Janusz Kołodziej. fot. Jędrzej Zawierucha
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W kolejnym odcinku „Żużlowych Wakacji” o wspomnienia związane z wypoczynkiem zapytaliśmy lidera Fogo Unii Leszno i indywidualnego wicemistrza Europy – Janusza Kołodzieja.

 

Unia Leszno po serii czterech sezonów z rzędu ze złotem w latach 2017-2020, w zeszłym roku drugi raz z rzędu zakończyła rozgrywki bez medalu. Niemniej dla Janusza Kołodzieja sezon ten był naprawdę udany – osiągnął drugą najlepszą średnią w karierze (2,427), zdobył swój dziewiąty medal Indywidualnych Mistrzostw Polski, a także został Indywidualnym Wicemistrzem Europy. Wróćmy do przeszłości, a konkretnie – do wakacji z dawnych lat. Z czym Kołodziejowi kojarzą się wakacje z lat dziecięcych?

– Na wakacje rzadko jeździliśmy, ale chyba na jednych z pierwszych byliśmy w Bułgarii, co prawda mało pamiętam, jechaliśmy Skodą 125 lub 120, już nie pamiętam dokładnie, jak one się nazywały. To było takie czerwone auto z silnikiem z tyłu i przyczepką, a to były takie czasy, że te drogi nie były takie jak dzisiaj, więc to była wyprawa życia. Pamiętam, że byliśmy nad Morzem Czarnym, ja pływając prawie się utopiłem. Ktoś mnie tam wyciągnął. Pamiętam też, że było coś takiego, że zaświecałem lampy poprzez łączenie wystających na drodze kabli. Wtedy nagle cała ulica świeciła (śmiech). To wszystko przez to, że byłem mały i bardzo odważny. Niczego się nie bałem i przez to miałem takie przygody, ale wróciłem z tego cały i zdrowy. Żyję do dzisiaj – odpowiada żużlowiec.

Jakie miejsca miał okazję zwiedzić 38-latek? – Różnie to bywało, ja generalnie jestem taki, że zazwyczaj jak się kończy sezon, to szukam kolejnej pracy do wykonania. Czasem jednak gdzieś też pojadę. Oczywiście najlepiej jest z fajną ekipą wyjechać i pamiętam, że kiedyś w zimie byliśmy z Maćkiem Janowskim i Rafałem Hajem w Kalifornii. Bardzo mi się tam spodobało. Świeciło cały czas słońce i była piękna pogoda. Mieliśmy też przygody, bo byliśmy na kolejkach górskich, byliśmy też u Grega Hancocka, mieszkaliśmy u jego przyjaciela i mam naprawdę fajne wspomnienia z tego wyjazdu. Spotkaliśmy wtedy też człowieka, który był scenarzystą czy reżyserem scen kaskaderskich w filmie „Terminator” i miał mnóstwo motocykli z tych filmów, wystawionych w takim wielkim garażu. Traktował je wręcz jak aktorów. Posiadał on też dwa tory żużlowe – jeden większy i jeden mniejszy – w jednym był stawik na środku, a drugi był połączony z taką prawdziwą, fajną nawierzchnią. Tam można było jeździć takimi pitbike’ami i pewnego dnia zrobiliśmy tam zawody. Przyznam szczerze, to było świetne przeżycie, bo wszystko było na totalnym luzie. Każdy ubrał się w specjalne stroje, pościgaliśmy, a potem była impreza. Naprawdę świetne przeżycie – mówi Janusz Kołodziej.

fot. archiwum Janusza Kołodzieja

Co na zagranicznym wyjeździe najbardziej przypadło do gustu wielokrotnemu medaliście Drużynowych Mistrzostw Polski? – Kurczę, ciężko powiedzieć. Chyba nie byłem w takim miejscu, bo na wakacjach zazwyczaj każdy patrzy na ilość, a nie jakość – takie mam wrażenie. Jedno natomiast mogę przyznać. Zawsze, gdy w połowie lutego wybieramy się na obóz do hiszpańskiego Lloret de Mar, to tamtejsze jedzenie i pogoda bardzo dobrze na mnie wpływają. W Polsce wówczas jest trochę ponura pogoda, podczas gdy w Hiszpanii można poczuć wiosenny klimat. Ogólnie preferuję hiszpańskie jedzenie połączone z owocami morza, zwykłymi owocami czy różnymi pastami. Taka kuchnia na mnie bardzo dobrze wpływa i tam dopiero zaczynam jeść tak jak trzeba – przyznaje czterokrotny Indywidualny Mistrz Polski.

