PGG ROW Rybnik myśli, co tu zrobić, by radość po awansie do PGG Ekstraligi nie zamieniła się za rok w stypę po spadku. By drużyna podążyła śladem Speed Car Motoru Lublin, który zaprzeczył tezie, iż beniaminek skazany jest na pożarcie.
Z naszych informacji wynika, że rybniczanie sondowali ostatnio Vaclava Milika, choć to jeszcze nic nie musi oznaczać. W każdym razie Czech, by na powrót stać się ważną ekstraligową postacią, musiałby wrócić do formy z lat 2016-17, kiedy to momentami dominował w najlepszej lidze świata. Stawał też na podium IME, a w praskiej Grand Prix Czech (2017) zajął z dziką kartą trzecie miejsce. Obecnie zawodników jego pokroju jest w Rybniku pod dostatkiem. Ale stara wersja Milika, jeśli Czechowi udałoby się do niej powrócić, zrobiłaby różnicę…
Przypomnijmy, że Milik reprezentował rybnickie barwy w sezonach 2013-14. W tym drugim był bliski stanięcia na podium IMŚJ. Po pierwszej rundzie w Lonigo był wiceliderem, za Piotrem Pawlickim, który koniec sięgnął po tytuł z dorobkiem 42 oczek. Za nim uplasowali się Kacper Gomólski (36) i Mikkel Michelsen (32), a Milik tuż za pudłem (31). Już wtedy był na celowniku Wrocławskiego Towarzystwa Sportowego, bo przecież Vaclav Milik senior to zasłużony dla klubu z Dolnego Śląska zawodnik. Miał wielki udział w awansie drużyny do najwyższej klasy rozgrywkowej w sezonie 1991 (wygrane baraże z Unią Leszno). Był zawsze pod ręką, tańszy od Kelvina Tatuma czy Chrisa Louisa i nie mniej skuteczny. Dlatego z marketingowego punktu widzenia nazwisko Milik dobrze się we Wrocławiu kojarzyło.
I Andrzej Rusko ubiegł Krzysztofa Mrozka Po sezonie 2014 Milik junior trafił do Wrocławia. Pamiętamy, że na zimowe badania drużyny przybył z papą. Odwiedziliśmy ówczesną ekipę Piotra Barona w kompleksie Akademii Wychowania Fizycznego, gdzie czekały ją badania oraz próba wysiłkowa, po której dochodzi się do siebie dłuższy czas.
– Vaclav, średnio to wyszło. Profesor pytał, czy ty kiedykolwiek biegałeś poza bieganiem do baru. Może spróbowalibyśmy jeszcze raz? – dworował sobie menedżer Piotr Baron, składając tę propozycję Vaszkowi. Trzeba było widzieć strach i niepewność w oczach juniora, czy aby propozycja nie została złożona na poważnie. Po chwili namysłu Czech odpowiedział jednak z nietęgą miną: „Drugi raz lepiej może nie wyjść”.
Sezon 2015 okazał się trudnym okresem zbierania doświadczeń. Na sypiącym się, tuż przed remontem, Stadionie Olimpijskim, a także na innych torach, Milik musiał się zmagać z dwoma barierami. Nie dość, że debiutował jako senior, to jeszcze w ekstralidze. Długo czekał na pierwszą trójkę, a sezon zakończył tylko z trzema indywidualnymi zwycięstwami, a także ze średnią biegopunktową 1,230, co plasowało go na odległym, 42. miejscu w rankingu.
Vaszek wyciągnął jednak wnioski i za rok okazał się już odkryciem ekstraligi. Wywindował się na 14. miejsce w rankingu z wyśmienitą średnią 1,987. Wskoczył na inny poziom i na inną półkę. Takiego progresu nie zaliczył nikt inny.
Milikowie mieszkają w Bernardovie nieopodal Pardubic, gdzie ojciec prowadzi gospodarstwo, uprawia pola. Co jednak ciekawe, Vaszek jr nie widział się początkowo ani na polu startowym pod taśmą, ani na polu kukurydzy. – Jeździłem za to na motocrossie, ale jakoś mnie to nie wciągnęło. W wieku 14 lat spróbowałem więc żużla i tak zostało. Ojciec specjalnie mnie w ten biznes nie pchał, ale, oczywiście, zaczął pomagać – wyjaśniał nam Milik.
– Mamy kukuřice, pšenice i brambory – wyliczał raz Vaszek. – Ojciec sprzedaje później towar do skupu, po restauracjach lub do dużych sklepów – dodawał. A trzeba też pamiętać, że papa Milik był w przeszłości wybitnym traktorzystą i… mistrzem Europy w oraniu pola. – Nie chodzi tu o to, że kto szybszy, ten lepszy. Chodzi o precyzję. Byłem też wicemistrzem świata w tej dyscyplinie, 11 razy zdobywałem mistrzostwo Czech. Startowałem m.in. w Australii i Nowej Zelandii, a więc tam, gdzie nie dotarłem jako żużlowiec. W Kanadzie również. To hobby, które odziedziczyłem po ojcu – tłumaczył.
Wróćmy jednak w okolice pól startowych. Za Milikiem dwa kiepskie sezony i nikt nie jest dziś w stanie ocenić, czy zdoła jeszcze wrócić na wyższy poziom. Choć to dopiero 26-latek, więc mamy prawo wierzyć, że tak. We Wrocławiu spędził pięć lat, dokładając się w tym czasie do trzech srebrnych medali DMP (2015, 2017, 2019) i jednego brązowego (2018). Czy zmiana otoczenia przywróci nam starego, dobrego Vaszka? Nie wiemy, oby! I kto miałby na tym skorzystać? Rozmowy w toku.
Żużel. Lebiediew nie szuka wymówek. Zdradził, nad czym musi popracować
Żużel. Łaguta jak kapitan. Mocno wspiera Woffindena w kryzysie!
Żużel. Huckenbeckowi spodobało się w Grand Prix. „Chcę zostać na dłużej!”
Żużel. GKM złapał oddech i rozbił Byki! Kościecha: Kamień spadł mi z serca
Żużel. Badania potwierdziły uraz. Fatalne wieści dla Byków!
Żużel. Wrocławianie pogrążeni w Toruniu! Odrodzony Przedpełski (RELACJA)