fot. Jędrzej Zawierucha
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Im mniej dygnitarzy w parku maszyn, tym lepiej. Lepiej dla drużyn, trenerów, teamów zawodniczych, funkcyjnych, telewizji – generalnie dla wszystkich. Dlaczego tak kategorycznie się sprzeciwiam?

Bo większość mądrali w krawatach, krótkich spodenkach, czy dresach wszystko wie lepiej i umie lepiej, a jeszcze jak nad sobą nie panuje, to po nieudanym biegu, czy rezerwie bluzgi i wypominki z cyklu „a nie mówiłem”, leją się nie tylko strumieniem, a rwącym potokiem wręcz. Nieważne więc kim jesteś i ile dałeś kasy. Twoje miejsce jest na trybunie głównej, wśród VIP-ów, celebrytów i polityków. Tam dla klubu możesz coś zyskać. W parku maszyn tylko spieprzyć.

Wyobrażacie sobie, żeby w czasie choćby meczów Legii, właściciel Mioduski siedział na ławce rezerwowych i stamtąd, zamiast Vukovica, dyrygował zespołem? Ja nie. Podobnie w siatkówce, koszykówce i wielu innych dyscyplinach. Usiądź wśród „godnych siebie”, weź drinka czy colę, zapchaj się popcornem i podziwiaj swoich. Tylko, na Boga, nie ingeruj, a już na pewno nie w trakcie zawodów. Przegrasz, nie osiągniesz celu – trudno, pomyłka w wyborach. Twoich wyborach. To ty wybrałeś, a przynajmniej ostatecznie zatwierdziłeś, na wniosek przez ciebie zatrudnionych ludzi. To ty wybrałeś sztab szkoleniowy, skautów i dyrektora sportowego. Jeśli poległeś, to wyłącznie twoja wina, bo źle dobrałeś lub zaufałeś niewłaściwym osobom.

Mioduski mógł najwyżej dopilnować, by z pozoru najważniejszy mecz sezonu gwizdał sędzia niby z innego miasta, więc neutralny, a jednak od lat słoikowy warszawiak. A że na dwie godzinki stracił wzrok i gwizdek mu się zacinał, to i tak miało być i to „zasługą” Mioduskiego. Ale w trakcie meczu zamiast piłkarzy na boisko nie wszedł. Honory w tej materii dla właściciela Cracovii Janusza Filipiaka. Profesora Filipiaka, co też ma znaczenie. Od lat gość pompuje kasę w klub. Ale nie bezkrytycznie i bez ograniczeń. Przez lata nie dawało to efektu. Wciąż jednak był i jest w klubie i z klubem. Nie szaleje po dwóch kolejkach ze zmianami trenerów i połowy składu drużyny. Teraz, po latach lawirowania między spadkiem a awansem, dopchał się wreszcie, na chwilę, do europejskich pucharów. Na dzień dobry poległ jego klub we wstępnej fazie, podobnie jak przez lata z ligą. Mozolnie to idzie Filipiakowi, ale się nie zraża i konsekwentnie robi swoje. Pewnie wychodzi z założenia, że najlepiej pobierać lekcje od najlepszych, tutaj Kamila Stocha, który powiadał coś na kształt „żeby raz wygrać, musisz kilkaset razy przegrać, inaczej się nie nauczysz wygrywać”.

Filipiaka akurat sportowa rzeczywistość traktuje mocno po macoszemu. Klub długo balansował między ligami, bronił przed spadkiem, obecnie jest chwilowo wyżej, ale prezes nie szaleje. Z kasą, transferami, mocarstwowymi zapędami. Odpala kwotę i w ramach tejże zatrudnieni przezeń ludzie mają zbudować klubowi możliwie najlepszy wynik. Nie twierdzę, że żużlowi prezesi, czy mecenasi mają być równie poniewierani przez sportowy los, ściśle brak fartu ich zespołów, ale od krakowianina powinni uczyć się cierpliwości, konsekwencji i… braku parcia na szkło.

Dobry prezes, bez względu na dyscyplinę sportu, to ten, który potrafi dzielić kompetencje. Zatem zatrudnił, podzielił robotę i dogląda trzódki z zewnątrz. Jeśli uzna, że system nie działa, ma prawo reagować. Zwolnić, zamienić. Ale, na Boga, nie po dwóch kolejkach i nie na zasadzie „ja siama”. Ja wiem. Ja pokażę. Ja umiem. Ja zrobię. I takie tam ja ja, że tak to ujmę. Jak tak dalej pójdzie, to prezesi gotowi zastępować w klubie nie tylko trenera, menedżera, czy toromistrza, ale nie daj Boże klubowego lekarza. Jeśli zaufałem ludziom, uznałem ich za kompetentnych, to się tego trzymam. Jeśli źle wybrałem, pomyliłem się, to biorę to na klatę, a nie opowiadam publicznie, że wszyscy winni tylko nie ja, ale teraz to ja tu już posprzątam aż zalśni. Sęk w tym, że po sobie, bo wcześniejsze, jak pokazało sportowe życie, nietrafione decyzje personalne, to wyłącznie moja, prezesowska wina, bo to ja te nominacje przyklepałem.

Rozumiem, że niektórzy prezesi, właściciele, czy inni klubowi magnaci uważają, że wszystko wiedzą najlepiej, wedle zasady, że na sporcie to się podobno wszyscy znają. Podobno, bowiem gdyby tak było w istocie, to zupełnie zbędni byliby choćby papa Stamm, Wagner, Niemczyk, Antiga, Heynen, Cybulski, Lisowski, Herkt, Górski, Piechniczek i wielu, wielu innych, znakomitych, zasłużonych trenerów z sukcesami. Zatem niech się żadnemu z prezesów nie wydaje, że cokolwiek wie i umie lepiej od specjalisty i niech się zatem nie pcha siłą do parku maszyn w trakcie zawodów. A jeśli nadal nie czuje się przekonany, to proponuję, by na ten przykład sam sobie zoperował wyrostek, gdy przyjdzie potrzeba, bo przecież chirurg też partacz, a prezes wie i potrafi lepiej.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI