fot. Paweł Prochowski
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Koronawirus przeszkadza klubom żużlowym i samym zawodnikom nie tylko w aspekcie stricte sportowym. Panująca pandemia ma również wpływ na finanse – wstrzymanie rozgrywek oznacza problemy z dopięciem budżetu.

Sytuacja w żużlu jest dość specyficzna i oczywiście nieporównywalna z innymi dyscyplinami drużynowymi. W polskiej koszykówce, siatkówce i piłce ręcznej zakończono przedwcześnie rozgrywki, także ze względów finansowych. W stanie zawieszenia i oczekiwania pozostają jeszcze piłkarze, jednak oni mogą liczyć na pomoc Polskiego Związku Piłki Nożnej. Związek przekazał na kluby na czterech najwyższych szczeblach rozgrywkowych ponad sto milionów złotych, a fundusze te mają wspomóc funkcjonowanie piłkarskich podmiotów w najbliższych miesiącach. Z kolei za oceanem w koszykarskiej NBA oszczędności szukają wśród działaczy – stu najwięcej zarabiających oficjeli ligowych obniżyło swoje uposażenie o 20 procent. Choć oczywiście to inna skala finansowa.

Na krajowym, żużlowym podwórku widać efekty kryzysu spowodowanego koronawirusem i to w klubie mistrza Polski. Pracownicy Unii Leszno zgodzili się na czasowe obniżenie swoich pensji, w trosce o dobro klubu. Co ciekawe, w piłkarskim mistrzu Polski – Piaście Gliwice – też tnie się koszty na potęgę, jednak tam nie do końca odbywa się to za zgodą pracowników, a raczej odgórnie.

Oczywiście, porównywanie piłki nożnej i żużla w sytuacji „jeden do jednego” jest co najmniej niedorzeczne. Żużlowcy nie otrzymują comiesięcznej pensji, a pieniądze otrzymują za zdobyte na torze punkty. Niedopatrzenie, defekt, taśma czy inny błąd kosztują kilka tysięcy złotych, podczas gdy piłkarz i tak otrzyma pieniądze, a co najwyżej słaby mecz może go kosztować utratę premii. Czy jednak w obecnej sytuacji zawodnicy i kluby nie powinni spodziewać się jakiejkolwiek pomocy z góry?

– Nie da się porównać piłki nożnej do żużla w zakresie uzyskiwanych przychodów i możliwości udzielania wsparcia finansowego. Piłka nożna to dyscyplina o charakterze globalnym z innym systemem szkolenia oraz rozliczeń, gdzie zawodnicy są w klubach na kontraktach miesięcznych z wynagrodzeniem, co bezpośrednio wpływa na płynność finansową klubów. W żużlu zawodnicy otrzymują pieniądze za zdobyte punkty, a ponieważ PGE Ekstraliga nie wystartowała – zawodnicy nie zdobywają punktów – zaznacza Przemysław Szymkowiak, rzecznik prasowy PGE Ekstraligi.

Spółka zarządzająca PGE Ekstraligą nie planuje pomocy finansowej dla klubów. – Aktualnie nie zarabiają zawodnicy, a kluby nie mają kosztów z tego tytułu. Dlatego priorytetem jest uruchomienie rozgrywek, a liga pracuje nad zmianami w regulaminie pozwalającymi obniżyć koszty rozgrywania meczów i w ten sposób pomóc klubom – kiedy liga już wystartuje. Ponadto pracujemy wraz z udziałowcami i swoimi partnerami oraz sponsorami, aby zapewnić realizację kontraktów po starcie ligi i to jest w chwili obecnej priorytetowe zadanie, gdyż są to realne środki finansowe dla klubów i zawodników – dodaje Szymkowiak. O podobną kwestię zapytaliśmy w Polskim Związku Motorowym, jednak nie doczekaliśmy się odpowiedzi.

W pewnym sensie kluby są pozostawione więc same sobie. Jak i czy można zapobiec takiej sytuacji na przyszłość? – Jest taka propozycja do rozważenia… Klub zatrudnia zawodnika, ten od momentu podpisania kontraktu ma pensje miesięczną. Mówimy o rozsądnych pieniądzach. Reszta za podpis i punkt na fakturze. Nie byłoby stresu takiego jak teraz i przy kontuzji – zauważa Tomasz Suskiewicz, menedżer Emila Sajfutdinowa. To oczywiście rozwiązanie dotychczas niestosowane, ale i do tej pory świat żużla nie musiał mierzyć się z takim przeciwnikiem, jak koronawirus. I być może do rozważenia w najbliższej przyszłości.