Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

„Do odstrzału, jednak bez szans”. To pierwszy z odcinków periodyku z mottem: Puls żużlowca musiał rajcować każdego i jak ciągle jest się w komisjach…

 

W tym roku, dzięki telewizyjnemu międzynarodowemu potentatowi Discovery zobaczyliśmy nowe wydanie Speedway Grand Prix. Kolorowe, migające podjazdy i jakże urocze a podobne miejsca do wyboru pól startowych zastąpiły pożyczane naprędce kaski. Także zobaczyliśmy wyniesionego, kilka metrów w górę, zwycięzcę całego cyklu na tle fajerwerków i konfetti – robiło to wrażenie!

Wydarzenia mogliśmy oglądać na żywo, gdyż biletów nie brakowało, lub w telewizji za „niewielką” opłatą miesięczną, lub roczną, co było potwarzą dla polskich kibiców zapełniających wszelkie europejskie areny żużlowe. Pomimo, zobaczyliśmy zmagania kilkunastu zawodników, kwiat najlepszych z najlepszych z żużlowych torów całego świata, jednak by obejrzeć na „szklanym ekranie” zagraniczne rozgrywki trzeba było wyskoczyć z kasy, jednak te na naszych stadionach to nawet udostępniono za darmochę.

Dzięki monitoringowi mogliśmy podejrzeć co dzieje się w boksach, lecz nie do końca jestem przekonany czy kibice i żużlowcy byli tym zachwyceni i z tego zadowoleni. Jednak już przed startem spod taśmy, pokazywany w lewym górnym rogu naszych odbiorników TV puls czterech ścigających się, musiał rajcować każdego, czyżby?

Mając swoje lata, słabe serce i cierpiąc na podwyższone ciśnienie odczułem to poważnie, było to przeżycie. Stworzyło to niesamowitą atmosferę, której nigdy wcześniej nie byliśmy w stanie doświadczyć. Szkoda że czegoś takiego nie ma w serialu „Love Island. Wyspa miłości” utworzonym przez „JV”. Czy muszę zaznaczyć że to sarkazm?

W poprzednich latach, oglądając cykl Mistrzostw Świata na żużlu a prowadzonym od 2000 roku przez Brytyjskie BSI myślałem że już nic gorszego nie może nas spotkać. Nawet turniej Speedway Grand Prix w Warszawie na Stadionie Narodowym w 2015 roku, gdzie przestały działać urządzenia startowe z taśmą włącznie a nawet gdy nawaliły światła i zobaczyliśmy start na chorągiewkę i gdy zawody przerwano po 12 biegu, nie przepełniło to czary niepewności i goryczy.

Gdy już się wydawało że po porażkach BSI nie może być gorzej przyszedł rok 2022 i wszedł nowy gracz – DISCOVERY a to przecież profesjonalny Eurosport! Miało się to stać ogromną szansą, by żużel zaistniał i zdobył nowych kibiców, by przyciągnął nowych oglądających sporty motorowe i nie tylko. To była nadzieja. Jednak koniec sezonu pokazał że to same porażki organizacyjne i torowe, nadzieja pękła jak bańka mydlana.

I jak w Chorwackim Gorican odbyły się całkiem obiecujące zawody, to już kolejne w Warszawie i następne to albo rozsypujące się i kompletnie nieprzygotowane nawierzchnie, albo jazda gęsiego przez wszystkie biegi, albo zbyt nawodnione nawierzchnie. Pan Ole Olsen prawdopodobnie może stracić licencję na tory jednodniowe (których jestem przeciwnikiem) a pan Phil Morris który ciągle sprawuje funkcje dyrektora prowadzącego (coś jak w kultowym filmie „Psy”, czasy się zmieniają a pan ciągle jest w komisjach) nadal będzie polewał wodą ile się da i doprowadzi do sytuacji jak w ostatnim turnieju mistrzostw świata w Toruniu, gdzie klubowi zawodnicy z dream-teamu Apatora zajęli ostatnie miejsca i nie radzili sobie na własnym, klubowym owalu! Czy pan Phil Morris się sprawdza?

Jedynie wyróżnił się turniej GP Challenge, eliminacje do SGP w zabójczym Szkockim Glasgow i to dosłownie zabójczym. Bandy polietylenowe, zamiast dmuchanych, nasiąknięte wodą, twarde jak kamień. Najbardziej odczuł to Anders Thomsen na swoich połamanych nogach i innych częściach ciała. Inni zawodnicy wycofali się cichaczem chcąc zobaczyć jeszcze swoje rodziny, żony, dzieci i najbliższych. I niech nawet pewien ekspert co skończył 20 lat temu swoja karierę, przez poważny uraz, nie wmawia, że tory angielskie są specyficzne i należy się na nich uczyć jeździć!

Nawet już nie chce mi się rozpatrywać i ręce mi opadają nad organizacją imprez Speedway Grand Prix w 2022 roku, gdzie europejski sport na szlace finansują ośrodki z naszego kraju i zawsze płaciły i płacą najwięcej za organizację rund cyklu Grand Prix. To nasze miasta wykładają pieniądze i ciągną ten wózek. Miało być tak pięknie, jednak niech ktoś mi wytłumaczy czy promocja ma być płatna? Jeśli przeciętny kibic sportów motorowych nigdy nie widział tego sportu i musi za oglądanie zapłacić to się skusi? W Polsce nasz ulubiony sport się rozwija, ale w Wielkiej Brytanii, Szwecji czy Danii słyszymy o kryzysie. Upadają kluby Brytyjskie a Szwedzkie zaczynają przebąkiwać o trudnościach i ewentualnych likwidacjach za 2-3 lata.

Zatem gdy władze Fédération Internationale de Motocyclisme, skrót FIM a po polsku: Międzynarodowa Federacja Motocyklowa są na naszym garnuszku, może prezesowanie powinni prowadzić Polacy? Gdyż u nas speedway wciąż się rozwija! Jedyna nadzieja to Michał Sikora, prezes Polskiego Związku Motorowego w lipcu mianowany jako zarządzający europejskim FIM. Widzę także wśród kierujących może kilku Duńczyków i Szwedów, którym zależy jeszcze na tej dyscyplinie a nie panów z niszowych nacji, gdzie pan Armando Castagna chciał i nadal chce wprowadzić żużlowe GP za ocean do krajów Oceanii, Ameryki Południowej i Stanów Zjednoczonych. Ciekawe że włoski amator zapomniał o naszym rodzimym, europejskim ŻUŻLU!

WAWRZYNIEC KWERKO