Czy nasz rozmówca ma już jakieś plany na zbliżający się czas przerwy międzysezonowej? – Tak, chcę z moją ukochaną wyjechać, tylko jeszcze musimy pozałatwiać parę spraw. Jak będzie trochę więcej czasu w tym „martwym sezonie” to mam nadzieję, że w końcu nam się uda wyjechać na kilka dni. Nie ma na razie konkretów, natomiast czasami lepiej jest jechać „na spontanie” – deklaruje triumfator Grand Prix Czech z 2019 roku.

Czy Janusz Kołodziej woli na wakacjach odpocząć, czy jednak spędzić je aktywnie? – Od długiego leżenia czasem głupoty do głowy przychodzą (śmiech). Lepiej spędzić aktywnie i raczej w tym kierunku będziemy iść. Te obozowe wyjazdy do Hiszpanii są o tyle fajne, że większość ludzi myśli, że my jedziemy tam na odpoczynek, podczas gdy tak naprawdę ciężko pracujemy. czując się trochę na wakacjach. To jest takie dwa w jednym. Z jednej strony zupełnie inny klimat, połączony z wakacjami, a z drugiej cały czas się przygotowujemy do sezonu. Nawet, jeśli woda jest trochę chłodna, to zazwyczaj jesteśmy już tak „zajechani” treningiem, że z przyjemnością robimy sobie morsowanie. Ta słona, zimna woda bardzo dobrze wpływa na regenerację, a nieraz bywało i tak, że ze zmęczenia po prostu zasypiało się na plaży, mimo, że nie było na zewnątrz bardzo gorąco. Na takim wyjeździe bardzo wcześnie rano trenujemy, biegamy i jest to bardzo fajna sprawa. Hiszpania była, i nadal jest, dla Unii Leszno strzałem w dziesiątkę. Ja na obozach gdzieś w zimniejszych miejscach bardzo cierpię, bo nie ukrywam, że wolę cieplejszy klimat – odpowiada szczerze Indywidualny wicemistrz Europy Juniorów.

Czy nasz rozmówca znajduje czas w trakcie sezonu na urlop i wakacyjny wyjazd, czy jest to możliwe wyłącznie zimą, kiedy sezon jest zakończony? – Powiem szczerze, że po meczu, na następny dzień lubię sobie mój występ przeanalizować, wyciągnąć wnioski i wtedy nie ruszam się dalej niż za okolicę domu. Wówczas to dla mnie odpoczynek, często połączony z jakimś rozciąganiem, pracą nad sobą i swoją psychiką. Natomiast to prawda, że gdy nie mieliśmy co weekend zawodów i zdarzały się dni wolne, to zazwyczaj wyjeżdżaliśmy sobie gdzieś w góry, żeby nie wpaść w monotonię. W trakcie sezonu także lubię spędzać czas aktywnie. Zeszłej zimy jeździliśmy często na zawody modeli (zdalnie sterowanych RC – dop. red) i to jest też fajne, bo mamy tarnowską ekipę, która jest mega zgrana. Z jednej strony rywalizacja, ale wieczorem można sobie miło spędzić czas. Poza sezonem organizujemy też wypady na quady czy crossy jeżeli jest taka możliwość. W sezonie lubię także pojechać na swój tor albo wyszumieć się w innym sporcie – mówi trzykrotny zdobywca Złotego Kasku.

Czy są jeszcze miejsca na świecie, które koniecznie chciałby zwiedzić najskuteczniejszy zawodnik w historii PGE Ekstraligi? – Wydaje mi się, że tak. Czasami nie chcę się nad tym zastanawiać, żeby nie zapeszyć, natomiast zawsze interesował mnie kierunek Dalekiego Wschodu, czyli Chiny i Japonia. Tamtejszego jedzenia również jestem ciekaw, natomiast na tę wyprawę trzeba poświęcić bardzo dużo czasu. Fajnie byłoby kiedyś jeszcze wybrać się do Australii, bo tam jeszcze nigdy nie byłem. W głowie siedzą mi również Stany Zjednoczone, bo będąc już tam kilkukrotnie, za każdym razem mi się podobało i to jest takie miejsce, gdzie chciałbym jeszcze wrócić – kończy nasz rozmówca.

PAWEŁ CYRSKI