Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dziś tylko o jednej – ale jakiej! – dyscyplinie sportu. Oto trwają siatkarskie Mistrzostwa Europy mężczyzn. Polscy kibice pasjonują się na razie nie tyle przebiegiem jednostronnych meczów Biało-Czerwonych (tylko Królestwo Niderlandów urwało nam jednego seta), lecz wyrównaniem rekordu świata w szybkości zagrywki przez Wilfredo Leona czy też rekordów punktowych (mała ilość punktów straconych) w meczu w Danią. Nasi fani oglądają mecze naszej reprezentacji, bo kochają siatkówkę i kochają drużynę narodową, ale w meczach grupowych emocji jest na lekarstwo. Polska jest absolutnym dominatorem, ale wszyscy wiemy, że to, co najważniejsze jest przed nami.

 

Dziś tylko o jednej – ale jakiej! – dyscyplinie sportu. Oto trwają siatkarskie Mistrzostwa Europy mężczyzn. Polscy kibice pasjonują się na razie nie tyle przebiegiem jednostronnych meczów Biało-Czerwonych (tylko Królestwo Niderlandów urwało nam jednego seta), lecz wyrównaniem rekordu świata w szybkości zagrywki przez Wilfredo Leona czy też rekordów punktowych (mała ilość punktów straconych) w meczu w Danią. Nasi fani oglądają mecze naszej reprezentacji, bo kochają siatkówkę i kochają drużynę narodową, ale w meczach grupowych emocji jest na lekarstwo. Polska jest absolutnym dominatorem, ale wszyscy wiemy, że to, co najważniejsze jest przed nami.

Jaki zatem będzie scenariusz na najbliższe półtora tygodnia? Polska wychodzi z grupy na pierwszym miejscu, w ćwierćfinale wpadamy zapewne na Słowenię i choć mamy z nią nienajlepszy bilans bezpośrednich spotkań, łącznie z dwoma przegranymi półfinałami w ostatnich Mistrzostwach Europy (2019, 2021), to ten mecz trzeba wygrać. Ostatnio sprawili nam lanie 3:0 na Memoriale Wagnera – widziałem na własne oczy (wkurza i boli do dzisiaj). Bilans naszych spotkań z tym krajem dotkniętym ostatnio straszliwą powodzią bardzo polepszamy co roku w Lidze Narodów, gdzie ich regularnie rozjeżdżamy – w przeciwieństwie do ME.

Jeżeli naszych potencjalnych rywali odeślemy w ćwierćfinale do Lublany, to półfinał zapewne zagramy z Francją (mimo sensacyjnej porażki mistrzów olimpijskich z Rumunią, która stała się na razie jeśli nie „czarnym koniem” mistrzostw Starego Kontynentu, to przynajmniej bałkańskim „czarnym konikiem”, bo ograła też faworyzowaną Turcję, gdzie siatkówka męska pozazdrościła żeńskiej i rozwija się coraz szybciej).

Jeżeli z Francją wygramy w półfinale, to finał 16 września, w przyszłą sobotę, zagramy w Rzymie niemal na pewno, jak się wydaje, z gospodarzami, czyli Włochami. Aktualni mistrzowie świata nie pozwolili nam w zeszłym roku, w katowickim „Spodku” na zdobycie trzeciego z rzędu tytułu mistrza świata, przez to nie powtórzyliśmy ich – i Brazylii! – serii sprzed dwóch dekad (3 „złota” MŚ pod rząd).

Polska siatkówka jest potęgą – to oczywiste. Łatwiej jednak jest wejść na szczyt niż się na nim utrzymać. Możemy z dumą powtarzać, że na ostatnich pięć mistrzostw globu cztery razy byliśmy w finale, co jest dla.Bialo-Czerwonych osiągnięciem rekordowym, zdobywając ostatecznie dwa złote i dwa srebrne medale. Możemy przypominać, że nie schodziliśmy z podium w dwóch ostatnich mistrzostwach naszego kontynentu. Możemy prężyć muskuły, że w tym roku, po raz pierwszy w historii wygraliśmy Ligę Narodów (gdy LN była Ligą Światową, też ją wygraliśmy, więc statystycy mogą uznać, że drugi raz…). Pamiętajmy jednak: jesteśmy tak dobrzy, jak nasz ostatni mecz. Zatem trzeba zrobić wszystko, żeby zagrać w rzymskim finale ME. Na zdrowy rozum i na papierze to powinno się udać. No, to jedziemy.