Łukasz Malaka i Egon Muller.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Witajcie ponownie moi kochani, na starcie sezonu ligowego w Polsce. Kto wygra Waszą ligę? Ja wiem. Najlepszy. To oczywiście żartobliwie, ale żużel to nieprzewidywalny sport. Wystarczy na przykład mały problem z silnikiem, aby wielkie plany i cele legły w gruzach. 

 

I o silniku dziś będzie. Każdy z zawodników miał w swojej karierze „złoty” silnik, który był dla niego wyjątkowy. Miał sprawić cuda. Miałem i ja. To było w 1985 roku. Jakiś czas przed finałem mistrzostw świata na długim torze w Esbjergu, podczas zawodów w Mulmshorn, podszedł do mnie Hans Zierk i spytał mnie, czy nie przetestowałbym jednego silnika, który właśnie stworzył. Ja na nowinki zawsze byłem otwarty, więc oczywiście na propozycję przystałem. Postanowiłem wypróbować jego osiągi. Nie dość, że doskonale „szedł” ze startu, to jeszcze na trasie z okrążenia na okrążenie nabierał prędkości. Jednak w trzecim starcie coś zaczęło mi nie pasować. Silnik jakby tracił moc i zaczął wibrować. Postanowiłem resztę zawodów pojechać na swoim, sprawdzonym. Jako najlepszy w rundzie zasadniczej zawodnik dotarłem do finału. Ostatecznie w finale zająłem ostatnie miejsce. Po zawodach porozmawiałem z Zierkiem. Stwierdził, że silnik zabierze, zobaczy co się stało, naprawi i chętnie mi go sprzeda. Prawda jest taka, że tak szybkiego silnika jak tamten w karierze to ja do tamtej pory nie miałem. Chciałem go kupić. Powiedziałem Hansowi, żeby dał mi trochę czasu do namysłu, bo zakup to też koszty. Tak naprawdę musiałem pomyśleć skąd wziąć kolejne pieniądze na kolejny silnik. 

W tamtych czasach miałem jednego sponsora, który na biedę nie narzekał. Był bowiem właścicielem sieci kasyn na północy Niemiec i jeździł luksusowym Rolls-Roycem. Wiedziałem, że jeśli ktoś może mi pomóc, to tylko on. Pojechałem do niego i mówię: „Słuchaj, Zierk ma taki silnik, że nie jeździ, a lata po torze”. Przyjaciel stwierdził, że nie widzi żadnego problemu. Kupujemy go zanim Zierk sprzeda go jakiemuś mojemu rywalowi. Zaproponował, że w kolejnych dniach pojedziemy do Zierka i dobijemy targu. Wiedziałem co się święci i wiedziałem, że Zierk to raczej nie czerwony krzyż. Odpowiedziałem, że owszempojedziemy, ale moim samochodem a nie jego wypasioną limuzyną. Lepiej, żeby Zierk nie widział Rolls-Royca. Sponsor uparł się jednak, że pojedziemy Rolls-Roycem a resztę bierze na siebie. Wiedziałem, że jak Zierk zobaczy, że podjechaliśmy do niego  Rolls-Roycem to cena silnika zaraz wzrośnie. Pojechaliśmy w końcu do Lehrte, gdzie Zierk mieszkał i prowadził swój warsztat Forda. Hans wyszedł i na dzień dobry powiedział, że tak podróżują tylko milionerzy. Sponsor zripostował: „Nie milionerzy, ale ci, którzy ciężko w życiu pracują”. Zierk chrząknął pod nosem, obszedł samochód, pooglądał i z radością oznajmił, że silnik jest gotowy do odbioru. Spytaliśmy o cenę. Musicie wiedzieć, że wtedy silnik kosztował w granicach siedmiu, ośmiu tysięcy marek. Jak usłyszałem od Zierka nagle liczbę siedemnaście, to mało się nie udławiłem. Zwariował chłop. Możliwości negocjacji brak.  Sponsor uniósł się honorem i stwierdził, że kupujemy, bo za tydzień na tym silniku będę znowu mistrzem świata. Sponsor  wyjął „cash” i silnik został kupiony. 

Za parę dni z silnikiem w bagażniku i w doskonałym humorze jechaliśmy na finał do Esbjergu. Na treningu sprawdziłem swój silnik, który był rezerwowy i tylko się upewniłem, że Zierka jest faktycznie „złoty”. W zawodach oczywiście wystartowałem na silniku, który był tym  najdroższym w mojej karierze. Do półfinałów awansowałem jako najlepszy zawodnik, co wcale mnie nie zdziwiło. W półfinale jechałem na prowadzeniu, kiedy na trzecim okrążeniu… ponownie zacząłem czuć to, co w Mulmshorn. Silnik zaczął dziwnie pracować. Zwolniłem, do mety dojechałem piąty, ale wiedziałem, że to gwarantuje mi punktowo udział w finale, a może „zaoszczędzę” jakoś silnik. W finale musiałem ostatecznie pojechać na swoim rezerwowym silniku. Był zdecydowanie wolniejszy i ostatecznie zająłem piąte miejsce. Marzenia o kolejnym tytule mistrza świata odpłynęły jak parę dni wcześniej siedemnaście tysięcy marek z portfela sponsora. 

Na domiar złego w drodze do domu widziałem relację, a raczej podsumowanie zawodów w duńskiej telewizji. Moją wypowiedź o problemach sprzętowych skomentowano jako szukanie usprawiedliwienia na słabszą formę…

Jak widzicie i ja swój „złoty” silnik miałem. Szybki jak żaden inny, który posiadałem. Niestety „złoty” zawiódł w drodze po złoto.

Najnowszą biografię Egona Mullera – Mein Leben am Limit można zamawiać pod adresem [email protected]. Póki co, w wersji oryginalnej.