Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Ostatni najbardziej palący temat: Juniorzy. Szkolenie wychowanków, skargi rodziców, niedoszłe i zmienione transfery i czy klub musi na siłę znaleźć nieoszlifowany diament i zamienić go w brylant? Jeszcze 3-4 lata temu nie istniał temat juniorów, dopiero wejście Motoru Lublin do Ekstraligi z silnym składem młodych zawodników, przywożących kilkanaście punktów co mecz, otworzyło oczy niedowiarkom że młodzież może decydować o wynikach meczów!

 

Muszę napisać to kolejny raz, młody reaktywowany prężny klub z Lublina z zarządem myślącym w sposób niekonwencjonalny a nowoczesny, doprowadził beniaminka do Mistrzostwa Polski w 4 lata! Po drodze jeszcze zdobył srebro. Może warto pochylić głowę nad tym fenomenem i brać z niego przykład. Teraz wiele klubów przetarło oczy i myśli jak zdobyć takich młodych juniorów wymiataczy? Przecież władze żużlowe narzuciły obowiązek szkoleń i nawet wykładają na to pieniądze.

Czy tędy droga by zmuszać kluby do biegania po mieście i okolicach z hasłem: „Młodzi chłopcy przyjdźcie do naszej szkółki jazdy na żużlu, może się połamiecie, może traficie do szpitala, ale możecie też zdobyć medale!”. W dzisiejszym świecie gier video wygląda to jak żart, gdyż nie ma się trzech „ŻYĆ”. Trzeba zaznaczyć że chłopcy 14-18 letni nie maja pojęcia o zyskach materialnych a dla potencjalnego żużlowca liczy się prestiż wśród kumpli, lub imponowanie dziewczynie a o reszcie myślą „Starzy”.

Ostatnio wpłynęło wiele skarg do GKSŻ o „wymuszanie” kontraktów. Rodzice podpisują umowy skuszeni przez uśmiechniętych prezesów a następnie kluby wymyślają bajońskie kwoty kar za szkolenie i zmianę klubową, choć najczęściej to i tak wszystko finansują matka i ojciec. Oczywiście wszystko dzieje się zgodnie z podpisanym kontraktem przez nieświadomych prawnych opiekunów. Może kluby powinny szkolić do 18 roku życia za „friko” i podpisywać maksymalne roczne kontrakty, wtedy młody adept mógłby sam podpisywać ewentualne ustalenia, lub iść swoją drogą?

Dotarliśmy już do prawdopodobnego szkolenia i zauważmy pewną zależność, kto szkoli? Kluby z małych miast, małych ośrodków i to jest całkowicie logiczne. Jako przykład podam bardzo prężne środowisko żużlowe jakim jest wielokrotny Mistrz Polski – Unia Leszno. Jednak w Lesznie nie istnieje inny sport (piłka nożna – V liga) wiem, wiem, dziewczyny walczą w kosza, jednak ludzie pasjonują się żużlem bo czym? Im większe miasto, takie jak Wrocław, Gdańsk, Lublin czy Łódź to młodzież ma większy wybór, może to być piłka – ręczna, siatkowa, koszykówka, nożna, może tenis, ping-pong, sporty żeglarskie, motorowodne, sporty lekkoatletyczne, nawet curling! To nie musi być żużel.

Przejdźmy teraz do wymuszonego na klubach nauczania jazdy na szlace. Nie da się narzucić by ktoś został żużlowcem. Takie perełki jak Bartosz Zmarzlik, Maciek Janowski, Patryk Dudek, bracia Pawliccy, czy Paweł Przedpełski zdarzają się raz na … 1000, 10 tys, milion ewentualnych adeptów? Ilu jest Mistrzów Świata na całą populację, dodatkowo w tak niszowym sporcie jak żużel? Nie oszukujmy się, zmuszanie klubów do wykazywania się w szkoleniu trąci epoką PRL-u i pracami murarskimi 300% normy.

Czy jest rozwiązanie tego impasu?

Może stworzenie kilku ośrodków szkolących, całkowicie niezależnych od klubów. Kilka takich już istnieje w bardzo ubogiej formie, jednak może one potrafiłoby uzdrowić sytuację juniorską? Kilka (4-5) „akademii żużlowych” na początku dofinansowanych z ramienia PZM a w przypadku zawodników zagranicznych z finansów ich federacji speedwaya doprowadziłyby już po 2-3 latach do przejścia szkółek na własny rozrachunek. Może stworzyłoby to powiew świeżości i potrafiło wyszukać prawdziwe perełki. Może wtedy miał by sens junior zagraniczny w Ekstralidze?

Takimi młodymi zawodnikami mającymi talent, na różnym poziomie, zainteresowałyby się kluby wszystkich lig. Może to wygląda na sprzedawanie chłopaków jak konie ze stadniny w Janowie Podlaskim, ale sport zawodowy opiera się na zawodowstwie, na zarabianiu i inwestycjach. Wielokrotnie na stadionach, w luźnej rozmowie z panami, najczęściej w garniturach i takimi co podjechali nowymi BMW, lecz także z tymi zwykłymi w koszulach w kratę, którzy na speedway chodzą od lat 80’ i zjedli zęby, spotkałem się z opinią: „Kiedyś to był prawdziwy żużel, jeździli tylko nasi wychowankowie”.

Czy zapomnieli jak wracali cali umorusani prawdziwym żużlem sypiącym się spod kół motocykli bo deflektory były nieznane? Czy zapomnieli jak siedzieli na drewnianych ławkach a nie w strefie ViP pijąc whiskacza?

Oczywiście możemy wrócić do czasów lat 80-90, gdy pracownicy fabryk, hut, górnicy a nawet ci co nie chcieli iść do wojska trenowali żużel czy piłkę nożną a zapłatą było dobre słowo. Mamy jednak lata 30 XXI wieku, czas zmienić kąt widzenia, najwyższy czas.

Kibice żyjący epoką PRL i ich młodzi wierni słuchacze podpierają się takim czymś: „klub z X, Y, czy Z nie ma wychowanków”. W ten sposób chcą przenieść niepowodzenia swojego klubu, zarządu czy zawodników na kogoś innego a najlepiej na przeciwników. Czy ten wychowanek klubowy to największe dobro, czy może to kolejna wymówka, lub relikt przeszłej epoki?

Wiem że to ciężko przechodzi przez gardło, ale czy nie prościej powiedzieć: „Tamci wygrali bo byli lepiej zorganizowani, lepiej zarządzali, mieli lepszych żużlowców i po prostu byli lepsi w tym sezonie”… może kolejny będzie nasz?

WAWRZYNIEC KWERKO