Fot. Nicusor Lazarica
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Syn Fanela Popy, byłego żużlowca, jest jedynym zawodnikiem w kraju Drakuli, który próbuje nie tylko hobbystycznie ślizgać się po szlace, ale także budować profesjonalną karierę. Choć ma dopiero 19 lat, zdążył już połamać żebra, uszkodzić miednicę, połamać ręce, palce i zaliczyć kilka wstrząsów mózgu. Według dewizy „co cię nie zabije, to cię wzmocni” brnie dalej przed siebie. O codzienności bycia zawodnikiem w kraju, w którym pozostał jeden czynny tor i ledwie garstka oddanych zapaleńców opowiada wicemistrz Rumunii, Andrei Popa.

Wiktor Balzarek: Jak się zaczęła Twoja przygoda z żużlem? Tato był żużlowcem, więc dorastałeś przy motocyklach…

Andrei Popa: Tak, wszystko zaczęło się dzięki tacie. Podglądałem jak jeździ, jak pracuje przy sprzęcie, dla małolata to było coś niesamowitego. Moje najlepsze zabawki w dzieciństwie to śrubokręty, klucze i imbusy.

Nie ciągnęło Cię, żeby pokopać piłkę z rówieśnikami? Próbowałeś innych, bardziej popularnych sportów?

Jasne. Grałem w piłkę nożną, ręczną, w kosza też grałem. Ale to nie dla mnie, nudy. Nie ma adrenaliny. Tylko speedway ma to coś.

Ile lat miałeś kiedy zacząłeś trenować na torze?

Pierwszy raz na żużlówkę wsiadłem w wieku dwunastu lat w Braila. Ale to były tylko treningi, nic więcej. Minęło trochę czasu zanim tata powiedział, że jestem już wystarczająco dobry, żeby spróbować ścigać się w czwórkę.

FOT. Nicusor Lazarica

I co teraz? Chcesz stać się zawodowcem, czy to tylko szalone hobby?

Chcę być profesjonalistą! Bezdyskusyjnie.

Jak chcesz tego dokonać w Rumunii? To strasznie drogi sport, masz jakichś sponsorów?

Dwóch malutkich, dzięki którym mam profesjonalnie ubrany team i oklejonego busa. Ale moim największym skarbem są rodzice. Oni mnie sponsorują. Żebym w ogóle mógł jeździć na żużlu, mama pracuje w Anglii. Ojciec jest ze mną w trakcie sezonu, a później też wyjeżdża do Anglii zarabiać na moją karierę. Jestem im niesamowicie wdzięczny, bez nich nie mogłoby się udać.

Na co to wystarcza? Iloma motocyklami dysponujesz?

Mam tylko dwa.

Tylko, czy aż?

Zależy jak na to patrzeć. To nie jest sprzęt, który się nie psuje. Brakuje kasy na bieżące naprawy. Padnie jeden, muszę przesiąść się na drugi. Padnie drugi – to dla mnie koniec. Muszę iść do pracy, żeby zarobić na części.

Jaka to praca?

W zimie odśnieżam, jestem kierowcą, kurierem…

Mimo to, udało Ci się podpisać kontrakt w Polsce. Przed sezonem 2017 wielu kibiców pierwszy raz usłyszało, że jest taki żużlowiec. Jak do tego doszło?

To wszystko za sprawą pana Janusza Ślączki. To on mi pomógł i skontaktował z klubem z Rzeszowa.

Ale w zawodach nie wystąpiłeś.

Rozmowa z menedżerem Stali była jasna: mam pojawiać się na treningach. Będę mocny, to pojadę w lidze. Przyjechałem, pokonałem miejscowych chłopaków. Więc poszedłem do trenera i mówię, żeby wystawił mnie w lidze.

I?

W odpowiedzi ciągle słyszałem, że to tylko trening, a w klubie będą stawiać na tutejszych żużlowców, oni się liczą. Ja nie. No to w takim razie po co podpisywali ze mną umowę?

Ile razy trenowałeś w Rzeszowie zanim odpuściłeś?

Sześć razy. Do Rzeszowa mam tysiąc kilometrów w jedną stronę, nie było mnie stać, żeby trenować w nieskończoność, nie mając widoków na nic więcej.

Próbowałeś później znaleźć inny klub?

Tak, w połowie sezonu. Ale wszyscy już mieli pełne składy.

Wiem, że znasz się ze Stanisławem Burzą, który pomaga Ci przy sprzęcie…

Tak, bardzo dużo pomaga mi przy motocyklach. Cały czas mi pomaga, to dla mnie bardzo ważne.

Chciałem zapytać, czy w związku z tym nie myślałeś o Krakowie? Kolorowo tam nie jest, ale to szansa na pokazanie się w Polsce. Stanisław Burza to w Wandzie człowiek instytucja.

Rozmawialiśmy o tym. Ale w Wandzie też jest zakontraktowanych sporo zawodników.

Zobaczymy Cię w takim razie w Polsce?

Już raz pomocną dłoń wyciągnął do mnie pan Janusz Ślączka. Luźno rozmawialiśmy o tym, że może za rok weźmie mnie do Krosna. Może…

Wróćmy do trwającego sezonu. Dużo sobie na razie nie pojeździłeś.

