceny? Czy Ekstraliga będzie wypłacać pensje mechanikom-pomocnikom? I jeszcze to: czy GKSŻ i Ekstraliga (własność PZM, który ma większościowy udział w owej spółce) zwolni kluby z wielu opłat, które na nie nakładają? Czy sędziowie, komisarze toru i jury nadal będą tak dużym kosztem dla klubów? Czy działacze centrali zrezygnują ze swoich pezetmotowskich diet na delegacji? Czy prezesi spółki Ekstraliga – w dobie ciężkiego kryzysu – nadal będą zarabiać takie krocie i czy ich nie będzie dotyczyła renegocjacja kontraktów? A także ich pracowników w spółce? Ekstraligo, zacznij od siebie! Mniej kasy na twoją biurokrację, to więcej dla klubów! Daj pozytywny przykład! Obecnie wspiera ją – jak już tu wspomniałem – swym słowem np. Władysław Komarnicki z Gorzowa, bywszy „król transferowego polowania”, jak pamiętamy. Czy więc na pewno ma on moralne prawo wzywać teraz do cięcia kontraktów? To dlatego, że z jego Staleczki wycofał się sponsor tytularny? I jeszcze jedno: a co wiele klubów zrobi, gdyby tak się przydarzyło, że już na stałe zostaną odcięte od szerokiego strumienia kasy płynącej od samorządów? Teraz w awaryjnej sytuacji samorządy będą miały inne priorytety niż żużel, czy góralskie tańce. I być może samorządom tak już zostanie na zawsze. Nauczone smutnym doświadczeniem pandemii będą oszczędzać na zaś i chuchać na zimne. Niekoniecznie na sport.  

Powtarzam (zresztą od lat): polski speedway nie był przygotowany na bessę, a koszty tej beztroski mają – jak zwykle – w pierwszym rzędzie ponieść zawodnicy. Działacze, jak znam życie oraz ich samych, od ust sobie raczej nie odejmą!

KWILĄ GŁÓWNIE CI, CO JUŻ POSZLI PO BANDZIE I SĄ SPŁUKANI

Na szczęście, są jednak i pozytywne klubowe przykłady, i mam nadzieję, że takich jest jednak więcej niż sądzą rozkoszni włodarze polskiego speedwaya. Na razie kwilą chyba tylko ci prezesi klubowi, którzy optymistycznie poszli po bandzie i już przed sezonem wydali wszystkie pieniądze, które mieli w kasie. Oto wspomniany pozytywny przykład: „W związku z tym, że wypracowaliśmy dość pokaźny zysk, że otrzymaliśmy już dotację na rozgrywki ligowe od prezydenta Gniezna na pierwsze półrocze – za co jesteśmy niesamowicie wdzięczni – że część sponsorów wpłaciła na początku roku część środków finansowych wynikających z zawartych umów, jesteśmy nadal klubem stabilnym finansowo, który reguluje na bieżąco zobowiązania w stosunku do swoich kontrahentów” – powiedział dziennikarzom Piotr Mikołajczak, dyrektor GTM Startu Gniezno. Można? Można, gdy główka z sensem pracuje i mądrze liczy oraz wydaje kasę.

Jak wyjść z tego kryzysu? Nie wiem, sytuacja jest dynamiczna, no i w przeciwieństwie do kilku innych redaktorów, nie będę udawał wszechwiedzącego i najmądrzejszego na planecie oraz w okolicach. Niech myślą ci, którzy są do tego powołani, czyli szefowie polskiego speedwaya z PZM, GKSŻ i Ekstraligi. Hm, z drugiej strony, jeśli oni już zabiorą się za myślenie, to znaczony doświadczeniem… ciemność widzę, widzę ciemność!

Żywię jeno nadzieję, że ten cały cholerny koronaświrus jak najszybciej pójdzie do diabła, a my nie dojdziemy w żużlu aż do tak krańcowej sytuacji, iż będzie mógł ją spuentować jedynie ponuro-szyderczy cytat z Wyspiańskiego:

„Miałeś, chamie, złoty róg,
miałeś, chamie, czapkę z piór:
czapkę wicher niesie,
róg huka po lesie,
ostał ci się ino sznur,
ostał ci się ino sznur”.

BARTŁOMIEJ CZEKAŃSKI