Maksym Drabik - drugi z prawej. Obok Vaclav Milik.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

PGG ROW Rybnik myśli, co tu zrobić, by radość po awansie do PGG Ekstraligi nie zamieniła się za rok w stypę po spadku. By drużyna podążyła śladem Speed Car Motoru Lublin, który zaprzeczył tezie, iż beniaminek skazany jest na pożarcie.

Z naszych informacji wynika, że rybniczanie sondowali ostatnio Vaclava Milika, choć to jeszcze nic nie musi oznaczać. W każdym razie Czech, by na powrót stać się ważną ekstraligową postacią, musiałby wrócić do formy z lat 2016-17, kiedy to momentami dominował w najlepszej lidze świata. Stawał też na podium IME, a w praskiej Grand Prix Czech (2017) zajął z dziką kartą trzecie miejsce. Obecnie zawodników jego pokroju jest w Rybniku pod dostatkiem. Ale stara wersja Milika, jeśli Czechowi udałoby się do niej powrócić, zrobiłaby różnicę…

Przypomnijmy, że Milik reprezentował rybnickie barwy w sezonach 2013-14. W tym drugim był bliski stanięcia na podium IMŚJ. Po pierwszej rundzie w Lonigo był wiceliderem, za Piotrem Pawlickim, który koniec sięgnął po tytuł z dorobkiem 42 oczek. Za nim uplasowali się Kacper Gomólski (36) i Mikkel Michelsen (32), a Milik tuż za pudłem (31). Już wtedy był na celowniku Wrocławskiego Towarzystwa Sportowego, bo przecież Vaclav Milik senior to zasłużony dla klubu z Dolnego Śląska zawodnik. Miał wielki udział w awansie drużyny do najwyższej klasy rozgrywkowej w sezonie 1991 (wygrane baraże z Unią Leszno). Był zawsze pod ręką, tańszy od Kelvina Tatuma czy Chrisa Louisa i nie mniej skuteczny. Dlatego z marketingowego punktu widzenia nazwisko Milik dobrze się we Wrocławiu kojarzyło.

I Andrzej Rusko ubiegł Krzysztofa Mrozka Po sezonie 2014 Milik junior trafił do Wrocławia. Pamiętamy, że na zimowe badania drużyny przybył z papą. Odwiedziliśmy ówczesną ekipę Piotra Barona w kompleksie Akademii Wychowania Fizycznego, gdzie czekały ją badania oraz próba wysiłkowa, po której dochodzi się do siebie dłuższy czas.

– Vaclav, średnio to wyszło. Profesor pytał, czy ty kiedykolwiek biegałeś poza bieganiem do baru. Może spróbowalibyśmy jeszcze raz? – dworował sobie menedżer Piotr Baron, składając tę propozycję Vaszkowi. Trzeba było widzieć strach i niepewność w oczach juniora, czy aby propozycja nie została złożona na poważnie. Po chwili namysłu Czech odpowiedział jednak z nietęgą miną: „Drugi raz lepiej może nie wyjść”.

Sezon 2015 okazał się trudnym okresem zbierania doświadczeń. Na sypiącym się, tuż przed remontem, Stadionie Olimpijskim, a także na innych torach, Milik musiał się zmagać z dwoma barierami. Nie dość, że debiutował jako senior, to jeszcze w ekstralidze. Długo czekał na pierwszą trójkę, a sezon zakończył tylko z trzema indywidualnymi zwycięstwami, a także ze średnią biegopunktową 1,230, co plasowało go na odległym, 42. miejscu w rankingu.

Vaszek wyciągnął jednak wnioski i za rok okazał się już odkryciem ekstraligi. Wywindował się na 14. miejsce w rankingu z wyśmienitą średnią 1,987. Wskoczył na inny poziom i na inną półkę. Takiego progresu nie zaliczył nikt inny.

Milikowie mieszkają w Bernardovie nieopodal Pardubic, gdzie ojciec prowadzi gospodarstwo, uprawia pola. Co jednak ciekawe, Vaszek jr nie widział się początkowo ani na polu startowym pod taśmą, ani na polu kukurydzy. – Jeździłem za to na motocrossie, ale jakoś mnie to nie wciągnęło. W wieku 14 lat spróbowałem więc żużla i tak zostało. Ojciec specjalnie mnie w ten biznes nie pchał, ale, oczywiście, zaczął pomagać – wyjaśniał nam Milik.

– Mamy kukuřice, pšenice i brambory – wyliczał raz Vaszek. – Ojciec sprzedaje później towar do skupu, po restauracjach lub do dużych sklepów – dodawał. A trzeba też pamiętać, że papa Milik był w przeszłości wybitnym traktorzystą i… mistrzem Europy w oraniu pola. – Nie chodzi tu o to, że kto szybszy, ten lepszy. Chodzi o precyzję. Byłem też wicemistrzem świata w tej dyscyplinie, 11 razy zdobywałem mistrzostwo Czech. Startowałem m.in. w Australii i Nowej Zelandii, a więc tam, gdzie nie dotarłem jako żużlowiec. W Kanadzie również. To hobby, które odziedziczyłem po ojcu – tłumaczył.

Vaclav Milik senior w barwach Sparty Aspro (1992).

Wróćmy jednak w okolice pól startowych. Za Milikiem dwa kiepskie sezony i nikt nie jest dziś w stanie ocenić, czy zdoła jeszcze wrócić na wyższy poziom. Choć to dopiero 26-latek, więc mamy prawo wierzyć, że tak. We Wrocławiu spędził pięć lat, dokładając się w tym czasie do trzech srebrnych medali DMP (2015, 2017, 2019) i jednego brązowego (2018). Czy zmiana otoczenia przywróci nam starego, dobrego Vaszka? Nie wiemy, oby! I kto miałby na tym skorzystać? Rozmowy w toku.

Vaclam Milik i jeden ze sponsorów WTS-u, Sebastian Krajewski. Co robić?!