Jeeeest! Zrobiliśmy to! Mamy awans! Wydrapany, wygryziony, wydarty, siłą zabrany, okupiony może nie krwią, ale potem, łzami, nerwami i rysą na piłkarskim honorze Polski, która dopiero co była w pierwszej „szesnastce” najlepszych drużyn świata na Mundialu w Katarze, a teraz po rzutach karnych nie tyle nawet wjechała, co wczołgała się do EURO 2024.

 

Identyczną drogą, jak… Gruzja (sic!), która sensacyjnie wyeliminowała byłych mistrzów Europy – Grecję (co prawda tytuł z ME w Portugalii 20 lat temu, ale zawsze). Zresztą w identyczny sposób Biało-Czerwoni i Gruzini zakwalifikowali się do ME w Niemczech – bo po rzutach karnych. Tyle że oni u siebie, a my na wyjeździe, na Cardiff City Stadium.

Normalnie nasi rywale grają na Millenium Stadium. Tam raz w roku odbywa się też żużlowe Grand Prix Wielkiej Brytanii, a kiedy budowano w Londynie nowe Wembley, to właśnie tu były rozgrywane finały Pucharu Anglii! To tam zazwyczaj gra reprezentacja narodu, który nie ma własnego państwa i na Igrzyskach Olimpijskich występuje z brytyjską flagą, ale rozgrywa oficjalne mecze międzypaństwowe w futbolu i chociażby także w rugby. Nic jednak nie usprawiedliwia ich kibiców – buraków, którzy po chamsku wygwizdali Mazurka Dąbrowskiego. Zdziczenie trzeba nazwać po imieniu.

Michał Probierz zrobił swoje, Wojciech Szczęsny wybronił swoje, a ja przypomnę, że szereg razy w swoich artykułach dawałem wyraz wiary, że jednak, mimo wszystko, mimo fatalnego stylu gry w grupie i zdobyciu raptem jednego punkciku w dwumeczu z Mołdawią, też jednego z Czechami – że jednak awansujemy do EURO 2024! Jak widać: wiara góry przenosi…

Ponieważ awansowała Polska i awansowała Gruzja, to przypomnę toast sprzed szesnastu lat, gdy Rosja zaatakowała Gruzję właśnie: „Pij gruzińskie wina – nie bój się Putina!”. Zatem „Gaumardzios” czyli „Na zdrowie”!