Koronawirus przeszkadza klubom żużlowym i samym zawodnikom nie tylko w aspekcie stricte sportowym. Panująca pandemia ma również wpływ na finanse – wstrzymanie rozgrywek oznacza problemy z dopięciem budżetu.
Sytuacja w żużlu jest dość specyficzna i oczywiście nieporównywalna z innymi dyscyplinami drużynowymi. W polskiej koszykówce, siatkówce i piłce ręcznej zakończono przedwcześnie rozgrywki, także ze względów finansowych. W stanie zawieszenia i oczekiwania pozostają jeszcze piłkarze, jednak oni mogą liczyć na pomoc Polskiego Związku Piłki Nożnej. Związek przekazał na kluby na czterech najwyższych szczeblach rozgrywkowych ponad sto milionów złotych, a fundusze te mają wspomóc funkcjonowanie piłkarskich podmiotów w najbliższych miesiącach. Z kolei za oceanem w koszykarskiej NBA oszczędności szukają wśród działaczy – stu najwięcej zarabiających oficjeli ligowych obniżyło swoje uposażenie o 20 procent. Choć oczywiście to inna skala finansowa.
Na krajowym, żużlowym podwórku widać efekty kryzysu spowodowanego koronawirusem i to w klubie mistrza Polski. Pracownicy Unii Leszno zgodzili się na czasowe obniżenie swoich pensji, w trosce o dobro klubu. Co ciekawe, w piłkarskim mistrzu Polski – Piaście Gliwice – też tnie się koszty na potęgę, jednak tam nie do końca odbywa się to za zgodą pracowników, a raczej odgórnie.
Oczywiście, porównywanie piłki nożnej i żużla w sytuacji „jeden do jednego” jest co najmniej niedorzeczne. Żużlowcy nie otrzymują comiesięcznej pensji, a pieniądze otrzymują za zdobyte na torze punkty. Niedopatrzenie, defekt, taśma czy inny błąd kosztują kilka tysięcy złotych, podczas gdy piłkarz i tak otrzyma pieniądze, a co najwyżej słaby mecz może go kosztować utratę premii. Czy jednak w obecnej sytuacji zawodnicy i kluby nie powinni spodziewać się jakiejkolwiek pomocy z góry?
– Nie da się porównać piłki nożnej do żużla w zakresie uzyskiwanych przychodów i możliwości udzielania wsparcia finansowego. Piłka nożna to dyscyplina o charakterze globalnym z innym systemem szkolenia oraz rozliczeń, gdzie zawodnicy są w klubach na kontraktach miesięcznych z wynagrodzeniem, co bezpośrednio wpływa na płynność finansową klubów. W żużlu zawodnicy otrzymują pieniądze za zdobyte punkty, a ponieważ PGE Ekstraliga nie wystartowała – zawodnicy nie zdobywają punktów – zaznacza Przemysław Szymkowiak, rzecznik prasowy PGE Ekstraligi.
Spółka zarządzająca PGE Ekstraligą nie planuje pomocy finansowej dla klubów. – Aktualnie nie zarabiają zawodnicy, a kluby nie mają kosztów z tego tytułu. Dlatego priorytetem jest uruchomienie rozgrywek, a liga pracuje nad zmianami w regulaminie pozwalającymi obniżyć koszty rozgrywania meczów i w ten sposób pomóc klubom – kiedy liga już wystartuje. Ponadto pracujemy wraz z udziałowcami i swoimi partnerami oraz sponsorami, aby zapewnić realizację kontraktów po starcie ligi i to jest w chwili obecnej priorytetowe zadanie, gdyż są to realne środki finansowe dla klubów i zawodników – dodaje Szymkowiak. O podobną kwestię zapytaliśmy w Polskim Związku Motorowym, jednak nie doczekaliśmy się odpowiedzi.
W pewnym sensie kluby są pozostawione więc same sobie. Jak i czy można zapobiec takiej sytuacji na przyszłość? – Jest taka propozycja do rozważenia… Klub zatrudnia zawodnika, ten od momentu podpisania kontraktu ma pensje miesięczną. Mówimy o rozsądnych pieniądzach. Reszta za podpis i punkt na fakturze. Nie byłoby stresu takiego jak teraz i przy kontuzji – zauważa Tomasz Suskiewicz, menedżer Emila Sajfutdinowa. To oczywiście rozwiązanie dotychczas niestosowane, ale i do tej pory świat żużla nie musiał mierzyć się z takim przeciwnikiem, jak koronawirus. I być może do rozważenia w najbliższej przyszłości.
Żużel. Michelsen zdołowany po remisie. Nie zasłania się torem
Żużel. Bolesna porażka Orła. „Czternasty bieg nas pogrzebał”
Żużel. Jest wyraźnie pod formą. Trenuje od samego rana!
Żużel. Zmarnowana szansa Hampela. Kowalski i Woryna z awansem
Żużel. Martuszewski: Piękne Podkarpacie! (FELIETON)
Żużel. Fajfer przyznaje, że popełnił sporo błędów. Teraz zadebiutuje w lubuskich derbach