No tak. Cztery treningi i dwa razy zawody (rozmawiamy przed pierwszą rundą Mistrzostw Rumunii – przyp. red.). Mało. Czekają mnie jeszcze może ze cztery turnieje poza Rumunią i treningi. Jakieś dziesięć treningów.

Tylko tu, w Braila?

Tak.

Czemu nie pojedziesz na Węgry?

Bo nie mam tam znajomości.

Ale w Żarnowicy trenowałeś.

Tak, nawet miałem tam kontrakt w zeszłym roku. Znasz Jakuba Valkovica?

Nazwisko słyszałem, ale słabo kojarzę…

A to właśnie on mnie tam zaprosił. Miły gość, zadzwonił i mówi żebym pakował motocykle i przyjechał na trening, popatrzeć jak żużel u nich wygląda. Miałem pojechać w zawodach, ale w zimie dopadły mnie kłopoty zdrowotne. Kamienie nerkowe, operacja, trzy miesiące w szpitalu. Późno wszedłem w sezon i dla Żarnowicy jeździli już inni…

Polskim żużlem na pewno też się interesujesz?

Jasne. Wasza liga jest to jest pełna profeska. Najlepsi zawodnicy, znakomite tory, tysiące kibiców, kapitalne ściganie. Wszystko w Polsce robi na mnie wielkie wrażenie i marzy mi się, żeby kiedyś być tego częścią. Ale z sytuacją w tabeli nie jestem na bieżąco. Jak idzie Stali Gorzów?

Stali? Raczej słabo. Play-off im nie grozi. Czemu pytasz akurat o Gorzów?

Bartek Zmarzlik tam jeździ!

Twój idol?

Tak! Zmarzlik jest niesamowity. Jak on się układa na motocyklu, jakie linie obiera, jaki jest waleczny! Najlepszy zawodnik na świecie, uwielbiam go oglądać.

Podglądanie Bartosza to jedno, ale tu na miejscu, kto uczy Cię jeździć?

Tato jest moim trenerem. Mircea Agristan także dużo pomaga.

Mircea powiedział mi, że nadszedł czas, żebyś posłuchał rad nowego trenera. Kogoś, kto spojrzy z boku, bo w pewnym momencie ojciec nie jest w stanie nauczyć Cię więcej.

Nie mam nic przeciwko. Chętnie posłucham rad każdego trenera, który pomoże mi wyeliminować błędy i stać się lepszym zawodnikiem. Najważniejsze są treningi, wyścigi, praktyka. Tylko tak możesz zostać mistrzem. A ja chcę być mistrzem świata!

Czujesz, że naprawdę jesteś w stanie tego dokonać?!

Chciałbym.

To masa wyrzeczeń, pracy i bólu. Nie pytam czy chcesz, pytam, czy jesteś w stanie.

Tak. Jestem w stanie, stuprocentowo! Jestem cholernie zdeterminowany, wszystko podporządkowałem karierze profesjonalisty. Speedway jest dla mnie całym życiem. Mogę i będę pracować dwa razy ciężej od innych! Nie złamały mnie kontuzje, nie złamie mnie brak kasy. Jedyne czego potrzebuję to dostać szansę.

Z Claudią.

Załóżmy, że jakiś możny tego świata przeczyta nasz wywiad. Jak może się z Tobą skontaktować?

Przez Facebook: Andrei Popa Racing #162, poprzez maila: [email protected], jestem też na instagramie. Wiem, banał, ale dam z siebie wszystko! Zobaczycie sami jak bardzo mi zależy. Będę wdzięczny za każdą pomoc. Chętnie pojadę również w jakimś turnieju indywidualnym, gdyby ktoś chciał mnie zaprosić, to pakuję busa i jadę. Dajcie mi tylko szansę, to dogonię swoje marzenia!

Rozmawiał WIKTOR BALZAREK

OKIEM EKSPERTA – STANISŁAW BURZA

Miałem okazję pomagać Andreiowi przy sprzęcie. Gdy miał kłopoty z motocyklami, ktoś mu mnie po prostu polecił. W jego teamie za sprawy techniczne odpowiada tata, były żużlowiec, pamiętam go jeszcze z występów w pucharze MACEC. Ojciec jest bardzo zaangażowany w to, co robi, ale jak każdemu zdarzają mu się błędy, takie jak ostatnio na Węgrzech, gdzie motocykl zaciągnął kurz z toru, co uniemożliwiło poprawną jazdę. Moim zdaniem Andrei potrzebuje przede wszystkim jazdy, jazdy i jeszcze raz jazdy. Przed nim dużo nauki. Liga polska? Jest wielu lepszych chłopaków, którzy nie mogą się załapać. Najpierw powinien pojeździć w turniejach towarzyskich i różnego typu eliminacjach. Jeśli będzie się tam dobrze prezentował to z pewnością zostanie zauważony. Widziałem go podczas eliminacji Mistrzostw Świata Juniorów w Krakowie – wyciąga wnioski i z biegu na bieg jechał coraz lepiej. On musi przede wszystkim startować, poznawać tory, oraz uczyć się dobrego przygotowania sprzętu. Na dziś nie jest jeszcze gotowy na ligę polską. W przeciwnym razie zaliczy przygodę życia, ale nie zostanie w tym sporcie. Byłoby fajnie gdyby kiedyś udało mu się przebić, bo ilu zostało reprezentantów Rumunii na żużlu?